sobota, 29 kwietnia 2017

Od Lewisa C.D. Olivii

- Siadaj Brian - mruknąłem.
- Bo co?
- Bo zasłaniasz, idioto! - warknął Gab.
- Czy wy jesteście głusi? - zapytał Brian.
- Nie bardziej niż ty - odparłem spokojnie, usiadł ze zrezygnowaną miną. - Ty czy ja?
- No ty.
- Tylko wiesz, że muszę ją jutro zawieść do akademii? I muszę być przynajmniej pół trzeźwy?
- Po prostu nie będziesz pił - odparła Hail.
- Właśnie - odparła Olivia, wraz z Brianem.
- Jak on nie będzie pił, to ja też - powiedział pewnie Gabriel. - Chcecie imprezę, na której nie będę pił?
- Nie - mruknął Brian, a Hail tylko pokręciła głową, a ja się tylko uśmiechnąłem do przyjaciela.
- Któż by się spodziewał - mruknął, odwzajemniając po chwili uśmiech. Wstałem, zebrałem od wszystkich talerze i wyszedłem do kuchni. Wstawiłem naczynia do zlewu, a kiedy się odwróciłem, za mną stała Olivia.
- Nie chcę nie wiadomo jakiej imprezy, właściwie to nic nie chcę.
- Dobrze - skrzyżowałem ręce. - W takim razie, idź im to powiedz.
- To twoi znajomi - odparła.
- Moi znajomi, którzy chcę uczcić twoje urodziny, a nie zostawić cię na ulicy.
- Jesteś niesprawiedliwy - warknęła.
- Może. Może dlatego, że byłem tak zostawiany przez wielu ludzi i tylko oni, którzy mogą wydać ci się dziwni i skrajnie nieodpowiedzialni, byli zawsze obok mnie. Pamiętam moją osiemnastkę. Gabriel przyjechał do mnie z Glasgow, dokładnie o północy stanął pod moim oknem i wydzierał się, że mam natychmiast zejść. Zabrał mnie wściekłego nad Tamizę, a tam czekała reszta. W tak cichym rejonie w jakim się znaleźliśmy, to ich wycie mi sto lat, brzmiało tak okropnie, że aż pięknie. Wznieśliśmy toast za nas, a kilka dni później uderzyłem o tamtą barierkę. Pewnie mniej niż sekundę zajęło mi przelecenie przez nią, pomyślałem tylko "Boże, Aleksander..." i obudziłem się nie mogąc się ruszyć, czując przerażający ból, a przy mnie nie siedzieli moi rodzice, tylko oni. A teraz po tej fascynującej historii, powiem ci tyle. Żałować nie będziesz, ciesz się z życia póki je masz i nie przyjmuję odmowy, ponieważ panna Olivia, uważa moje towarzystwo za nieodpowiednie.
- Tego nie powiedziałam.
- Ale na pewno pomyślałaś - zaśmiałem się. - Jak nie chcesz wielkiej imprezy, to tym lepiej, bo ciężko byłoby znaleźć kogoś, kto by nas wkręcił dziś do klubu.
- Dzwoniłeś? - do kuchni wszedł Gab. - A przepraszam, już nie przeszkadzam.
- Jakby było w czym - odparła Olivia.
- O proszę, widzę Lewis, że albo twój urok nie działa, albo się nadzwyczajnie starasz.
- A to co ma wspólnego? - zapytała.
- On zawsze wszystko zagmatwa jak się zaczyna starać, jakiś kompletny idiota.
- Uważaj, mam nóż i nie zawaham się go użyć, aby ci uciąć język.
- Też cię kocham - mruknął, złapał za butelkę skoku i wyszedł.
- Wiem - zawołałem za nim. - Gotowa, na urodziny w naszym stylu?
- Tylko proszę bez wyścigów - odparła.
- Niech będzie - uśmiechnąłem się. - Poczekasz chwilę?
Pokiwała głową, a ja wyciągnąłem telefon. Po kilku sygnałach, usłyszałem znajomy głos Emmy, mojej koleżanki z Niemiec. Krótka rozmowa, zarysowała w mojej głowie plan na wieczór.
- Okey, wszystko jasne - podszedłem do niej bliżej. - Idziemy w dość wietrzne miejsce, chcesz jakąś bluzę.
- Jak Hailey? - zmarszczyłem brwi. - Każdą tak mamisz?
- Co robię? - delikatnie mnie zatkało. - Powiem ci w sekrecie, że osoby, która nic dla mnie nie znaczy, nie zabieram do mojego domu, a już na pewno nie pozwalam zbliżyć się do mojego młodszego brata. Nie gotuję dla niej i nie poznaję z osobami, które są dla mnie całym życiem. Marznięcie to twój wybór, chciałem tego uniknąć.
Odsunąłem się od niej, już byłem w drzwiach, kiedy się zatrzymałem i spojrzałem na nią.
- Hej - podniosła głowę i spojrzała na mnie. - Zaraz coś ci przyniosę i nie musisz być zazdrosna o Hail.
- Nie...
- Tak, tak. Nie jesteś zazdrosna - przekręciłem oczami.
Wpadłem do salonu, ogłosiłem, że wychodzimy, na korytarzu wpadłem na Aleksandra, który oświadczył mi, że wróci przed dwudziestą drugą, kiwnąłem głową. Wchodząc po schodach na drugie piętro, które dzieliłem z Aleksandrem, spojrzałem na zegar, który wysiał na półpiętrze. Zbliżała się osiemnasta. Zdążymy... musimy. Na moim piętrze otworzyłem drugie drzwi na lewo, całkowicie nieświadomie. Dopiero kiedy znalazłem się w moim pokoju, zdałem sobie z tego sprawę. Nie rozglądałem się po nim. Wiedziałem, że nic się w nim nie zmieniło. Podszedłem do szafy, z której wyciągnąłem cienki sweter dla mnie i jakiś cieplejszy dla Olivii. Rzuciłem to za siebie na łóżko, zwróciłem się do niego, przez co stałem tyłem do wyjścia. Zdjąłem bluzę i koszulkę, którą na sobie miałem, podniosłem sweter z łóżka, aby go założyć, kiedy usłyszałam zamykające się drzwi. Pomyślałem, że to najpewniej Gabriel.
- Gotowi? - zapytałem, ale nie usłyszałem odpowiedzi. Założyłem górną część garderoby, odwracając się. Jak zwykle zastanawiałem się, jak bardzo widać moją bliznę. Kiedy wreszcie uporałem się z ubraniem się, co przez ból z boku klatki piersiowej, nie było proste, moim oczom ukazała się, opierająca się o drzwi patrząca się na mnie Olivia. Cholera, była całkiem ładna. W pokoju panował już półmrok, jej twarz oświetlało jeszcze światło wpadające przez okno. Z jednej strony wielu by powiedziało, że taka zwykła, ale jednak pociągająca... Lewis! Ziemia! Urodziny! Sięgnąłem po drugi sweter, leżący na łóżku, podszedłem do niej.
- Trzymaj, może się w nim nie utopisz.
- To konsekwencja tamtego wypadku - delikatnie sięgnęła do mojego boku, ale cofnęła rękę.
- Tak, masz rację... nie mówmy o tym teraz. Masz urodziny, a to nie jest przyjemna rozmowa.
- Powiedziałeś, że tutaj zrozumiem twoje problemy... widzę tylko jeden.
- Tak?
- Musisz być straszliwie samotny w tej akademii widząc, że oni tutaj na ciebie czekają. Nie znam twoich rodziców, ale pewnie drugim problemem są oni i Aleksander.
- Owszem.
- Coś jeszcze?
- Tak... ale najpierw The Shard.
- Co? Jak? - zdziwiła się.
- Wiesz jak jest... znajomi, znajomych, znajomych... tak wyszło.

* * *

Jakimś pięknym cudem ominęliśmy tłumy, a to oznaczało tylko jedno... zawrotne prędkości. Dawno nie słyszałem tylu wyzwisk, które podczas tej jazdy popłynęły z ust Olivii. Wcale nie jechałem wybitnie niebezpiecznie... tak optymalnie raczej. Wreszcie wjechaliśmy na podziemny parking najwyższego budynku w Londynie. Kilka minut musieliśmy czekać na Gabriela, który zniknął w czasie drogi. Kiedy zsiadł z motocyklu, puścił mi oko. Czyli zadanie wykonane. Doskonale.
Na parterze spotkaliśmy niską i ogólnie drobną blondynkę, która wręczyła mi karteczkę z kodem i numerem piętra i odeszła do recepcji. Sporo było tych pięter. W windzie mi i Gabrielowi ani na minutę nie zamknęły się usta. W sumie ciężko określić dlaczego. Nagle przypomniało nam się milion naszych spotkań, imprez, wpychania się w miejsca, gdzie nigdy nie powinniśmy się znaleźć. Wreszcie winda się zatrzymała, wpisałem podany na kartce kod i wysiedliśmy. Cała pozostała trójka najwyraźniej odetchnęła z ulgą, kiedy zamknęliśmy się z Gabrielem. A powód był, bo widok na tym 68 piętrze, zapierał dech. Wiedziałem czego się spodziewać, ale to przeszło moje oczekiwania. Olivia podeszła do wysokiej barierki, za którą znajdował się ekran, który chronił od wiatru. Gabriel wyciągnął z wewnętrznej kieszeni kurtki butelkę, wyśmienitego wina i cieszył się jak dziecko, że tego nie zbił, a Hail wygrzebała z plecaka kieliszki. Brian polał wszystkim i podeszliśmy do Olivii, wręczyłem jej kieliszek.
- To kto mówi? - spojrzałem na przyjaciół.
- No okey - mruknął Gabriel. - Za naszą nową znajomą Babii, niech ogarnie nam Lewisa, nie da się zwariować w tym ich uniwersytecie i by nikt nie zapomniał o jej urodzinach.
- Jesteś okropnym mówcą - powiedziałem.
- Wiem. Dlatego to ja zawsze mówię - wyszczerzył się. - Zdrowie.
- Zdrowie - powtórzyliśmy za nim. Po wzięciu łyku wina, pochyliłem się do Olivii. - Mam nadzieję, że nie jest najgorzej. A tym trzecim problemem jesteś ty, bo jesteś zbyt wymagająca, ale chyba jednak warto się starać... - uśmiechnąłem się.


Olivia?
Reszta wieczoru, do twojej dyspozycji xD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz