piątek, 28 kwietnia 2017

Od Zaina cd. Brooke

Rozejrzałem się dookoła, podczas gdy Brooke schodziła z drewnianego tarasu w stronę stajni po zapasowy klucz. Cóż, okolica była... wspaniała. Uwielbiam takie klimaty, pomimo iż przyzwyczaiłem się do widoku miejskiego, jakim było chociażby Bradford. Już same miasteczko, w którym leżało Morgan University wydawało się takim innym miejscem od dotychczasowego przyzwyczajenia. Choć były plusy i minusy. A jakby się tak zastanowić porządnie to dałoby radę nawet wypisać je na kartce.
Usłyszawszy rżenie koni ze stajni, ruszyłem bez najmniejszego zastanowienia śladami dziewczyny. Wszedłem do środka, mijając kolejne boksy koni, które wychylały głowy z zaciekawieniem. Jednak moją uwagę przykuł gniady ogier, stojący prawie na końcu korytarza. Wychylił się, otwierając szeroko chrapy i zniżając je w stronę mojej dłoni. Pogłaskałem go po pysku. Po chwili dołączyła się Brooke, stając obok i głęboko wzdychając.
-Nie ma zapasowego klucza... Jedziemy do miasta? - zaproponowała, przekierowując na mnie spojrzenie.
-Myślałem, że twoja babcia wie, że przyjeżdżasz? - uniosłem kąciki ust, odsuwając głowę od chrap ogiera, który stawał się coraz bardziej nachalny. Cudowny.
-Wie, ale... to moja babcia. Zresztą ją poznasz - wzruszyła ramionami - To jak?
-Dobra, jakaś dobra knajpka może być. Bylebyś tylko nie jęczała z głodu - minąłem ją z złośliwym uśmiechem. Wkrótce dołączyła do mnie.
-Prędzej spodziewałabym się tego po tobie. Ja jestem wychowana i nie narzucam się ludziom - prychnęła, odwracając głowę by ukryć swój rozpromieniony wyraz twarzy. Przerzuciłem na nią swoje spojrzenie, mrużąc oczy.
-Ja się tobie narzucam? Pierwsze słyszę! - pokręciłem obrażony głową i podszedłem do samochodu, ku zaskoczeniu dziewczyny, od strony kierowcy. Schowała dłonie w kieszenie kurtki, odchylając delikatnie usta i samym spojrzeniem pytając co znowu zamierzam odwalić. Wyciągnąłem w jej stronę dłoń z słodkim wyrazem twarzy.
-O nie... nie ma mowy - pokręciła stanowczo głową, robiąc poważną minę. Jednak zagrodziłem jej drogę.
-Proszę...
-Nie - spuściła wzrok by na mnie nie patrzeć.
-Ale ja cię ładnie proszę. Zresztą nie wypada żeby to kobieta woziła mężczyznę - byłem wyraźnie zadowolony z przed chwilą wymyślonego argumentu. Jednak i to nie przekonało Brooke. Zrobiła zażenowaną minę.
-Mamy XXI wiek, kobiety mają równe prawa, a ja nie powierzę ci odpowiedzialności nad kierownicą mojego samochodu - skrzyżowała ręce na piersi, kręcąc głową podczas gdy ja usilnie się w nią wpatrywałem.
-Przecież umiem jeździć. Moja genialność zdała na prawo jazdy za pierwszym podejściem - poruszyłem brwiami z szerokim uśmiechem. Wrodzona skromność. Jednak dziewczyna nadal stała nieugięta. Czemu ona jest taka uparta? Przewróciłem oczami, łapiąc ją za ramiona i odwracając w przeciwną stronę delikatnie zaskoczoną. Popchnąłem w kierunku wejścia od strony pasażera i otworzyłem drzwi, nie pozwalając jej dojść do słowa.
-Dasz mi te kluczyki? Pozwolę ci być moim GPS-em - Brooke usiadła na miejsce, wpatrując się w punkt przed siebie z miną zmuszonego dziecka. Oparłem się dłońmi o dach auta i posłałem jej kolejny uśmiech. Spojrzała na mnie z obrażoną miną i po kilku większych westchnieniach, wyjęła klucze z kieszeni i podała mi do dłoni. Zanim jednak zdążyłem się odwrócić, chwyciła mnie za kurtkę.
-Ale jak coś zrobisz to zakopię cię w ogródku i zmuszę stajennego aby potwierdził, że twój zgon to przypadek - niezauważalnie, przez jej twarz przeleciał tajemniczy wyraz. Zmarszczyłem brwi, udając przestraszonego. Uniosłem dłonie do góry na znak, że rozumiem. Kiwnęła głową i zamknęła drzwi. Tanecznym krokiem, podrzucając klucze do góry ku irytacji dziewczyny, ruszyłem pod swoje drzwi i po chwili, siedziałem już obok niej.
~~~
-Jesteś pewna, że to w tą stronę? - spytałem, patrząc na znaki i uliczki, które mijaliśmy.
-Tak? Nie odzywaj się, ja tu jestem wszechwiedzącym GPS-em - dało się wyczuć w jej słowach cień niepewności - Muszę przypomnieć sobie okolicę - wyszeptała sama do siebie i spojrzała jeszcze raz na ekran telefonu - W prawo... - wskazała palcem - Znaczy w lewo - poprawiła się.
-Na drodze trzeba być zdecydowanym - zgromiłem ją spojrzeniem, jednak zaraz odwróciłem wzrok widząc, że dziewczyna gotuje się na wyrzucający mi argument.
-Jakbym prowadziła to bym dotarła...
-Nie przeze mnie się zgubiliśmy - wzruszyłem ramionami, powstrzymując nachodzący na moją twarz uśmiech.
-Ja się nie gubię. I uprzedzając twoje następne pytanie... Tak, to twoja wina - zaśmiała się.
W końcu po trudnym kluczeniu, udało nam się znaleźć miejsce parkingu i niewielką knajpkę gdzie można było coś zjeść. Weszliśmy do środka. Nie było tam dużo ludzi, zresztą miasteczko nie wydawało się jakimś ruchliwym. Przynajmniej na obrzeżach. Z tego co opowiadała Brooke, w centrum jest o wiele bardziej tłoczno. Chyba lepiej, że nie ma tłumu. Nie muszę się martwić. Brooke wybrała stolik i usiadła, chwytając w ręce leżące na stole menu.
-Co wybierasz? - zapytała, unosząc spojrzenie znad karty.
-Coś co by pozwoliło mi przetrwać do wieczora - zdjąłem kurtkę i odłożyłem ją na bok.
-Tak? To może... węgorze w galarecie? - uśmiechnęła się szeroko, widocznie rozbawiona. Zrobiłem krzywą minę, zastanawiając się jak to właściwie wygląda i smakuje. Niezbyt przepadam za rybami, a co dopiero takie danie.
-Co to takiego?
-Tu jest napisane, że pokrojone węgorze trzyma się w wodzie, ostudza i trzyma w lodówce, aż całość stężeje. I tyle - wzruszyła ramionami.
-Może lepiej podziękuję - zacisnąłem usta.
Zdecydowałem się na zwykłe danie, które wkrótce było podane. Spojrzałem na jedzącą już Brooke, która usilnie oczekiwała na wiadomość od babci z potwierdzeniem, że już jest z powrotem. Jednak nic dotychczas nie przyszło. Po chwili odłożyła sztućce na talerz, najedzona.
-Chcesz trochę, ja nie dam rady - odparła, unosząc oczy znad ekranu telefonu. Popiłem ostatni łyk herbaty, na którą namówiła mnie sama dziewczyna, gdyż stwierdziła, że przydałby mi się odwyk na kofeinę. Całkowicie się z nią nie zgadzam. Pokręciłem głową, czując, że sam nie dam rady wszystkiego zjeść.
-Nie lubię surówek - przełknąłem ostatni kęs i oparłem się plecami o oparcie krzesła. Dziewczyna zrobiła zdziwioną minę - Nigdy nie jadłem - dodałem po chwili.
-Na prawdę? - przysunęła się bliżej blatu z uśmiechem, który zdradzał, że coś kombinuje. Ja chyba nie chcę. Chwyciła w palce trochę surówki i spojrzała na mnie, unosząc brew do góry.
-Chyba sobie żartujesz? - odparłem rozbawiony, jednak nie potrzebowałem zaświadczenia o tym, że ona właśnie próbuje zmusić mnie do zjedzenia tego okropnego czegoś - W życiu.
-Przecież się nie otrujesz. A na specjalne życzenie, u babci w domu będą one codziennie, mmm - zrobiła zachwyconą minę. Moja zniesmaczona mina zdradzała wszystko. Pokręciłem głową. Jednak ona, a raczej jej dłoń zbliżała się ku mnie.
-Otwórz usta. To na serio jest dobre.
-Nie - odchyliłem się do tyłu.
-Zain... - z niechęcią odchyliłem wargi, za co zostałem spiorunowany spojrzeniem dziewczyny. Ostatecznie zamknąłem oczy i otworzyłem usta. Poczułem na języku kwaśny posmak, przypadkowo zahaczając zębami o palec Brooke. Niczym zmuszone dziecko, pogryzłem z skrzywioną miną, lecz z każdą chwilą przekonywałem się coraz bardziej, próbując wyczuć dokładniej smak. Może nie była taka zła?
Dziewczyna uśmiechnęła się zadowolona, najwyraźniej z tego, że udało jej się mnie przekonać. Co nie znaczy, że wielce mi zasmakowała.


Brooke?
Czemu niby się miałaś przygotowywać psychicznie? xdd

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz