czwartek, 27 kwietnia 2017

Od Alistaira

Wyprowadziłem Mitra z przyczepy i zaprowadziłem do boksu wskazanego mi przez jednego ze stajennych. Zdjąłem ochraniacze transportowe i derkę puchową, którą ogier musiał nosić praktycznie wszędzie ze względu na swoje zdrowie. Niech w boksie się od niej chociaż uwolni.
 - Czy to nie dziwne, że zmieniam szkołę dwa miesiące przed wakacjami? - spojrzałem na mojego przyjaciela, który nie obdarzył mnie nawet spojrzeniem zajęty jedzeniem siana - Masz rację, przemilczmy to - poklepałem go po zadzie i wyszedłem z boksu. Odwiesiłem uwiąz i ruszyłem w stronę ogromnego budynku, który miał stać się moim domem. Dotarłem do 12. Rozpakowałem od razu swoje rzeczy. Życia pedanta nie udało mi się zostawić w Dakocie. Wziąłem szybki prysznic, Przebrałem się w czarne bryczesy i postanowiłem wrócić do stajni. Po zabraniu z wieszaka lonży wyszedłem z Mitrem na halę. Kręciło się kilku jeźdźców jednak było sporo miejsca. Zacząłem lonżować konia. Nie mogłem go przemęczać chociaż chciałem pojechać w teren. Przyjazd tutaj i wszystkie sprawy organizacyjne dotyczące transportu konia pozbawiły mnie przyjemności z jazdy na prawie dwa tygodnie. Po kilku okrążeniach ogier nieco się ożywił i pognałem go do kłusa. Ruch miał spokojny i płynny. Kolejne kilka okrążeń i zagalopowanie. Uwielbiałem patrzeć na jego galop. O wiele więcej radości sprawiało mi patrzenie niż jazda w galopie. Po trzech okrążeniach Mitro zaczął biec z nisko położoną szyją i wydawać charakterystyczny sykot. Martwiłem się tym. Dlaczego weterynarz nie potrafił go wyleczyć. Może ten tutaj lepiej będzie wiedział co mu jest.
 - Dawaj jeszcze trochę - Zawołałem do niego a on postawił uszy jakby chciał mi powiedzieć, że się stara ale już nie może. Zwolnił do kłusa, pozwoliłem mu się zatrzymać. Podszedł do mnie, poklepałem go po szyi - Nie martw się coś wymyślimy - uśmiechnąłem się do niego.

Jechałem swoim srebrnym Hyundaiem pod adres weterynarza, który ma pod opieką konie  w Morgan. Dobrze, że była sobota i nie musiałem pędzić na zajęcia. Miasteczko było oddalone tylko o kilka kilometrów od stajni więc nie narzekałem. Okolice naprawdę ładne. Całkiem dobry pomysł z tą przeprowadzką. Dotarłem na miejsce po dwudziestu minutach. Poczekałem w kolejce i ruszyłem do gabinetu
 - Witam, nowa twarz - uśmiechnął się do mnie mężczyzna w średnim wieku - Co pana sprowadza?
 - Mam problem z koniem. Ma kłopoty z oddychaniem od mniej więcej czterech miesięcy, poprzedni weterynarz twierdził, że może mieć to związek z jego narodzinami. Klaczy było ciężko ze względu na jego masywną budowę. Ja jednak nie jestem weterynarzem a leczenie nie poskutkowało więc mam nadzieję, że pan coś na to poradzi - uśmiechnąłem się lekko
 - Oczywiście zrobię co w mojej mocy. Problemy z oddychaniem są częste u koni i nie zawsze wiążą się ze stałą eliminacją ze sportowego trybu życia - przeniósł wzrok ze mnie na swoje notatki i powiedział głośniejszym tonem - Jednak zanim będę mógł cokolwiek spekulować muszę obejrzeć pacjenta. Będę w Morgan w przyszłym tygodniu. Zapiszę sobie pana konia i spotkamy się we wtorek po waszych zajęciach
 - Oczywiście, dziękuję za czas - wstałem podając doktorowi dłoń - Do widzenia
 - Do widzenia - uścisnął moją rękę i odprowadził mnie do drzwi. Ruszyłem z powrotem do samochodu. Odpaliłem papierosa i wypuściłem dym. Telefon zawibrował na siedzeniu pasażera. Spojrzałem na wyświetlacz: Miles. Przewróciłem oczami i wróciłem do kierowania. Po odstawieniu samochodu na parking ruszyłem do stajni aby zajrzeć do ogiera. 
 - Za dwie godziny idziemy na trening, słyszysz - pogłaskałem jego łatę na pysku - I żadnego udawania stary - zaśmiałem się, odwróciłem się troszkę zbyt gwałtownie wpadając na kogoś drobniejszego ode mnie zapewne dziewczynę. Dziewczyna nie miała szans z moimi 194 cm wzrostu i poleciała na bok złapałem odruchowo jej rękę aby nie upadła. Poczułem wbijające się w moją skórę paznokcie, rany. Gdy dziewczyna odzyskała równowagę spojrzałem za jej plecy na taczkę nawozu. Dobrze, że ją złapałem. Szkoda by było tej błękitnej koszuli. Wzrok dziewczyny podążył za moim. 
 - Przepraszam moja wina - podniosłem ręce w górę w ostrzegawczym geście - A myślałem że wytrzymam ze cztery dni - westchnąłem, dziewczyna spojrzała na mnie pytająco - Przyjechałem wczoraj wiesz i myślałem, że uniknę zwracania na siebie uwagi przez kilka dni - zaśmiałem się lekko - Ale w sumie zawracać głowę i ratować z opresji takie piękne damy to całkiem okej - dodałem po chwili.


Jakaś pani? c:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz