piątek, 21 kwietnia 2017

Od Louisa Do Lotte

Stałem właśnie przed drzwiami od mego domu. Obok mnie stały trzy sporej wielkości walizki i do tego jeszcze cztery średniej wielkości transportery dla zwierząt oraz jeden duży. No cóż... Tak to już bywa jak ma się trzy psy, dwa koty i fenka. Na dworze było dość ciepło. Dlatego też miałem na sobie granatową bluzę z kapturem i nadrukiem "AMSTERDAM" oraz szare spodnie sięgające do kolan. No i oczywiście dopełnieniem były czarne vansy, które potrafiłem nosić dosłownie cały czas. Wtem z domu wyszła Jay. Moja mama. W jej dłoniach spoczywała jakaś torba. Spojrzałem na nią zdziwiony kiedy podała mi ją.
- Nie wierzę BooBear, że mogłeś zapomnieć o czymś tak ważnym jak laptop! - zawołała i zaśmiała się.
- O boże... Dziękuję mamo - powiedziałem i przytuliłem ją.
- Nie ma za co... A teraz koniec już tego dobrego. Czas się pożegnać. Będę tęsknić kochanie - widziałem jak w jej oczach zabłysły łzy.
- Ja też mamo. Obiecuję, że będę do was dzwonił tak często jak tylko dam radę - odpowiedziałem, mocniej ściskając swą rodzicielkę.
- A spróbowałbyś nie! - odsunęła się lekko i pogroziła mi palcem.
Zaśmiałem się krótko i pokręciłem jedynie głową. Mama przytuliła mnie jeszcze raz i pogoniła abym szedł już do samochodu, bo Dan nie będzie wiecznie czekać. Westchnąłem i pożegnałem się z nią jeszcze raz. Odwróciłem się, wziąłem głęboki wdech i ciężko wypuściłem powietrze. Czas na zmiany. Skierowałem się do samochodu. Otworzyłem drzwi od strony pasażera i usiadłem na fotelu. Zapiąłem pasy. Byłem gotowy na podróż do "nowego życia"...
*Cztery godziny później*
Poczułem lekkie szturchanie w ramię. Niechętnie uchyliłem powieki i spojrzałem zaspanym wzrokiem na osobę, która wybudziła mnie ze snu. Był to Dan. Patrzył się na mnie uważnie, aż w końcu zdecydował się odezwać.
- Czas wstawać Louis. Jesteśmy na miejscu - powiedział lekko się uśmiechając.
Nie odpowiedziałem mu, ale od razu po tych słowach rozbudziłem się. Zaciekawiony odwróciłem głowę w stronę okna. Widziałem za nim spory budynek. Jest to albo uniwersytet albo miejsce gdzie mieszkają uczniowie. Chociaż osobiście stawiałbym na to drugie. Jednak cóż. Czas wyjść i dowiedzieć się wszystkiego. Westchnąłem, odpiąłem pasy i wysiadłem z samochodu. Stanąłem przed nim i już miałem ruszyć przed siebie, gdy nagle przestałem cokolwiek widzieć. Poczułem czyjeś ręce na swoich oczach. Co tu się dzieje? Usłyszałem za sobą cichy śmiech. Wydawał mi się on znajomy.
- Zgadnij kto to - zabrzmiał kobiecy głos.
Nie miałem zbytnio ochoty na zgadywanki. Dlatego też po prostu odsunąłem dłonie z mych oczu i odwróciłem się. Przede mną stała uśmiechnięta dziewczyna. Liliowe włosy, które były przy czubku ciemniejsze sięgały jej do ramion. Usta miała pomalowane na bordowe. Wydawała mi się dziwnie znajoma. Dopiero po chwili zrozumiałem kto to był...
- Quinn! - krzyknąłem i od razu przytuliłem dziewczynę, która odwzajemniła uścisk, śmiejąc się.
- Lou - powiedziała jedynie.
- Co ty tutaj robisz? - zapytałem, odsuwając się od niej kawałek.
- Uczę się. Tak jak ty będziesz teraz. No i żebyś się nie musiał zastanawiać skąd wiem o twoim przyjeździe powiem jedno. Ciocia Jay - uśmiechnęła się promiennie.
- Mogłem się tego spodziewać - mruknąłem jakby do siebie.
- Ale teraz koniec tego dobrego. Moim głównym celem jest przekazanie ci kluczy od pokoju i wszystkich najważniejszych informacji - powiedziała i podała mi owy przedmiot wraz z kilkoma kartkami. - Masz na nich zapisany plan lekcji, treningi wraz z grupą, do której będziesz należał, numer boksu twego konia, godziny posiłków. No i dopisałam ci jeszcze numer mojego pokoju jakbyś czegoś potrzebował lub pogubił się w tym miejscu. Chociaż niby możesz dzwonić, ale to nie ważne. Teraz koniec pogaduszek. Leć się rozpakować!
Zaśmiałem się na mały słowotok Quinn. Pokręciłem jedynie głową niedowierzająco. Przekazałem dziewczynie, że dam radę i może już iść na trening, który dowiedziałem się, że zaraz ma mieć. Następnie odwróciłem się z powrotem w stronę samochodu. Dan stał już gotowy do pomocy. Kiwnięciem głowy zasygnalizowałem, że możemy iść. Wziął on dwie walizki, a ja jedną. Ruszyliśmy w stronę budynku, w którym przez najbliższy okres czasu będę mieszkać...
*Kilkanaście minut później. Pokój Louisa*
Przejście przez mój nowy pokój do kanapy nie było takie łatwe. Szczególnie, że już Clary, Princess, Prince i koty zostały wypuszczone. Co równało się z tym, że plątały mi się pod nogami. Westchnąłem. Po chwili jednak znalazłem się na miejscu. Odstawiłem transporter z Neferet, który spoczywał w moich rękach, na kanapę. Fenek już przytrzymywał łapkę na kratach chcąc wyjść. Uśmiechnąłem się lekko. Otworzyłem zamek i otworzyłem transporter. Neferet od razu wyszła na zewnątrz. Szczęśliwa kręciła się wokół machając energicznie ogonem. Wydawała z siebie słodkie - przynajmniej jak dla mnie - lekko skrzeczące dźwięki. Urocze stworzenie. Widziałem jak Clary patrzy na nią uważnie nie będąc pewna co się dzieje. Zaśmiałem się i pogłaskałem ją po łbie. Ta spojrzała na mnie, ale zaraz powróciła do wpatrywania się w Retę. Podałem Danielowi, który czekał przy drzwiach, ostatni transporter. Pożegnałem się jeszcze z nim. No i nastał ten czas. Musiałem teraz sobie jakoś poradzić sam. Westchnąłem i podszedłem do pierwszej walizki, w której to znajdowały się rzeczy dla mych pupili. Wyciągnąłem pięć podwójnych misek. Ustawiłem je na podłodze przy ścianie. Obok położyłem opakowania z karmą. Po całkowitym rozpakowaniu się miałem zamiar nakarmić całą zgraję. Na koniec postawiłem kuwety w łazience. Walizkę nie do końca wypakowaną położyłem pod łóżkiem. Zabawki dam im później. Następnie wziąłem się za moje ubrania. Z tym już nie będzie tak łatwo. Niechętnie wziąłem walizkę i przeciągnąłem ją pod sporą szafę. Powoli zacząłem się rozpakowywać. Na początku rozwiesiłem rzeczy, które powinny znajdować się na wieszakach. Kiedy je skończyłem zabrałem się za koszulki i spodnie. Rozłożyłem je na kilka półek. Potem schowałem buty do najniższej szafki. W czasie gdy przeniosłem się do komody schować tam bieliznę i moje prowizoryczne piżamy, które to składały się zazwyczaj z dresów i koszulki - ewentualnie bokserek i koszulki -, do moich uszu doszło szeleszczenie. Jednak postanowiłem je na razie zignorować. Powoli zapełniałem szuflady. W pewnym momencie nastała cisza, a potem huk. Szybko zostawiłem wszystko i odwróciłem się w stronę skąd dobiegł owy dźwięk. Nie mogłem uwierzyć w to co zobaczyłem.
- Princess! Jak mogłaś?! - jęknąłem załamany na ten widok.
Mianowicie. Cessa właśnie leżała na ziemi szczęśliwie zajadając się swoją karmą, która to leżała porozrzucana po całej podłodze. Wtedy to zrozumiałem co to były za szeleszczące odgłosy. Była to Princess, która rozrywała opakowanie karmy, które aktualnie leżało rozszarpane na ziemi za nią. Boże... A mogłem od razu nasypać jedzenie zwierzaków do misek. Mogłem, ale oczywiście nie zrobiłem tego. Teraz masz babo placek. Westchnąłem i podszedłem do Princess. Zacząłem nieporadnie zbierać rękoma karmę na jedną kupkę. Po kilkunastu minutach z wiecznie przeszkadzającą Cessą wszystko leżało w jednym miejscu. Następnie jakimś cudem dałem radę rozsypać to do misek Małej Bestii i Prince'a. Od razu dałem też jeść i pić wszystkim mym pupilom. Nie miałem ochoty na więcej takich sytuacji jak ta z mym "kochanym" szczeniakiem.
*Jakiś czas później*
Wyszedłem właśnie przed budynek mieszkalny. Clary kroczyła wolno obok mnie. Natomiast Princess i Prince'a wolałem trzymać na smyczy. W końcu są to tylko szczeniaki i nigdy nie wiadomo co im wpadnie do tych małych główek. Powoli szedłem przed siebie. Postanowiłem przejść się z nimi do lasu, który widniał kawałek przede mną. Tam raczej nie powinny przeszkadzać. Jakoś dziwnie pusto było wszędzie... Może po prostu wszyscy mieli zajęcia? Możliwe... Po chwili znaleźliśmy się na obrzeżach lasu. Bez wahania wszedłem do niego. Co jakiś czas rozglądałem się wokół aby sprawdzić czy Clary nigdzie się nie wybrała. Jednak na szczęście cały czas grzecznie szła obok. Szczeniaki wesoło biegały wokół. Kilka razy udało im się zaplątać mnie w smycze przez co musieliśmy przystawać na chwilę, abym mógł się rozplątać z nich i iść dalej. W pewnym momencie zauważyłem jednak, że Prince robi się śpiący. No tak. Z tego co słyszałem od Dana szczeniaki przez całą podróż harcowały wesoło w swych transporterach. Nie dziwię się, że był już zmęczony. Zawróciłem i powoli zmierzaliśmy z powrotem do budynku mieszkalnego. Po chwili wyszliśmy z lasu. Będąc przy obrzeżach chodnika musiałem przystanąć. No cóż... Psiaki musiały załatwić swoje potrzeby.
Wtem zauważyłem jakąś dziewczynę zmierzającą w moją stronę. Miała brązowe włosy. Tylko tyle jak na razie dałem radę określić. Z każdą chwilą była coraz bliżej. Ciekawe co mogła chcieć... Zanim się obejrzałem stała przy szczeniakach. Widziałem jak już wyciąga rękę aby je pogłaskać. Pokręciłem głową niedowierzająco. Normalnie jak te małe dzieci, które od razu podbiega do pieska aby go pogłaskać chociaż nie wie czy może. Wtem kątem oka zauważyłem coś niepokojącego. Clarissa warczała ukazując zęby. Zaraz jednak widziałem jak otwiera pysk i już ma skoczyć na dziewczynę. Od razu podbiegłem do Clary i chwyciłem  ją za szyję. Ta jednak dalej warczała i szczekała przy okazji próbując się wyrwać. Wtem dziewczyna jakby wyrwała się z amoku i spojrzała niepewnie na suczkę.
- Radzę ci jak najszybciej odejść jeżeli nie chcesz mieć żadnych ran. Długo jej nie utrzymać - powiedziałem poważnie, patrząc uważnie na dziewczynę.

Lotte?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz