niedziela, 22 stycznia 2017

Od Theo do Malii

- Spakowałeś wszystko? Na pewno nic nie zapomniałeś? - obudził mnie gorączkowy głos siostry.
Przekręciłem się na drugi bok, żeby nie musieć na nią patrzeć i nakryłem głowę poduszką.
- Przestań! Nie masz aż tak dużo czasu! - krzyknęła.
- Która godzina? - mruknąłem zerkając na nią.
Scarlett wyjęła z kieszeni telefon.
- Dziewiąta - odpowiedziała pewnie.
Jak to dziewiąta?! Samolot mam o 11, a muszę jakoś wpakować Nemesis do przyczepy, co nie ukrywam, jest dużym wyzwaniem.
Szybko zerwałem się z łózka, próbując nie zwracać uwagi na silne zawroty głowy, powstałe przez gwałtowną zmianę pozycji i skierowałem się w strony szafy. Oczywiście natury nie oszukasz! Po zrobieniu zaledwie kilku kroków runąłem na ziemię. Scarlett zaczęła śmiać się jak małe dziecko i usiadła przy biurku.
- Jak ja mam cię puścić do Anglii? - zaśmiała się melodyjnie.
- Poradzę sobie. Z resztą, to ty mnie do tego namawiałaś - mruknąłem próbując wstać.
- Jeżeli naprawdę to kochasz.. to powinieneś się kształcić.
- Nie chcę zostawiać mamy. To chyba nie jest najlepszy czas.. - zacząłem, jednak dziewczyna szybko mi przerwała.
- Mama chce, żebyśmy byli szczęśliwi. Gdy tylko usłyszała o Morgan University widziała, że na pewno chciałbyś tam pojechać. Ja tu zostaję, jest Mia, Matthew. Nie musisz się o nic martwić, chociaż.. nie jestem zadowolona z jej ostatnich wyników.
Właśnie w tym był problem. Mama choruje już od roku, a chemia niekoniecznie jej pomaga. To znaczy rak się nie rozwija, ale również się nie leczy. Stan jest.. stabilny. Wcześniej często musieliśmy jeździć do szpitala, bo co chwila jej się pogarszało. 
- Nie powinienem wyjeżdżać - stwierdziłem.
- Dobrze wiesz, że jeśli nie pojedziesz, mama zacznie się obwiniać. To również nie wyjdzie jej na dobre. 
Wziąłem głęboki oddech. Doskonale to wiedziałem, jednak i tak było mi cholernie ciężko. 
- Chodź na śniadanie. - Uśmiechnęła się.
Niepewnie kiwnąłem głową i razem zeszliśmy do kuchni.
Mama krzątała się przy kuchence i od razu rzuciła wszystko, gdy nas zobaczyła.
- Oh, mój mały chłopczyk.- Uśmiechnęła się szeroko przytulając mnie - Nie mogę uwierzyć, że już jesteś dorosły i.. i wyruszasz w świat.
Słyszałem, jak jej głos zaczyna się załamywać, w oczach pojawiają się łzy, a usta wciąż pozostają ułożone w szerokim uśmiechu.
- Mamo... jeżeli mam zosta...
- Przestań już, masz jechać. - Obdarzyła mnie ciepłym uśmiechem - Córciu, zrób mi zdjęcie z moim dorosłym synkiem - zaśmiała się.
- Jasne - odpowiedziała z uśmiechem Scarlett.
Siostra wyjęła z kieszeni telefon i szybko zrobiła nam zdjęcie. W tym momencie spojrzałem na zegarek.
- Czy on wskazuje dobrą godzinę? - spytałem widząc, że jest szósta.
- Jak najbardziej - odpowiedziała mama.
- Scarlett.. - jęknąłem

*        *        *

Spakowałem jeszcze wszystkie rzeczy Atheny i przygotowałem dla niej klatkę.
Przebrałem się i uznałem, że najwyższy czas zająć się Nemesis. Klacz miała swoje miejsce w pobliskiej stajni, znajdującej się naprzeciwko mojego domu. Było to coś na bazie pensjonatu, jednak właścicielka nigdy nie chciała przyjmować pieniędzy za udostępnianie nam boksu. Naciągnąłem na siebie czarną bluzę i udałem prosto do mojej klaczy.
W stajni przywitała mnie Katherine, która jest jej właścicielką.
- Nemesis jest już wyczyszczona, można ją pakować do przyczepy. - Uśmiechnęła się przyjaźnie. 
- Dziękuję. - Odwzajemniłem uśmiech.
Podszedłem do boksu Nemesis, a klacz wystawiła z niego głowę. Wyciągnęła szyję do przodu i zależała cicho. 
- Część piękna. Mam nadzieję, że jesteś gotowa na długą podróż. - Pogłaskałem ją po głowie.
Pokonanie tak długiej drogi samolotem trochę mnie przeraża, tym bardziej, że nie mam pojęcia jak klacz zareaguje na taką formę podróżowania. Przeszła już kilka badań u weterynarza, żeby mieć większą pewność jaki transport wybrać. Leciałem już kiedyś do Norwegii, jednak to coś trochę innego, bo byłem sam. Zdjąłem kantar z haczyka i założyłem go Nemesis, która na złość zadarła wysoko głowę. Przypiąłem jej uwiąz i wyprowadziłem ją z boksu.
Gdy wyszliśmy na zewnątrz, a klacz zobaczyła przyczepę, zaczęła się wycofywać. Wcale nie robiła tego ze strachu, po prostu nie miała ochoty na jazdę. 
*     *      *
Podróż minęła dość spokojnie, chociaż strasznie mi się dłużyła. Na lotnisko przyjechał jeden z pracowników Morgan University, żeby zabrać Nemesis. Trochę wysiłku wymagało ponowne wpakowanie jej do przyczepy, jednak poszło łatwiej, niż wcześniej. 
Jechałem właśnie za pracownikiem MU i rozglądałem się co chwila obserwując padający śnieg, którego było o wiele więcej niż u nas, w Los Angeles. Athena wylegiwała się na siedzeniu obok, co jakiś czas podnosząc głowę, żeby sprawdzić, czy dojechaliśmy.
Od Londynu jechaliśmy dość spory kawałek, jednak już z daleka rozpoznałem mury akademii. Co prawda, widziałem ją tylko na zdjęciach, a na żywo robiła o wiele większe wrażenie. Kierowca z przyczepą podjechał bliżej stajni, a ja zaparkowałem przy akademiku.
Od razu zabrałem z bagażnika część sprzętu Nemesis i udałem się do niej. Athena wyskoczyła z samochodu zaraz po mnie i zaczęła szaleć w śniegu. Pracownik zaniósł ekwipunek do siodlarni, a ja wyprowadziłem klacz z przyczepy, co było o wiele prostsze niż jej wprowadzenie. Przeszliśmy się kawałek po chodniku, żeby choć trochę się rozruszała po długiej podróży. Kotka kręciła się wokół jej nóg, co o dziwo nie stanowiło dla niej problemu. 
- Oh, witam - usłyszałem za sobą głos.
Odwróciłem się i dostrzegłem właścicielkę akademii. 
- Dzień dobry. - Uśmiechnąłem się. 
- Jestem Ruby Stewart, właścicielka, ale pewnie już to wiesz - zaśmiała się melodyjnie. 
- Theo Christian.
- Wspaniale, że przyjechałeś Theo, jak minęła ci podróż?
- Trochę męcząca, ale w porządku - odpowiedziałem.
- Boks jest już przygotowany, możesz zaprowadzić klacz, a potem przyjdź do sekretariatu w akademiku. - Uśmiechnęła się. 
Kiwnąłem głową i zaprowadziłem Nemesis do stajni. Znalezienie odpowiedniego boksu nie było trudne, ponieważ każdy z nich był podpisany. Klacz zaczęła gwiazdorzyć, jednak cudem udało mi się ją w porę opanować. Wprowadziłem ją do jej nowego królestwa i pogłaskałem po głowie.
- Musisz się przyzwyczaić, zostaniemy tu dłużej. - Uśmiechnąłem się.
*     *     *
Pierwsze co poszedłem do sekretariatu i gdy wszystko było już załatwione zaniosłem bagaże do mojego nowego pokoju. Athena od razu znalazła sobie miejsce przy grzejniku, a ja chciałem już zabrać się za rozpakowywanie, jednak przypomniałem sobie, że właśnie jest pora obiadu i pani Ruby prosiła, abym na niego przyszedł. Zmieniłem buty i wyszedłem z pokoju zamykając go na klucz.
Po drodze minąłem grupkę roześmianych osób i zacząłem czuć się trochę głupio, bo.. nikogo tu nie znam. No trudno, w końcu to mój pierwszy dzień tutaj, więc czego miałem się spodziewać?
Bez problemu trafiłem na stołówkę i wszedłem do środka. Kilka stolików było już zajętych i można było zauważyć, że wszyscy podzielili się na grupy. Wziąłem talerz i ustawiłem się w kolejce, gdy przed sobą zauważyłem kogoś znajomego.
- Malia?


Malia? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz