piątek, 28 kwietnia 2017

Od Lewisa C.D. Olivii

Siedzieliśmy z Aleksander, tak po prostu patrząc się w wodę przed nami i rozmawiając. Wypełniało mnie nieopisane szczęście, że jestem w domu. Czułem się jakbym mógł zrobić wszystko w tamtej chwili, jakbym mógł pomóc bratu. Jednak to tylko poczucie utopii, małe zamazanie realnego obrazu, który przedstawia brutalny świat, mówiący nam, że nie możemy być szczęśliwi i być znowu razem, obok siebie i zawsze, mimo trudności, dla siebie. Aleksander zdawał mi dokładną relację z tego, co mnie ominęło, kiedy nagle się otrząsnąłem. Gdzie jest Olivia? Spojrzałem na zegarek. Ona zna ten park i to miasto, nie mogła się zgubić... chyba, że znowu nawaliły drzwi. Słynne drzwi w Hyde Parku, które się zacinały. Wychowałem się tutaj, centralnie tutaj i nie pamiętam, ile osób trzeba było stamtąd wyciągać.
- Młody, trzeba się ruszyć - odparłem, przerywając mu.
- Tak... myślisz o tych drzwiach, które zacięły się Hailey?
- Dokładnie. Wciąż nic z nimi nie zrobili.
- To chodźmy - wstał, a ja za nim. Dość szybko doszliśmy do celu, kiedy to nagle z małego budyneczku, jakie stanowiły łazienki wyszła Olivia, wyraźnie zażenowana. Kiedy nas zauważyła, niemal w sekundę się otrząsnęła.
- Co jest? - zapytałem.
- Nic. Co się stało, czemu tu jesteście? - zapytała pewnie.
- Wiemy, że się zacięły - odparł Aleksander. - One tak mają.
- Właśnie - dodałem. Dziewczyna schyliła głowę. Podszedłem do niej i objąłem ją ramieniem. - Ej luz, każdemu mogło się to przytrafić. Chodź idziemy z tego przeklętego parku.
- Do domu? - zapytał młody.
- Tak. Wiesz coś porządnego zjemy, pogadamy, pounikamy rodziców...
- Rodziców nie ma - odparł.
- Jak to nie ma?
- Wyjechali przedwczoraj, wracają jutro - odwrócił od nas twarz. - Poszedłem do Hail.
- Dobrze zrobiłeś - odparłem. - No chodź tutaj, mam drugie ramię wolne.
- Możesz mieć oba - burknęła Olivia.
- Jeju, jeju, jaka delikatna - prychnąłem. Podszedłem do brata i otoczyłem go ramieniem. - Chyba mnie nie odepchniesz.
- A co ci się na przytulanie zebrało?
- Stęskniłem się za tobą morduchno - wyszczerzyłem się i dostałem haka pod żebra, złapałem ją za rękę i wykręciłem. - Wciąż za wolny.
- Odwal się Lewis - warknął.
- O teraz jestem pewna, że jesteście braćmi, tylko Lewis tak warczy - odparł idąca obok Olivia.
- Ej... - chciałem zaprzeczyć.
- To prawda - potwierdził młody.
- Ej!
- No co, taka prawda - wyszczerzył się. - Ale i tak jesteś najlepszym bratem na świecie.
- Bo uwierzę - mruknąłem.
- E ten znowu swoje - burknęła Olivia.
- Wy jesteście w jakiejś zmowie, czy jak?
Dwa cwaniaczki cholerne. Jaka nagle zgoda i przyjaźń, proszę bardzo. Nasza droga powrotna, dla mnie aż za długa... p wiele za długa, minęła nam, a raczej im, na docinaniu mi. Oczywiście mój kochany braciszek, który jednakowoż ma dość podobny charakter do mnie, nie oszczędził mi słuchania opowieści o żenujących sytuacjach z mojego życia i śmiechu Olivii, która z niezwykłym zainteresowaniem ich słuchała. A ja? Oprócz paru gróźb, na które właściwie młody nie reagował, bo wiedział, że nie byłbym w stanie nic mu zrobić, nic nie mogłem zrobić. No ewentualnie, cały czas przekręcać oczami, wzdychać i kręcić głową, co zbytnio nie podobało się moim "towarzyszom", ale widząc, że to wyraz mojego sprzeciwu, zaczęli mnie nazwyczajniej w świecie ignorować. Kiedy wysiedliśmy, nareszcie, wreszcie raczono mnie zauważyć... a zdarzyło się to, pod moim domem.
Byliśmy najwyżej kilka metrów od skrętu w moją ulicę, gdy nagle na chodnik wyszła jedna z najpiękniejszych dziewczyn, jakie w życiu widziałem. Średniego wzrostu, szczupła, z zajebiście długimi i pięknymi nogami, z prostymi, brązowymi włosami, sięgającymi pasa, z boską twarzą, z której prawie nigdy nie schodził uśmiech. Ubrana jak zwykle w jeasny, jedną z bluz, które systematycznie znikały z mojej szafy, kiedy byłem w Londynie i bejsbolówkę. Widząc mnie, na jej usta wstąpił ten boski uśmiech, który uginał kolana wszystkich chłopaków w całym Londynie.
- Lewis! - wydarła się, podbiegła do mnie i skoczyła. Jak ja się cieszę, że mam trochę siły. Objęła mnie ramionami za szyję, a nogi oplotła o mój tułów.
- Zdejmuj tę bluzę wariatko - zaśmiałem się.
- Ona jest moja -  wyszczerzyła się, - skonfiskowana. Jak ty cały.
- I co jeszcze do tego?
- Paelle poproszę.
- Też bym zjadł - dodał Aleksander.
- I ty przeciwko mnie? - zapytałem.
- Nie czepiaj się go... jakbyś gorzej gotował, to byśmy nie prosili - zlazła ze mnie. - Cześć, jestem Hailey.
- Olivia - mruknęła podając jej rękę.
- A ci normalniejsi? - zapytałem,
- Czekają, ponieważ oni nie będą trząść się jak małe dziewczynki, bo ich marnotrawny brat wraca.
- Brat? - zdziwiła się Olivia.
- Oni są jak jedne wielkie rodzeństwo, czterech wariatów, a najgorszy on i jego najlepszy przyjaciel Gabriel.
- Od razu wariat, dopiero wróciłem i już zaczynasz? - wyminąłem ją i ruszyłem przed mój dom. Nie widziałem moich kolegów od czasu, kiedy wyjechałem, a to zdecydowanie za dużo czasu. Siedzieli na schodach, jeden obok drugiego, jakby byli protestantami i blokowali wejście do jakiegoś ważnego miejsca. Wypełniła mnie naturalna radość, jak wcześniej, kiedy zobaczyłem Aleksandra. A oni śmiejąc się z czegoś bliżej nieokreślonego czekali, aż podejdę. Kiedy stanąłem przed nimi, wstał Gabriel, równy ze mną, z wyglądu całkowity kontrast, ale o cholernie podobnym charakterze. Przeskoczył, te dwa schodki dzielące nas i przytulił, jakbym był raczej marnotrawnym synem.
- Witamy nareszcie w domu - powiedział stojący po lewej Brian.
- Nareszcie - powtórzył dalej siedzący na schodach Nathan.
- Walcie się - warknął Gabriel, który puścił mnie. - Cześć młody.
- Cześć Gabriel - odwróciłem się i zobaczyłem, że doszli za mną.
- A ta piękność? - zapytał Brian.
- To Olivia, moja znajoma - przedstawiłem się.
- Ta znajoma - odparł Nathan.
- Chcesz w zęby - warknął do niego Gabriel, ale po chwili się ogarnął i podszedł do dziewczyny. - Gabriel. Na lewo Brian, a tamten pies do Nathan.
- Uważaj co mówisz...
- Oj boję się.
- Nic się nie zmieniliście - zaśmiałem się.
- A ja mam nadzieję, że ty tak - odparł Brian, w tym czasie Aleksander otworzył drzwi do domu.
- Wejdziemy? - zaproponowałem.
- Nie... - mruknął Nathan.
- Znowu się pokłóciłeś z Mią, czy jak? - zapytałem, ale on tylko kiwnął głową.
- Lecę, miło było cię zobaczyć - poklepał mnie po ramieniu, minął, wsiadł na motocykl i odjechał.
- Widzę, wy też macie motocykle - odparła Olivia.
- Tak i to moja zasługa - odpowiedział Gabriel.
- Jego wypadek to też twoja zasługa - dodał Brian.
- Jak to? - zapytała Olivia. - Jaki wypadek?
- Więc w skrócie - miałem coś powiedzieć, ale przerwał mi Brian. - Założyli się o rekord prędkości, ten psychol się nie wyrobił na zakręcie, bo jechał nowym motocyklem, nie przetestowanym i rąbnął w barierkę, aż przez nią przeleciał, a że dalej było urwisko, to ledwo go poskładali.
- Piękne sprawozdanie - odparł Gabriel. - I ja wychodzę, na tego złego. No proszę, jak zwykle. Zapraszam do domu.
- Mówisz, jakbyś był u siebie - mruknąłem.
- Ja jestem u siebie - wyszczerzył się do mnie.
- Jak dzieci - odparła wchodząc do środka Hail.
- A ty co? - zaśmiałem się.
- Ja tutaj jestem panią i władczynią, i karmię twojego brata.
- Dokładnie - poparł Aleksander, wchodząc za nimi. Brian śmiejąc się zniknął w środku.
- Normalni, tak?
- Jak dla mnie, tak - odparłem zapraszając Olivię do środka.

Olivia?
Uciekł mi pomysł na mega długie opo...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz