- Poradziłbyś sobie, nawet jeśli to nie byłabym ja - trzepnęłam go ramię. - Jesteś pojętny, więc nauka z tobą to była raczej przyjemność. Potrzebujesz jedynie powtórzenia, a przynajmniej tak mi się wydaje po spędzeniu z tobą czasu nad zadaniami z matematyki.
- Dzięki, tak sądzę - uśmiechnął się krzywo, wbijając we mnie spojrzenie czekoladowych oczu. Przypominały ślepia naszego starego jamnika, który zawsze prosi o resztki ze stołu. Przegryzłam wargę, gdy zdałam sobie sprawę, że porównanie to nie było zbyt kreatywne. - Zawsze byłaś dobra z przedmiotów ścisłych?
- Chyba tak... - usiadłam po turecku, opierając plecy o łóżko. - Moja mama uczyła matmy w Cambridge.
- Co? - spojrzał na mnie zaskoczony, a po chwili jego twarz rozświetlił promienny uśmiech. - W takim razie nie dziwię ci się, masz to w genach.
- Można tak powiedzieć - przymknęłam oczy i westchnęłam cicho. - Odkąd pamiętam byłam zapędzana do nauki, bo ponoć to miał mi pomóc znaleźć się co najmniej na Oxfordzie. Tyle, że mnie nie obchodził ani on, ani to głupie Cambridge. Nie zrozum mnie źle, chciałabym mieć dobre wykształcenie, ale nie w obrębie fizyki czy matematyki. Nie interesują mnie ani całki, ani ciągłe liczenie i zachwycanie się liczbą pi. Prawdę mówiąc, chciałabym iść w kierunku psychologii bądź pedagogiki. To trochę głupie, nie uważasz?
- Dlaczego? Według mnie to raczej świetnie, że masz jakiś pomysł na życie.
- A ty? - spytałam z ciekawością.
- Weterynarz - odparł z dumą, a ja uśmiechnęłam się szeroko. - A przynajmniej mam taką nadzieję.
- Uda ci się, trzymam kciuki - mrugnęłam do niego. W pewnym momencie, moją uwagę zwróciło coś za oknem. Podbiegłam i otworzyłam je pospiesznie, wyciągając na zewnątrz rękę, na którą spadło kilka śnieżynek. Cały teren akademii pokryty był białą narzutą, błyszczącą delikatnie w świetle lamp i księżyca.
- Max, chodź na dwór - pociągnęłam go za sobą, w pędzie ubierając buty.
- Jest zimno... i ciemno - zawahał się, ale widząc moje błagalne spojrzenie ustąpił. Chwilę później byliśmy na zewnątrz, a ja z fascynacją obserwowałam spadające płatki śniegu.
- Jak ślicznie - szepnęłam, odwracając się w stronę bruneta. Chłopak wyciągnął z kieszeni bluzy czapkę i mimo moich protestów założył mi ją na głowę. Oparłam się plecami o jego klatkę piersiową i dalej przyglądałam się zimowej scenerii.
- Rzadko mam okazję oglądać jak pada śnieg, zazwyczaj w Alpach już leży, gdy wyjeżdżamy na narty - pozwoliłam mu się objąć, czując przyjemne ciepło.
Maxiu? :3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz