wtorek, 18 kwietnia 2017

Od Zaina cd. Brooke

Bawiłem się trzymanym w ręce kantarem Morrigan, która już w dali wydawała się mało zainteresowana idącym w jej kierunku właścicielem. Chyba sto razy bardziej wolałbym czyścić konia z piachu niżeli łapać go po całym padoku. Wszedłem za ogrodzenie i zrobiłem kilka kroków do przodu, stając nieco za wejściem. Kara uniosła głowę wraz z dwoma innymi końmi, których obrała za towarzyszy śniadania. Po chwili zastanowienia, powolnym krokiem... odwróciła się i odeszła. Co za złośliwa małpa!
-Powodzenia - usłyszałem za sobą Brooke, posyłającą mi ten sam uśmiech co ja poprzednio. Przyznaję, to jej się udało. Odwzajemniłem gest. Nie pozostało mi nic innego jak z cichym pomrukiem ruszyć śladami Mori, która zadowolona wraz z dwójką przyjaciół pogalopowała gdzieś na końcu pastwiska. Z lekka poirytowany faktem, że pozostało mi zaledwie piętnaście minut do lekcji, żwawym krokiem szedłem dalej. To kolejna nauczka, pokazująca mi, że jednak powinienem wychodzić po tą diablicę o wiele wcześniej.
Gdy byłem w połowie, Mori przybiegła do mnie z nastawionymi uszami. Nie pasowało mi do niej to zachowanie. Jak już uciekała to tak długo aż nie zrezygnowałem z dalszej pogoni za nią. Teraz jednak stanęła parę kroków przede mną i uniosła do góry głowę.
-Zmieniłaś zdanie czy obmyślasz plan zamachu? - klacz w jednej chwili minęła mnie i znalazła się tuż przy wyjściu. Świetnie. Bo przecież człowiek ma nogi i dojdzie sobie z powrotem tą samą drogę. A ja będę czekała grzecznie przy wyjściu i udawała, że to on jest jakiś upośledzony, a ja całkowicie normalna.
Pozostało mi dosłownie kilka minut, gdy wraz z Morrigan wychodziliśmy z padoku. Zdążę. Zawsze zdążam, chyba że zostanę poważnie uszkodzony podczas oporządzania klaczy. Każdy dzień w jej towarzystwie był wielkim ryzykiem i ogromnym prawdopodobieństwem uszkodzenia jakiejś kończyny. Jednak na szczęście z czyszczeniem i ubieraniem nie było takiego problemu. Wraz z wybieganiem na padoku, chyba spadły chęci klaczy na uprzykrzanie mi życia. Na trening wpadłem zdyszany, meldując się u instruktorki, która podobnie jak pierwszego dnia, spojrzała na zegarek i przewróciła oczami.
-Kiedykolwiek cię złapię na spóźnieniu? - wskazała palcem na gotową do jazdy grupę.
-Nie ma szans, ale... może kiedyś - wzruszyłem ramionami z szerokim uśmiechem, zapinając kurtkę i delikatnie ścisnąłem łydkami bok konia. Podjechałem do Brooke, która w tym momencie była zajęta wyciąganiem chusteczki z paczki. Według mnie powinna sobie odpuścić dzisiejsze treningi, ale to jej wybór. A sądząc po jej zaciętości to zostałbym przygnieciony argumentami dotyczącymi pójścia na trening.
-Jak się czujesz? - zadałem standardowe pytanie.
Zwróciła na mnie szklane oczy i posłała spojrzenie, które samo odpowiadało na pytanie. Pokiwałem głową na znak zrozumienia i spojrzałem na ustawioną przeszkodę. Morrigan uniosła głowę, cała spięta.

*po treningu*
Nie było tak źle, chociaż mogło być lepiej. Spodziewałem się choć jednej, zrzuconej poprzeczki, która spadła na samym początku, jednak wraz z dalszymi treningami, widziałem w Mori poprawę. Dzisiaj był chłodny ranek, dlatego było dość dużo ćwiczeń. Odłożywszy sprzęt na miejsce, wróciłem po Mori i wyprowadziłem ją z powrotem na padok w nadziei, że nie będę musiał jej gonić przed popołudniowym treningiem. Przy wejściu na pastwisko spotkałem Brooke, która zwijała uwiąz. Z mojej perspektywy nie wyglądała zbyt dobrze.
-Teraz tylko do łóżeczka i się kurować. A ja pędzę z ogromnym entuzjazmem na lekcje - odparłem z sarkazmem, zwracając uwagę dziewczyny - Już widzę jak się cieszysz, gdy zobaczysz mnie z twoimi lekcjami - przewróciła oczami. Puściłem Mori i zamknąłem wybieg.
-Z tym wyjazdem na miasto po chusteczki nie żartowałam - ruszyliśmy razem w stronę budynku akademickiego - Będziesz się musiał ciężko starać by odkupić wczorajszy, deszczowy dzień. A mam wygórowane wymagania- spojrzała na mnie kątem oka.
-Jakoś przeżyję. Podobno gorzej jak mężczyzna jest chory... Ciebie będę musiał nawet przed popołudniowym treningiem powstrzymywać.
-Nie będziesz musiał, bo i tak idę - odpowiedziała pewnie aby mnie zniechęcić.
-Pewnie. Z zapasem chusteczek i gorączką. Na pewno będzie udany - parsknąłem. Każde z nas stanęło przy swoich drzwiach. Brooke uniosła brwi, jednak nie było to samo co kiedyś, bo po chwili psiknęła, robiąc przesłodką minę. Uśmiechnąłem się triumfalnie, wiedząc że w głębi duszy przyznaje mi racje. Co oczywiście nie oznacza, że tak łatwo zrezygnuje. Byłym wręcz zaskoczony gdyby właśnie tak postąpiła.
-Skąd wiesz, że mam gorączkę? - spytała, kładąc dłoń na klamce.
-Wiesz, mam termometr w oczach, a w poprzednim życiu studiowałem medycynę - pokiwałem głową z uśmiechem - Przecież nawet nie musisz sprawdzać by wiedzieć, ale fajnie by było z twojej strony gdybyś teraz według moich zaleceń udała się do łóżka.
-Chcesz się bawić w lekarza? Na pewno nie zamierzam być twoim pacjentem - uniosła dłoń w geście obronnym.
-Sama powiedziałaś, że jedziemy do miasta po chusteczki. Przy okazji kupię ci na pewno jakieś przepyszne lekarstwa - dziewczyna spojrzała na mnie jakbym był co najmniej niepoczytalny - Ale teraz na serio... - spojrzałem na Brooke - Przemyśl czy na pewno jest sens wychodzić z pokoju. Nie chciałbym gdybyś się jeszcze bardziej rozchorowała - uniosłem delikatnie kąciki ust.

Brooke?
Ciesz się, że to nie była awaria autobusów xd

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz