czwartek, 30 marca 2017

Od Lewisa do Brooke

Mówili, że to całkiem blisko - pomyślałem na kolejnym zakręcie. Musiałem się wychylić, żeby nie wypaść z drogi i ponownie poczułem ból w boku. Stara rana się odzywa, ale miałem nadzieję, że nie przeszkodzi mi ona w doprowadzeniu do porządku Santiago. Po ostatniej próbie zrzucenia, a może nawet zabicia mnie, obiecałem mu, że sielanka się skończyła. Jeszcze jakieś miasteczka mi brakowało... pewnie nie ma więcej niż dwa tysiące mieszkańców. Już zbierałem w sobie całe pokłady mojej życzliwości, aby zapytać kogoś o drogę, kiedy zobaczyłem drogowskaz. No nareszcie! Szybki zakręt, dobre kilka kilometrów i wjechałem na teren uniwersytetu. Zsiadłem z motocyklu, zdjąłem kask i dopiero spojrzałem na budynek. Taka mieszanka całej kultury uniwersyteckiej w Wielkiej Brytanii. Pod tym względem wolałem Niemcy. Koniec rozmyślania, na to przyjdzie czas. Schowałem kluczyki do kieszeni i ruszyłem w stronę budynku. Wpadłem do środka nie zatrzymując na niczym spojrzenia, rozejrzałem się za jakimś sekretariatem lub czymś podobnym, jednak nie znalazłem odpowiedzi. Dodatkowe, cudowne utrudnienie? Było pusto. Jakby z nicości pojawiła się obok mnie jakaś kobieta, w poważnym wieku.
- Pomóc w czymś? - zapytała melodyjnym głosem.
- Właściwie to szukam sekretariatu, dopiero przyjechałem. Nazywam się Lewis Draxler - odparłem.
- Draxler? To pana rzeczy dziś przywieziono?
- Owszem, ja miałem jeszcze kilka formalności w konsulacie niemieckim. Mam nadzieję, że nie zrobiło to większych kłopotów.
- Cóż... ma pan dość ciekawego konia - uśmiechnęła się. - Myślę, że pobyt tutaj zrobi dobrze na waszą relację.
- Problem w tym, że nasza relacja jest do zniesienia. Szanujemy się. Tylko przy obcych robi tą szopkę - przyznałem.
- Jednak nie wyglądasz, jakby ci to bardzo przeszkadzało.
- No nie... taki zbieg okoliczności i cech charakteru - odpowiedziała mi tylko uśmiechem.
- Część mieszkalną znajdziesz idąc tamtym korytarzem - dodała po chwili wskazując dłonią. - Po drodze będzie recepcja, pewnie pusta. Weź sobie kluczyk z numerem 28.
- Dziękuję - nie czekając na jej odpowiedź, ruszyłem przed siebie. Trzymając się wskazówek kobiety dotarłem jasnym, doskonale oświetlonym i przytulnym korytarzem pod drzwi, na których widniał numer zgadzający się z tym przy kluczyku. Otworzyłem drzwi i niemal natychmiast odpowiedziało mi głośne warknięcie. - Aisha, chodź. Idziemy obejrzeć do miejsce.
Aisha to moja ukochana sunia. Dostałem ją jako szczeniaczka, kiedy z ojcem odwiedziliśmy dalekie zakątki Syberii. Największą i właściwie jedyną wadę w niej stanowi to, że jest mieszanką husky'iego z wilkiem, co z kolei oznacza, że czasem włącza jej się dziki instynkt. Pomimo, że wychowałem ją od małego i niewiele czasu spędziła w dziczy, bywają chwilę, kiedy zastanawiam się, na ile mogę jej zaufać.
Kiedy wyszliśmy wreszcie poczuła się bezpiecznie. Przywitała się ze mną, a skoro tutaj jestem, to to miejsce jest już jej. W dość spokojnym tempie kierowaliśmy się do stajni. Po drodze oglądałem wszystko, zwracałem uwagę na możliwie najwięcej detali, chcąc jak najszybciej oswoić się z tym miejscem. Od obserwacji i łączenia wszystkich dróg ze sobą wyrwała mnie Aisha, która delikatnie zbyt głośno zawarczała. Zawsze mnie zdziwiło, dlatego nie nauczyła się szczekać. Albo wyje albo warczy. Zwariować można. A tak, warto także wspomnieć o wstraszonej dziewczynie, która jakimś zbiegiem okoliczności właśnie niczego nieświadoma, wychodziła zza drzwi.
- Mógłbyś opanować swojego psa? - zapytała.
- To nie pies - odparłem całkowicie spokojnie.
- A co, może osioł?
- Wilk. Psy szczekając. Wilki i ogólnie te z dużym procentem wilczej krwi wyją lub warczą.
- Znawca psów widzę - odgarnęła z twarzy kosmyk włosów i założyła je za ucho.
- Raczej staram się coś widzieć o tym co mnie interesuje - przekręciłem oczami. - Aisha cię po prostu nie zna, a zwierzęta obronne raczej w takich sytuacjach, właśnie tak reagują.

Brooke?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz