wtorek, 25 kwietnia 2017

Od Marie

Ciepły piasek pod stopami, lazurowa woda. Słońce rzucało swoje promienie na moją już dość opaloną skórę. Wstałam i otrzepałam tył stroju z piasku. Powoli wspięłam się na palcach i zaczęłam rozciągać barki i ramiona ziewając przy tym. Błyskawicznie chwyciłam pod pachę swoją deskę i skierowałam się w kierunku wody. Morze Tasmana oblewające Sydney okazało się dziś łaskawe dla surferów. Położyłam się na desce i poczułam jak agresywne fale próbują zepchnąć mnie na brzeg. Podpłynęłam do zbliżającej się ogromnej fali, natychmiastowo wstałam na nogi. Chwilę później już swobodnie sunęłam po wodzie. Było cudownie.

Chacco to nowy koń mojego ojca. Średniej wielkości, smukły gniadosz KWPN z trzema skarpetkami i strzałką na pysku. Ten zaledwie czteroletni ogier ma w sobie więcej energii niż ktokolwiek mógłby pomyśleć. Młody co prawda jest szalony, ale jego ruch i technika skoku to po prostu cud, miód. Nie dziwię się, że tata zdecydował się właśnie na niego. Kręciliśmy sobie właśnie wraz z Chacco wolty w zebranym kłusie. Trawiasty parkur tuż obok naszego domu powstał stosunkowo niedawno. Stworzony na spontanie przy okazji powiększania stajni i piaskowego placu powstał on z połowy pastwiska. Docisnęłam łydkę, usiadłam mocniej w siodle. Galopowaliśmy sobie teraz po dużym kole. Ogier próbował kombinować. Tylko czaił się by zwiać do narożnika czy na środek, jednak chyba nie myśli, że mu pozwolę. Przeszkody pokonywaliśmy już przy większej prędkości z małą dawką adrenaliny. Adrenalina adrenaliną, ale po stacjonacie równego metra moje białe bryczesy stały się zielone.

Nie mogłam przecież nie spotkać się ze starymi znajomymi. Lilly i Ellie czekały już na mnie w centrum. Czym prędzej się tam udałam. Dziewczyny siedziały w jednym ze Starbucksów niedaleko galerii handlowej. Moje ukochane karmelowe latte już na mnie czekało, jak one dobrze mnie znają. Miło spędziłyśmy czas w kawiarni. Później udałyśmy się na zakupy. Cóż, nawet nie wiem jak skończyło się na imprezie.

*Powrót do rzeczywistość*

Znowu tutaj. Znowu na tej jebanej, zimnej wyspie. Z drętwymi ludźmi. Sam widok lotniska zaraz po wyjściu z samolotu przyprawił mnie o mdłości. Naturalnie padało, bo jak inaczej? Ahhh, wiosna w Wielkiej Brytanii. Mimo wszystko stęskniłam się za moim rudym misiem. Dwa tygodnie to jednak dużo, a przed nami duże zawody. Mam tylko nadzieję, że trenerka trenowała z nim tak, jak prosiłam. O swoją formę się nie martwię, trenowałam na koniach ojca, ale z Pyrrusem różnie to bywa. Obym nie zastała mojego wierzchowca źle zrobionego albo kompletnie roztrenowanego. 

Po powrocie do akademii rozpakowałam się, zmyłam makijaż, przebrałam i po prostu poszłam spać. Zmiana czasowa źle na mnie wpływa. Następnego dnia pozwoliłam sobie nie pojawić się w szkolę, ale w stajni to co innego. Umalowałam się, związałam włosy w wysokiego kucyka, naciągnęłam białe bryczesy, szary golf, turkusowy bezrękawnik i długie, czarne oficerki po czym ruszyłam do stajni. Wałach wystawił swój łeb z boksu i powitał mnie radosnym rżeniem. Pogładziłam go po chrapach i ucałowałam je. Widziałam, że się za mną stęsknił. Z kieszeni wyciągnęłam porcje smaczków i podałam je mu na otwartej dłoni. Chwilę potem koń stał już w myjce. Różowy zestaw do czyszczenia poszedł w ruch. Przy okazji zauważyłam, że przydałoby się mu strzyżenie, szczególnie grzywy i ogona. Chyba zadzwonię po fryzjera jeszcze dziś, bo nie mogę sama na to patrzeć. Ruszyłam do siodlarni po mój nowy rząd. Składał się on z czarnego siodła z futrzanym popręgiem i ogłowiem z kryształowym naczółkiem do kompletu. Siodło spoczęło na białym czapraku, a na nogach pojawiły się owijki. Dziś nie będziemy skakać. Jedynie zrobimy sobie luźną jazdę a'la rekreacja tak dla rozgrzewki. Pogoda dziś dopisywała. Było koło piętnastu stopni, a zza chmur wybijały się promienie słoneczne. Weszliśmy na pusty plac. Chwila rozgrzewki i już kręciliśmy wolty w galopie.

Podobny obraz


Ktoś?
Marie wróciła, chyba znacie zasadę? Lubię, jak ktoś się rozpisuje c;

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz