- Nic już nie mów. Na samo wspomnienie tych wszystkich liczb robi mi się niedobrze - zaśmiałam się.
Zeszliśmy po schodach, oczywiście moja niezdarność dała się we znaki i potknęłam się kilka razy. Moje ogólne roztrzepanie dawało się we znaki i nie było mi z tym faktem za dobrze, ale jak to ja nie przejmowałam się tym zbyt długo.
Wychodząc na zewnątrz, wiatr musnął moje policzki i rozwiał burzę niezwiązanych jeszcze ciemno kasztanowych włosów.
Kierując się w stronę pastwiska, na którym beztrosko hasał mój nieogarnięty dzieciak, zebrałam włosy i związałam je w luźny warkocz opadający na bok. Piratowi bardzo smakowały moje włosy, dlatego jeszcze dla pewności założyłam kask.
- Po co ci kask na pastwisku? - zaśmiał się.
- Mojemu koniowi bardzo smakują moje włosy - odparłam. - I wcale nie stosuję jabłkowego szamponu.
Mikel wydawał się być bardzo rozbawiony. Lubiłam poprawiać ludziom nastrój, dzielić się moją "optymistyczną energią".
Chwyciłam kantar Pirata przewieszony przez drzwi stajni, następnie przeskoczyłam przez ogrodzenie. Mikel tymczasem poszedł po swojego konia, który o tej porze zamknięty był w boksie.
- No chodź, dzieciaku - powiedziałam powoli ruszając w stronę pasącego się nieopodal srokacza.
Ogier zadarł głowę do góry, obdarzył mnie złośliwym spojrzeniem i pokłusował w głąb pastwiska.
Zaśmiałam się i przykucnęłam, bawiąc się trzymanym w dłoniach kantarem.
Z tylnej kieszeni bryczesów wyciągnęłam końskie ciasteczko.
- No chodźże, uparciuchu - wyciągnęłam rękę z przysmakiem przed siebie. Zwierzę odwróciło głowę w moją stronę i zmierzyło mnie wzrokiem, zatrzymując się na mojej wyciągniętej ręce.
Zaśmiałam się pod nosem, kiedy koń ruszył powoli w moją stronę. Gdy był wystarczająco blisko, odsunęłam ciasteczko i wciągnęłam mu na nos kantar. Dopiero wtedy podałam mu przekąskę.
Dlaczego?
Były już sytuacje, że porywał przysmak i uciekał gdzie pieprz rośnie.
Wyprowadziłam ogiera z pastwiska i przypięłam do koniowiązu przed stajnią. Wyczyściłam go i osiodłałam. Gdy regulowałam sobie strzemiona ze stajni wyszedł Mikel, prowadzący swojego wierzchowca.
- Uparciuch nie chciał się złapać - wymruczałam uśmiechając się pod nosem. Włożyłam stopę w strzemię, odbiłam się od ziemi i delikatnie usiadłam w siodło.
Cholera. Strzemiona jeszcze za długie.
Przełożyłam lewą nogę do przodu i rozpoczęłam regulację puślisk. Tak to się kończy, gdy daję dosiąść Pirata mojemu bratu, który jeżeli chodzi o wzrost jest totalnym przeciwieństwem mnie.
- Jedziemy na krytą czy otwartą? - zapytałam gdy udało mi się ogarnąć strzemiona.
- Na krytą, zaraz będzie padać.
Spojrzałam na niebo. Faktycznie, chmury były ciemne i ciężkie, wokół zrobiło się ponuro i zerwał się wiatr.
Jeszcze brakuje fruwającej jednorazówki albo paczki po chipsach...
Jak na życzenie znikąd przed ogierem pojawiła się szeleszcząca reklamówka. Mocniej chwyciłam za wodze, głęboko siadając w siodle. Pirat położył uszy po sobie i zaczął się cofać, po czym w ułamku sekundy zaczął się wspinać.
Wyciągnęłam ręce do przodu, pochyliłam się w siodle i naparłam na jego szyję jak bardzo tylko mogłam. Po dłuższej chwili kopyta zwierzęcia uderzyły o ziemię, a reklamówka pofrunęła gdzieś dalej.
- Tak. Czym prędzej chodźmy na krytą - westchnęłam ciężko, dając koniowi sygnał do ruszenia.
Mikel?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz