niedziela, 23 kwietnia 2017

Od Lewisa C.D. Brooke

Od poprzedniego wieczoru nie mogłem przestać myśleć o tym, że zapomniałem o karmie dla Aishy. Jak ja mogłem zapomnieć?! Wyrzuty sumienia, że moja sunia musiała żywić się moim dość nieprzydatnym dla niej jedzeniem. Następnego dnia przy najbliższej wolnej chwili wyrwałem się z akademii do miasteczka, żeby naprawić mój błąd. To było naprawdę miasteczko. Wąskie uliczki, przecinające się pod każdym możliwym kątem, z chodnikami, na których ciężko się było z kimś wyminąć. Przy nich kamieniczki na tyle stare, żeby przypominać mi najstarsze ulice Londynu. Jakimś bliżej nieznanym mi cudem, samodzielnie trafiłem do sklepu zoologicznego, o którego położenie zapytałem się dziś rano stajennego. Myślałem, że pójdzie mi gorzej, szczególnie, że byłem tutaj pierwszy raz, jednak kolejny raz zadziałała moją zdolność orientacji w terenie. Oho, bo wpadniesz w samozachwyt - pomyślałem. Było to u mnie jednak niecodzienne, a wręcz bardzo rzadkie i dziwne zjawisko.
Dobrze teraz tylko pomęczyć się z ludźmi, wejść, kupić i wyjść. No Lewis, mogło być gorzej. Miałem już złapać za klamkę, kiedy drzwi się otworzyły, ze sklepu wyszła dziewczyna, która ostentacyjnie na mnie wpadła. Kurde, nie jestem jakimś krasnalem, żeby mnie nie zauważyć. Dopiero po sekundzie rozpoznałem w niej dziewczynę, którą spotkałem z Aishą i dla której byłem... cóż... oschły? Tak, to chyba właściwe słowo.
- Przepraszam - wymamrotała i wyminęła mnie.
- Hej, poczekaj - powiedziałem, odwracając się za nią. Dość niechętnie to zrobiła.
- O co chodzi?
- Po pierwsze, chciałem powiedzieć, że nic się nie stało, ale nie dałaś mi na to szansy, a po drugie to raczej ja powinienem cię przeprosić.
- Co? - zdziwiła się.
- Ostatnio, jak spotkałem cię z Aishą, dość niemiło się zachowałem. Cóż taki charakter, a przecież ona naprawdę potrafi przestraszyć.
- Dokładnie - zgarnęła włosy z twarzy. - To dość duży... wilk? Tak?
- Tak - zaśmiałem się. - Właśnie i ten mój wykład o wilkach i psach, niepotrzebne.
- Zawsze jesteś taki samokrytyczny?
- Zazwyczaj tak - skrzyżowałem ręce. - Taki przyzwyczajenie, a zresztą w dzieciństwie mi mówiono, że w ten sposób szybciej osiągnę ideał, ale widać coś nie wyszło.
- Za to sztukę krytyki opanowałeś do perfekcji - zaśmiała się.
- To też wada, jeśli przychodzi do krytykowania innych. Ty też po najpotrzebniejsze rzeczy - wskazałem głową na pełne siatki w jej rękach.
- Trochę się tego nazbierało. A ty?
- Zapomniałem o jedzonku dla Aishy... aż mi wstyd za to.
- Jak to? - zaśmiała się.
- Bo jak byłem chory to ona o moich lekach i jedzeniu dla mnie nigdy nie zapomniała, a ja tak się odwdzięczam.
- Jesteś dziwny.
- Ej, bez oceniania. Nawet mnie nie znasz - mruknąłem. - A właśnie, Lewis.
- Brooke - uścisnęła mi dłoń. - Może kiedyś będzie ku temu okazja.
- Może, w każdym razie, jeśli chodzi o jazdę, czy poranne bieganie, to zawsze jestem chętny.

Brooke?
Jak na kompletny brak pomysłu, to chyba wybrnęłyśmy xD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz