czwartek, 19 stycznia 2017

Od Maxa CD Samanthy

Przyznam się. W samochodzie Micah’a byłem jednym wielkim kłębkiem nerwów. Starałem oczywiście nie dać nic po sobie poznać. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, a brat Sammy zaparkował przed ich pięknym domem, poprzysiągłem sobie w duchu nie robić z siebie idioty i zachowywać się nienagannie. Otworzyłem drzwiczki samochodu i wypełzłem z pojazdu. Kiedy moje stopy stanęły na wykostkowany podjazd podniosłem wzrok na dom. Był mniejszy niż się spodziewałem, ale jego urok od razu mnie zachwycił. Wybudowany w włoskim stylu połączony z jakimś jeszcze, ale szczerze, nie potrafiłem rozpoznać jakim. Nie jestem w tym dobry i chyba nigdy w życiu nie zostanę architektem.
- Taty jeszcze nie ma – od podziwiania domu oderwał mnie głos Micah’a, który wyciągał z bagażnika nasze walizki
Zrobiło mi się głupio, że to on musiał się tym zająć, więc czym prędzej podbiegłem w jego stronę i chwyciłem swój bagaż. Blondyn natomiast zabrał walizkę Sam. Nie uszło jego uwadze jej ciężar.
Nonna, babcia Sammy oraz Micah’a, powitała nas tak ciepło, że niemal od razu poczułem się tam dobrze. Tak bardzo przypominała moją babcię, że nie mogłem się po prostu źle przy niej czuć. Zaskoczyło mnie, że Nonna potrafiła tak świetnie mówić zarówno po włosku jak i angielsku. A mój podziw dla niej wzrósł gdy zobaczyłem stół. Niemal uginał się pod ciężarem parującego jedzenia! Na sam jego widok oraz nieziemski zapach, mój żołądek ścisnął się, domagając się spróbowania każdej jednej potrawy.
- Siadajcie skarby, widzę, że w akademii was nie karmią – zacmokała i pokręciła głową
Zdążyłem odłożyć torby i ściągnąć buty, a Nonna już zaganiała nas do stolika. Usiadłem między Sam a jej babcią, tuż naprzeciwko Micah’a, który obserwował mnie bacznie całą kolację. Po kilku minutach się do tego przyzwyczaiłem, a atmosfera przy stole była niesamowicie ciepła i rodzinna. W połowie kolacji dołączył jeszcze tata Sammy. Niemal od razu przypadliśmy sobie do gustu.

***

Podczas mojego pobytu we Włoszech nie obyło się również od wycieczek po mieście i okolicach. Tutaj było po prostu przepięknie. Ulice tętniły życiem zarówno w nocy jak i w dzień. Nie rozumiałem jak Sammy może chcieć stąd wyjechać. Choć po dłuższym namyśle oraz rozmowie z dziewczyną (tak, nie omieszkałem jej o to ponownie zapytać) zrozumiałem. Sam czuła się przytłoczona tą ogólną radością i życiem. W sumie, gdyby porównać miejsca gdzie mieszkamy, ja miałbym podobne zdanie na temat Nowego Jorku.
Wracając do Włoch i darmowej wycieczki z wspaniałym przewodnikiem jakim była Sammy, siedząc wieczorem przy fontannie o dość wdzięcznej nazwie (oczywiście, że słuchałem kiedy Sam wypowiadała tę nazwę i wcale nie zachwycałem się wtedy tym jak pięknie wyglądała w świetle wieczornych lamp), miałem okazję poznać jedną ze znajomych dziewczyny. O ile można ją nazwać znajomą, bo z tego, czego byłem świadkiem, wnioskuję, że toczyły ze sobą słowną walkę. Mimo, że nie rozumiałem włoskiego, to i tak wyczułem w ich słowach sarkazm i wzajemne dogryzanie. Zresztą, było to widać nawet na twarzach obu dziewczyn. Nieznajoma przedstawiła mi się jako Federica. Podając jej dłoń musiałem uważać, by nie nadziać się przypadkiem na jednego z jej jaskrawych tipsów. Zrobiłem to w zasadzie z grzeczności.

***

Ostatniego dnia Sammy zaproponowała mi grę. Nigdy w nią nie grałem (tym wyznaniem rozpocząłem swoją pierwszą kolejkę xd) i po szybkim wytłumaczeniu zasad zagraliśmy. Sammy przyniosła również kilka butelek włoskiego wina, które jest zaliczane do słabszych alkoholi, i zaczęła się zabawa. Nim się spostrzegliśmy wypiliśmy cztery butelki. Gdzieś koło północy postanowiliśmy iść spać, by być wypoczętym na jutro. Bowiem właśnie jutro mieliśmy lecieć do mnie. Pamiętam, że na dobranoc dostałem jeszcze buziaka w policzek, a potem zasnąłem kamiennym snem.

***

Z jękiem obudziłem się i przeciągnąłem. Rozejrzałem się pospiesznie i dopiero po kilku sekundach dotarło do mnie, że wciąż jestem u Sammy. Wygrzebałem się spod kołdry i z zaskoczeniem spostrzegłem, że spałem w samych bokserkach i koszulce. Przetarłem oczy i uśmiechając się pod nosem przypomniałem sobie wczorajszy wieczór. Wstałem i skierowałem się do torby, wyciągnąłem portki, bluzę i kilka innych pierdółek i powędrowałem do łazienki. Po około dziesięciu minutach byłem gotów. Przed wyjściem omiotłem pokój uważnym spojrzeniem. Łóżko starannie pościelone, dywanik na miejscu. Chwyciłem torbę i wyszedłem z pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi. 
- Hej, już spakowany? - usłyszałem głos Sammy, chyba wyszliśmy z pokoi w tym samym momencie
- Tak, później będę mógł ci pomóc z twoją walizką. Wiesz, jeżeli masz zamiar zapakować znów pół pokoju to musimy się pospieszyć. - wyszczerzyłem się w szerokim uśmiechu
- Pff. - prychnęła, a mijając mnie w korytarzu klepnęła mnie w ramię - Lepiej zejdź na śniadanie, bo Nonna nie da ci opuścić tego domu bez pełnego brzucha.
- Okay - zaśmiałem się i posłusznie podążyłem za dziewczyną
W połowie schodów poczuliśmy zapach jajecznicy i świeżych bułeczek. Oh, ile ja bym teraz dał żeby dostać pełny talerz... Bagaż położyłem pod schodami i skierowałem się do jadalni, gdzie zwykle jadaliśmy posiłki. Naszym oczom ukazał się nakryty już stół, dzbanek z parującą herbatą oraz kakao w garnuszku. 
- Buon giorno, dzieci. Siadajcie sobie, a ja już niosę jajecznicę. - Nonna powitała nas z kuchni ciepłym uśmiechem

***

Machaliśmy właśnie na pożegnanie Micah'owi, który podrzucił nas znów na lotnisko. Zanim wsiedliśmy do auta Nonna wyściskała nas porządnie i wcisnęła ukradkiem kilka smakołyków do naszych toreb. Z bratem Sammy pożegnaliśmy się na lotnisku. Kiedy całkowicie zniknął w tłumie skierowaliśmy się w stronę odprawy. Podczas gdy przedzieraliśmy się przez tłuszczę, złapałem Sammy za rękę. Ostatnie czego dzisiaj było nam trzeba, to to żebyśmy się nawzajem zgubili. Oddaliśmy swoje bagaże i przebrnęliśmy przez bramki oraz wykrywacze metalu. Tym razem kontrola przeszła gładko i sprawnie.
Po kilkunastu minutach siedzieliśmy w samolocie. Mieliśmy przed sobą trzy i pół godziny lotu, więc postanowiliśmy się zdrzemnąć. Nie miałem nic przeciw. Pozwoliłem Sam oprzeć się o mnie, a sam oparłem policzek o czubek jej głowy. 
Obudziliśmy się po jakiejś godzinie. Z braku zajęcia zaczęliśmy cicho rozmawiać, ale potem każdy zagłębił się w swojej lekturze. W trakcie czytania zamówiliśmy sobie po ciepłym cappuccino. 

***

Wylądowaliśmy na lotnisku, na którym byłem już tyle razy, że znałem je prawie jak własną kieszeń. Pewnie poprowadziłem dziewczynę przez  jeszcze większy tłum niż we Włoszech do miejsca, w którym umówiłem się z tatą. Specjalnie wziął wolne w pracy żeby móc nas odebrać (po tym jak Sam rozbił mój samochód byliśmy uzależnieni od ojca) i przyszykować posiłek. Uparł się, że to koniecznie on chce przygotować jedzenie. Kiedy wylądowaliśmy w Nowym Jorku była pora obiadowa. 
Pospiesznie przerzucałem wzrok od jednej twarzy do drugiej, szukając tej znajomej. Po kilku minutach siedzenia przy kasie biletowej w końcu go dostrzegłem. Machał w naszą stronę i uśmiechał się przyjaźnie. Kiedy do nas podszedł, rzucił mi się na szyję i mocno wyściskał.
- Tato, starczy. Zaraz mnie udusisz. - wystękałem, odwzajemniając uścisk
Ojciec w końcu mnie puścił i przeniósł wzrok na Sammy. 
- Scott Watson - wyciągnął dłoń w stronę dziewczyny, Sam odwzajemniła uścisk i również się przedstawiła
Jego twarz rozbłysła w szerokim uśmiechu i uściskał dziewczynę. Jeśliby porównać go do mnie można by zobaczyć podobieństwo. Ten sam uśmiech, ciemne potargane włosy. Nawet z charakteru jesteśmy prawie identyczni. Jedyne co nas różni to oczy. Moje są ciemne, a jego szaroniebieskie.
- Witamy w Ameryce - powiedział uroczyście z wyraźnym amerykańskim akcentem i poprowadził nas do samochodu. 


*** 

Droga nie ciągnęła się nam długo, choć staliśmy przez piętnaście minut w korku. Tata zadbał o to by w samochodzie leciała cicha muzyka, a rozmowa kręciła się głównie wokół Morgan, podróży i tak dalej. Od razu dostrzegłem, że między Sammy a tatą zawiązała się nić porozumienia, co bardzo mnie usatysfakcjonowało.
Chwilę później tata wysadził nas pod same drzwi naszego ''małego wieżowca'', a sam pojechał zaparkować samochód w podziemnym garażu kilka metrów dalej. Nie mieszkaliśmy w jakimś wypasionym drapaczu chmur na najwyższym piętrze, więc nie było się czym za specjalnie chwalić. Uśmiechnąłem się do dziewczyny i otworzyłem drzwi. Następnie poprowadziłem Sam do starej towarowej windy, która przerobiona została dla użytku mieszkańców. 
- Od zawsze były tu mieszkania? - ciszę przerwała Sam
Uśmiechnąłem się, naciskając czerwony guzik. Była spostrzegawcza.
- Nie, kiedyś tu był magazyn. Składali tu głównie jakieś materiały budowlane, ale po tym jak firma splajtowała, przebudowali to. - weszliśmy do windy, wcisnąłem guzik z cyferką 4 i od razu pojechaliśmy w górę - Winda towarowa działa o wiele sprawniej niż zwykła - wyszczerzyłem się
Kiedy znaleźliśmy się już na odpowiednim piętrze metalowe drzwi rozsunęły się z trzaskiem. Dawno nie słyszałem tego odgłosu. 
- Tędy, madam. - ukłoniłem się i przepuściłem Sam w przejściu
Dziewczyna zaśmiała się, mijając mnie. Poprowadziłem następnie wzdłuż szerokiego korytarza i stanąłem pod drzwiami oznaczonymi numerem 12. Sammy na pewno siedzi w środku i gra na konsoli, więc zapukałem głośno trzy razy. Zero odpowiedzi. Przewróciłem oczami i sięgnąłem do klamki. Na szczęście była otwarta. Mrugnąłem porozumiewawczo do Sam, przykładając palec do ust. W oczach Sammy zobaczyłem błysk, kiedy kiwała głową i bezgłośnie policzyłem do trzech. Na trzy otworzyłem drzwi na oścież i z krzykiem wparowaliśmy do środka. Zatrzymaliśmy się jednak gwałtownie.
Wpatrywałem się chwilę w bałagan, panujący na podłodze. Poszarpane strzępy gazet i opakowań, których nie byłem w stanie rozpoznać, walały się wszędzie na podłodze. Wśród nich siedział zadowolony pies. Tobi merdał wesoło ogonkiem i poszczekiwał cicho. W ogóle nie zrobiliśmy na nim wrażenia.
- Coś ty zrobił? - zapytałem psa, ten skulił się u moich stóp jakby doskonale zdawał sobie sprawę z czekającej go kary - Masz szlaban na ciasteczka.
Kucnąłem i palcem pokazywałem na zniszczenia. Młody beagle zwiesił łeb i zaskomlał przepraszająco. Sammy zaśmiał się cicho za moimi plecami, po chwili również się zniżyła i oparła o nie.
- Nie krzycz już na niego. - Sam przemówiła w imieniu Tobiego, który zamerdał ogonkiem na dźwięk jej głosu
- I tak dostaniesz karę. - zapewniłem szczeniaka, grożąc mu palcem
Szczeniak nic sobie z tego nie zrobił. Skoczył ku Sam i zaczął się z nią bawić. Dziewczyna zaśmiała się i pogłaskała szczeniaka.
Ja podniosłem się i zamknąłem drzwi. Następnie wziąłem bagaż Sammy i zaniosłem go do góry. Tak, mieliśmy też drugie piętro. 
- Zaniosę torby do mojego pokoju i zaraz cię oprowadzę - rzuciłem przez ramię 
Po pokonaniu schodów skierowałem się do ostatnich drzwi, które były otwarte. Lekkim kopniakiem otworzyłem je na oścież. Zostawiłem tam walizkę Sam, a swoją zaniosłem do sypialni taty. Później się nią zajmę. Zapukałem jeszcze do pokoju Sama i zerknąłem przez szparę drzwi. Dostrzegłem go siedzącego na swoim łóżku z laptopem na kolanach. Oczywiście miał założone słuchawki i nic nie słyszał.
Zbiegłem szybko po schodach. Nigdzie nie zauważyłem Sammy ani Tobiego. Zerknąłem do pokoju gościnnego i tam zastałem ich podczas wspólnej zabawy. Uśmiechnąłem się na ten widok i wróciłem do przedpokoju, by posprzątać cały ten syf zanim przyjdzie tata. Zgarnąłem wszystkie poślinione papierki do worka i wyrzuciłem do kosza pod zlewem. W oczy rzucił mi się niecodzienny widok blatu zawalonego mnóstwem składników. Było wszystko czego potrzeba do robienia hamburgerów. 
Sammy pojawiła się w wejściu kuchni, a za nią przybiegł Tobi.
- Choć, miałem cię oprowadzić. - podszedłem do niej i złapałem ją pod rękę, znów wcielając się w rolę dżentelmena
Przeszliśmy z powrotem do salonu i stanęliśmy przed półkami, na których stało pełno ramek ze zdjęciami oraz szklanych figurek mamy. Sammy wzięła jedną z ramek do rąk i zaśmiała się głośno. 
- To ty? - odwróciła zdjęcie (klik)
- Nie, to jest Sams. Z naszą kuzynką Sarą. - sięgnąłem do zdjęcia na najwyższej półce i podałem je dziewczynie - To jestem ja. (klik)


***

Na kolację faktycznie były domowe hamburgery. Jak ja ich dawno nie jadłem! Podzieliliśmy się obowiązkami: tata smażył kotlety, Sams rozkładał talerze, a my z Sammy układaliśmy kanapki w całość. Jeżeli jakiś kawałek nam spadł na ziemię był zaraz sprzątnięty przez, kręcącego się pod naszymi nogami Tobiego. 
Posiłek przebiegł w miłej atmosferze. Tata zaczął opowiadać nasze najbardziej żenujące sytuacje z dzieciństwa. Jak na przykład to, że tak słodko wyglądaliśmy, kiedy kąpaliśmy się z Samem w jednej wannie. Miałem wtedy pięć lat! Dzieci nie wiedzą jeszcze w tym wieku co to wstyd, a ja teraz z pewnością go odczuwałem. 
- Tato, przestań - jęknąłem, ukrywając twarz w dłoniach
- Niech pan jeszcze opowie kilka historii - Sam zaśmiała się, biorąc następnego kęsa, najwyraźniej spodobało jej się słuchanie moich upokarzających przygód z dzieciństwa
- Cicho - zaśmiałem się i spojrzałem w stronę dziewczyny
- Tato, opowiedz o tym jak Max lubił tańczyć na stole - Sams chyba po raz pierwszy się odezwał 
Przerzuciłem spojrzenie z twarzy Sama na ojca, który, jakby to było jeszcze możliwe, bardziej się ożywił. 
- O nie, koniec na dziś - zarządziłem, jednak nikt mnie nie słuchał
- Pamiętam, jak miałeś trzy lata i podczas którychś z urodzin, wlazłeś na stół. Nawet nie wiem jak ci się to udało. Stanąłeś na środku i będąc w samej pieluszce, zacząłeś tańczyć do muzyki. - ojciec opowiadał to z takim entuzjazmem, że mnie zrobiło się jeszcze głupiej
Dobrze, że akurat nikt na mnie nie patrzył, bo puściłem niezłego buraka na twarzy. Kiedy tata skończył opowiadać wszyscy wybuchnęli śmiechem.


***

Po kolacji chcieliśmy wyjść na miasto, ale zaczęło padać i dość mocno wiać, więc tata nas nie puścił. Mimo tego, że byliśmy już dorośli nadal traktował nas jak piętnastolatków, których trzeba cały czas mieć na oku. Nie miałem mu tego za złe, ale czasem przesadzał z tą opiekuńczością. 
Tak więc, tata zaoferował się, że zmyje wszystkie naczynia, a my mamy sobie iść do pokoju. Sams zaraz po posiłku zaszył się w swoim pokoju. Kiedy zapytałem go czemu nie che z nami posiedzieć, odparł, że umówił się z Peterem, jego kumplem, na granie. Tak więc zostaliśmy we dwójkę. Resztę wieczoru spędziliśmy oglądając film, który zaproponowała Sam. Wybrała jeden z filmów Marvela: Kapitan Ameryka Wojna Bohaterów. Trafiła w jeden z moich ulubionych. 
Po filmie wdaliśmy się w żywą dyskusję na temat każdego z bohaterów. Dowiedziałem się, że jej ulubioną postacią jest Spiderman i ulżyło mi, że nie Kapitan, choć w sumie on też nie jest jakoś najgorszy. Osobiście wolałem Starka. Ubóstwiam jego sarkazm. 
Nim się zorientowaliśmy wichura za oknem rozszalała się bardziej. Schody przeciwpożarowe umieszczone za zewnątrz budynku skrzypiały i trzeszczały złowieszczo. 
- Oddam ci swój pokój, ok? - zaproponowałem dziewczynie, podchodząc do okna.
Zmrużyłem oczy, próbując zobaczyć cokolwiek dalej niż dziesięć metrów od okna. Tam gdzie kończył się blady zasięg lamp, swoje brzegi miała rzeka East River. Ciemna, lekko wzburzona masa wydawała się oddzielać na dobre Brooklyn od Upper New York Bay. Oderwałem wzrok od okna i spojrzałem na Sam. Z lekkim niepokojem spoglądała w moją stronę. Czyżby bała się burzy? 
- Spokojnie, na pewno zaraz odpuści. Zwykle o tej porze roku nie są zbyt gwałtowne. - podszedłem do niej i położyłem ręce na jej ramionach. Spróbowałem jakoś podnieść na duchu, wydawała się na prawdę wystraszona.
- Mhm - kiwnęła głową, siląc się na uśmiech, który niemal od razu rozświetlił jej twarz.
Nie widząc już śladu niepokoju w jej oczach, poczułem ulgę. Nie chciałbym, żeby czuła się u nas źle. 
- Dobranoc - szepnąłem i posłałem jej uśmiech
Pokazałem jeszcze Sam gdzie jest łazienka i wyszedłem z pokoju, dając jej chwilę prywatności. Sam poszedłem do sypialni taty i ogarnąłem swoją walizkę.
Po około pół godzinie zabrałem swoją pościel i zawlokłem ją w dół schodów do pokoju gościnnego. Oddałem swoje łóżko Sam, więc mnie pozostała kanapa. W sumie miałem jeszcze jeden wybór: spać z tatą, ale znając go nie potrafiłbym zasnąć przy jego głośnym chrapaniu.
Chwilę później leżałem już pod kołdrą. Zamknąłem oczy. W tym samym momencie usłyszałem ciche skomlenie tuż przy mojej głowie. Tobi pragnął spać ze mną, a ja nie miałem nic przeciw, więc pozwoliłem mu wskoczyć na kanapę. Szczeniak odszukał w ciemności moją twarz i polizał mnie w usta.
- Ble, Tobi. - ofuknąłem go szeptem.
Mały beagle znalazł skrawek kołdry i wślizgnął się pod nią. Zwinął się w kłębek przy mojej ręce. 

W środku nocy obudziłem się z potrzebą pójścia do łazienki. Cholera, ile ja musiałem wypić podczas kolacji? Wypełzłem spod kołdry, starając się nie obudzić Tobiego i na wpół śpiący poczłapałem w górę po schodach do toalety. Kiedy skończyłem poszedłem prosto do swojego pokoju. Popchnąłem drzwi, które zwykle zostawiam uchylone, ale one za nic nie chciały się ruszyć. pewnie przez przypadek musiałem je zatrzasnąć. Nacisnąłem więc klamkę i po cichy wszedłem do środka. Sekundę później leżałem już w łóżku. Naciągnąłem na siebie kołdrę, słysząc gdzieś w oddali jęk metalowych schodów przeciwpożarowych. Kiedy już odpływałem w objęcia Morfeusza, ktoś jednym szarpnięciem zabrał mi kołdrę. Otworzyłem oczy w końcu uświadamiając sobie, że właśnie wlazłem do łóżka Sam. Przewróciłem się na drugi bok. Przez chwilę biłem się z myślami. Wstać i wrócić na swoją niewygodną kanapę, czy zostać z Sammy? Kiedy jednak zauważyłem w ciemnościach skuloną postać dziewczyny wybrałem drugą opcję. Przysunąłem się bliżej niej i wyczułem, że lekko drży. Ani chwili dłużej się nie zastanawiałem. Wsunąłem prawą rękę pod Sam, a drugą objąłem i przyciągnąłem do siebie. Wtuliłem się w jej szyję, wciągając jej słodki zapach. Usłyszałem jak wstrzymuje oddech, a chwilę później rozluźnia się nieco i wypuszcza wstrzymywane powietrze. Chwilę później wzięła moją rękę i przytuliła ja do siebie jak pluszowego misia. Uśmiechnąłem się sam do siebie i zamknąłem oczy. Czułem, że gdy byliśmy razem wichura nie mogła nam już nic zrobić. Jakiś czas później obaj zapadliśmy w sen.

Rano, zaraz gdy tylko otworzyłem oczy odwróciłem się z nadzieją, że ujrzę śpiącą Sam. Nie zastałem jej jednak w łóżku. Pewnie zeszła już na dół. 
Wstałem z łóżka, wyciągnąłem ciuchy z szafki i poszedłem do łazienki się ogarnąć. Po przebraniu się i wyszorowaniu zębów zszedłem na dół i zastałem wszystkich przy stole, jedzących śniadanie. 
- O, królewicz już wstał? - usłyszałem głos Sama
 - Mhm - zmierzyłem brata wzrokiem
- Najwyraźniej moja królewna nie dała rady mnie dobudzić. - uśmiechnąłem się i korzystając z nieobecności taty, który wyszedł już do pracy, pocałowałem Sammy w czubek głowy
Sams spoglądał to na mnie to na Sammy z wielkim bananem na twarzy. 
- Co się tak szczerzysz? Płatki kukurydziane takie śmieszne? - rzuciłem przez ramię, szykując sobie śniadanie
Całe szczęście, że byłem odwrócony plecami do reszty, bo bratu na pewno nie uszedłby uwadze mój rumieniec. No i nie dałby mi już spokoju chyba do końca życia. 

Po śniadaniu zabrałem Sam na wycieczkę po Nowym Jorku. Tym razem to ja robiłem za przewodnika, a naszym transportem były znane wszystkim żółte taksówki. Pierwszym celem był szczyt budynku zwanego Top Of The Rock. Z jego dachu rozciągał się widok na Central Park, do którego poszliśmy zaraz potem. Po przespacerowaniu połowy parku ponownie wezwaliśmy taksówkę i pojechaliśmy przez Wall Street, nadkładając drogi, by zobaczyć Broadway oraz odbudowany kilka kilometrów dalej na zachód One World Trade Center. Następnie kazaliśmy się zawieść do jakiejś dobrej meksykańskiej restauracji. Okazało się, że nasz kierowca jest Meksykaninem i ma jedną swoją ulubioną knajpkę przy Murray Street. Rosa Mexicano, bo tak zwała się ta restauracja okazała się strzałem w dziesiątkę. Po wyczerpującym zwiedzaniu byliśmy potwornie głodni, a jedzenie tam podawane było bardzo dobre. 
Po napełnieniu brzuchów odwiedziliśmy jeszcze zatłoczone tysiącami turystów Time Square, gdzie poznaliśmy Nagiego Cowboy'a. Mówię poważnie! Występował w samej bieliźnie i kapeluszu, grając na gitarze piosenki country. No dobra, miał jeszcze ubrane kowbojki, ale po za tym nie miał nic. 
Odwiedziliśmy jeszcze kilka sklepów, a potem poszliśmy do małego kasyna. Znajdowało się ono niedaleko mojego mieszkania, więc mogliśmy zostać tam trochę dłużej. Kiedy podeszliśmy do jednej z maszyn do gier usłyszałem jak ktoś krzyczy.
- Watson! - głos dobiegał gdzieś ze środka sali, czyli za moimi plecami - Max!
Tym razem byłem pewien, że chodzi o mnie. Odwróciłem się zainteresowany, kto mnie woła. Dojrzałem przeciskającego się przez tłum Jake'a. Był moim starym znajomym ze szkoły średniej. Kurczę, jak ja go dawno nie widziałem. Sammy również spojrzała w stronę chłopaka.
- Hej! - zawołałem, przekrzykując hałas i pomachałem w jego stronę
- Cześć, noobie. Znudziło ci się rzucanie gnoju? - Jake klepnął mnie dwa razy w plecy, uśmiechając się szeroko
- Jeszcze nie. - zaśmiałem się i przedstawiłem, stojącą obok nas Sammy - Poznaj moją przyjaciółkę, Sam. Sam, poznaj Jake'a.
Jake zagwizdał i zgiął się wpół, posyłając w stronę dziewczyny perlisty uśmiech. Podał jej następnie rękę.
- Miło poznać. 
- Mnie również. - odpowiedziała a następnie posłała mi wyczekujące spojrzenie - Zagramy w końcu?

Resztę wieczoru spędziliśmy w towarzystwie Jake'a, grając na tylu maszynach, na ilu było tylko to możliwe. Wypiliśmy również kilka drinków. Możliwości skończyły się wraz z pustkami świecącymi w moim w portfelu. Wtedy pożegnaliśmy się z Jake'iem i wróciliśmy piechotą do domu. 
Postanowiłem poprowadzić nas skrótem przez malutki park. Było już ciemno, więc drogę oświetlały nam tylko latarnie, oblewając żółtym światłem żwirową ścieżkę. Trzymaliśmy się za ręce. O dziwo w ogóle się tym nie denerwowałem. Kiedy poczułem, że Sam ma zimne dłonie zdjąłem swoją kurtkę i okryłem nią Sammy. Dziewczyna zaprotestowała, ale chwilę później uległa. 


Sammy? 
.:3426 słówek:.
Wena się wyczerpała, więc wyjazd do Morgan możesz opisać ty. xD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz