- Wszystko w porządku? - usłyszałem głos, należał do dziewczyny, która wyglądała na niewiele młodszą ode mnie, pokiwałem głową
- Może mi pani... możesz mi poradzić... - przerwa na kaszlnięcie - co mogę zrobić z tym kaktusem? - wyjąłem z torby roślinę
- Ooo nieźle ją przelałeś - zaśmiała się - Kaktusy to nie są zwykłe rośliny, nie wiem czy korzenie nie zgniły, nie podlewaj go przez kilka dni i jak mu się polepszy to zacznij podlewać raz na dwa tygodnie jeśli nie to niestety ale go straciłeś - oddała na moje ręce roślinę
- Świetnie, nie umiem utrzymać kaktusa a co dopiero konia - mruknąłem do siebie
- Masz konia? - dziewczyna spojrzała na mnie z lekkim zdziwieniem
- Konia? No tak mam co w tym dziwnego? - spytałem lekko zdziwiony, dziewczyna lekko się zaczerwieniła - Zwierze w sensie - dodałem po chwili - Mam konia w Morgan
- A w Morgan, nie widziałam Cię tu wcześniej
- Przyjechałem wczoraj, jeszcze nie zdążyłem się rozgościć
- A co z koniem, że twierdzisz iż nie umiesz się nim zająć?
- Ma problemy z oddychaniem, ale są na szczęście weterynarze - wyciągnąłem w górę kaktusa - Może znajdę ogrodnika dla Bob`a - zaśmiałem się lekko
- Boba? - dziewczyna spojrzała na mnie z mieszaniną drwiny i rozbawienia
- Tak dostałem go od mamy i tak go nazwała, wyczytałem że poprzez rozmowę z rośliną lepiej ona rośnie więc czasem mówię do Boba
- No to chyba niezbyt się lubicie? - dziewczyna wskazała ciemnozieloną barwę lekko zgniłego kwiatu
- Najwyraźniej, chyba nie jest mi dane życie z Bobem - westchnąłem - Lecę, dzięki za pomoc. Do widzenia odezwałem się przy wyjściu.
Wróciłem do pokoju i odłożyłem kaktusa na parapet. Usiadłem z książką w ręku. Dostałem ją na święta i jeszcze nie zacząłem czytać, może to ze względu iż była ona od mojego brata. No dziś mam okazję zacząć. Książka zaczęła się nudno jak większość. Lekturę przerwał mi telefon, odebrałem, nieznany numer
- Tak?
- Alistair? - usłyszałem męski głos, chyba był to jeden ze stajennych
- Tak to ja w czym problem?
- Wypuszczał pan swojego konia na pastwisko? Bo nie ma go w boksie a w południe zamykał ga pan prawda?
- Prawda - skomentowałem zaskoczony - Zaraz przyjdę, dziękuję za telefon.

- Lepiej nie podchodź - dopiero po chwili skojarzyłem twarz dziewczyny, była to ta kwiaciarka z miasteczka
- Nie chce aby Flame skrzywdził twojego konia - dziewczyna wyszarpała rękę z mojego uścisku, w tym samym momencie kopyta karego ogiera gruchnęły w bok Mitra na szczęści nie pozostawiły widocznych śladów. Mitro wierzgnął ostatni raz tylnymi kopytami i puścił się pędem do przodu. Kary koń chwilę za nim biegał jednak stracił zainteresowanie. Mitro jak to Mitro pędził przed siebie nie zwracając na nic uwagi. Kierował się wprost na ogrodzenie
- Zaraz przeskoczy - stwierdziła dziewczyna
- Nie - odrzekłem - Raczej nie przeskoczy - koń jednak nawet się nie zawahał, płynnie pokonał niezbyt wysokie, drewniane ogrodzenie na przeciwległym końcu pastwiska
- A jednak - zaśmiała się dziewczyna szturchając mnie łokciem

- Las, cholernie ogromny las
- Niedobrze, szkoda, że na treningu tak nie galopuje - stwierdziłem z lekkim uśmiechem
- Nie jesteś zdenerwowany? Niedaleko jest ulica jak ktoś go potrąci?
- Nie dobiegnie zbyt daleko, szybko się męczy - złapałem się za głowę - Cholera muszę go poszukać. Można wypożyczyć ze stajni konia? Nie mam na czym teraz pojechać aby go poszukać? - Spojrzałem na dziewczynę, tym razem poważnie.
Zoe? Zechcesz dokończyć? c:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz