wtorek, 31 stycznia 2017

Od Will'a CD. Quinlan

~Okres świąteczny~
Bez Quinn do mojego życia wstąpiła nuda i tęsknota. Kiedy ostatnio tak się do kogoś przywiązałem? Miałem okazję, by choć na trochę o niej zapomnieć.
- Rusz dupę, Willy! - Victoria rzuciła we mnie bagażem podręcznym. Westchnąłem ciężko i ruszyłem za nią do samolotu. "Święta powinno się spędzać z rodziną", więc rodzice wysłali nam bilety do Miami. I jak zwykle nie mamy nic do powiedzenia... Zająłem swoje miejsce i cierpliwie czekałem, aż te męki się skończą. Nienawidzę korzystać z linii lotniczych, ale mógłbym narobić sobie kłopotów kradnąc ten spadochron...
Jedyny plusem w powrocie do domu, prócz zobaczenia rodziców oczywiście, było to, że mogłem przetestować swoje umiejętności na koniach matki. Nie mogę wypaść z formy tylko z powodu wyjazdu. Choć sama "rodzinna kolacja wigilijna" wyglądała dokładnie tak, jak się spodziewałem. Ojciec pojawił się dopiero pod koniec. Gdybym był młodszy, może przejąłbym się choć odrobinę, ale nie. Nie zrobiło to na mnie wrażenia, nawet nie byłem na niego zły. Wigilia wygląda tak samo od wielu lat i on może obiecywać, przysięgać, ale nie uwierzę mu nigdy. Mężczyznę ciężko zmienić, a im starszy, tym jest to trudniejsze. Podsumowując: przeżyłem. Vicky też, ale ona wyjdzie cało z każdej sytuacji.
~Wracając do Quinn~
Wyjątkowo niechętnie ją wypuściłem. Jej ciało było tak przyjemnie ciepłe... Dziewczyna pozbierała swoje rzeczy i wróciła do mnie z ciepłym uśmiechem, którego tak mi brakowało przez ten cały czas.
- Co ty tutaj właściwie robisz? - wyrwało mnie z zamyślenia. Odchrząknąłem i nachyliłem się nad jej uchem.
- Robię za twoją obstawę. - szepnąłem, robiąc z palców pistolet. - Ze mną jesteś bezpieczna. - jeszcze przez moment utrzymywaliśmy poważne miny, po czym oboje wybuchnęliśmy śmiechem. Przez ulicę akurat szedł niemały tłum ludzi. Stanąłem przed Quinlan i uniosłem swą zabójczą broń.
- Jeśli ktoś chce skrzywdzić to liliowowłose dziewczę, najpierw musi się zmierzyć ze mną! - ryknąłem w stronę tłumu, a ponieważ się nie zatrzymał, musiałem otworzyć ogień z palców.
Jednak na napastnikach nie zrobił najmniejszego wrażenia, wciąż napierali wykorzystując przewagę liczebną.
- Kurde, powinni już nie żyć... - westchnąłem z teatralną paniką.
- I co teraz? - Quinn przyłączyła się do sztuki. Chwyciłem dziewczynę za rękę.
- ODWRÓT! - wrzasnąłem ciągnąc ją za sobą. Ledwo nadążała za mną z powodu swoich bagaży. W biegu zabrałem jej jeden z nich i pędziliśmy dalej. W końcu wciągnąłem ją do hotelu "Beverage". Oparłem się o biurko recepcji, dysząc ciężko. Quinlan patrzyła na mnie zaskoczona, starając się uspokoić oddech.
- Co my tu robimy? - wysłowiła się w końcu.
- Zabieramy moje rzeczy i dzwonimy po taksówkę. - odparłem i zabrałem od chłopaka z obsługi swoją walizkę.
- Dlaczego mieszkałeś tutaj? Coś ze szkołą? - spytała, gdy wsiadaliśmy do czarnego samochodu.
- Przekonasz się na miejscu. - mruknąłem na samo wspomnienie szkoły.
~Jakiś czas później, MU~
Przed wejściem do budynku mieszkalnego, naciągnąłem sobie koszulkę aż do nosa i wyciągnąłem odświeżacz powietrza. Zrobiłem głęboki oddech i nacisnąłem klamkę. Weszliśmy do środka, a chwilę po tym, dziewczyna prychnęła śmiechem.
- Miłość jest w powietrzu. - mruknąłem spod koszulki i ruszyłem przed siebie, psikając wkoło. Akademia kipiała miłością bardziej, niż kiedykolwiek.
- Walentynki są dopiero w lutym. - mruknęła Quinn oglądając się za kolejną przechodzącą parą.
- Nie wyobrażam sobie przebywać w okolicy tego dnia... - akurat mijaliśmy obściskującą się parkę, więc psiknąłem w ich stronę odświeżaczem. Dopiero gdy przedarliśmy się do korytarza przed pokojami, opuściłem koszulkę na dół. Quinlan poszła zanieść rzeczy do siebie, a ja otworzyłem swój pokój i wniosłem do środka walizkę. Kilka minut później liliowowłosa wróciła już bez swoich dodatkowego obciążeniu.
- Jakby się nad tym głębiej zastanowić... - zaczęła mówić, co wyjątkowo przykuło moją uwagę. - ...to jest całkiem urocze... - rzuciła wyraźnie zamyślona. Do głowy wpadł mi pewien pomysł.
- Tak uważasz? - podjąłem temat, ożywiając się nagle.
- Taaaak...? - odparła wyraźnie zbita z tropu.
- Dobrze się zastanów, co mówisz. Uważasz, że to urocze? - podszedłem bliżej niej.
- Jakby się nad tym zastanowić... - nie wiedziała, o co mi chodzi, więc próbuje się wykręcić...
- Okej, skoro tak właśnie myślisz. - odsunąłem się od niej i sięgnąłem pod łóżko po gitarę akustyczną. Odwróciłem się z powrotem do dziewczyny z psychopatycznym uśmiechem. Zacząłem grać (choć tak tego nazwać nie można) i śpiewać (czytaj: wydzierać się).
- Grant, zamknij się! - zawołała ze śmiechem dziewczyna.
- Quinn, ja ciebie kocham! Do ciebie szlocham! Wciąż o tobie śnię, nawet gdy jeszcze nie śpię!* - ledwo mogła mnie zrozumieć, bo płakałem ze śmiechu. Zacząłem gonić szarooką z tą piękną piosenką na ustach, a ona uciekała, obracając się. Wybiegliśmy na korytarz, Quinlan ruszyła w stronę wyjścia z budynku, a ja za nią. Wydzierałem się chyba na cały budynek, a zaskoczeniu ludzie oglądali się za nami z wyraźny niepokojem w oczach. W końcu zacząłem się zastanawiać, czemu jeszcze nikt nie kazał mi się zamknąć... i wykrakałem...
- GRANT!!! - rozległ się znajomy mi głos sekretarki Lilian. Gwałtownie znieruchomieliśmy w tych pozach, w których akurat byliśmy: ja trzymałem lekko uniesioną gitarę i miałem rozdziawioną gębę, a Quinn zastygła w obrocie. Kobieta podeszła do nas i nie wyglądała na zadowoloną z mojego koncertu.
- Czy zechcesz mi wyjaśnić, CO TO MA ZNACZYĆ?! - jeszcze nigdy nie widziałem jej w takim stanie. Odchrząknąłem i rzuciłem liliowowłosej rozbawione spojrzenie.
- Chce pani powiedzieć, że nie podoba się pani mój głos? - spytałem z miną niewiniątka.
- Nie strzelaj głupa, Grant. Oboje wiemy, że darłeś się tak specjalnie. - odfuknęła.
- Owszem, bilety na moje koncerty nie kosztują groszy, więc nie każdy może mnie posłuchać. Próbuję umożliwić to takim uczniom, a pani nie pochwala mojego dobrego uczynku? - zrobiłem smutną minę. Kobieta pokręciła głową z oburzeniem i odeszła.
- Już nie będę! - krzyknąłem za nią. Gdy wyszła z budynku, oboje prychnęliśmy śmiechem. - Jestem ciekaw czy w ogóle cię zauważyła... - zwróciłem się do Quinn.
- Nawet nie dałeś jej takiej możliwości.
- Nic nie poradzę, że uwielbiam grać pierwsze skrzypce, a raczej... - uniosłem swój instrument w górę. - ...gitarę?

Quinn? (Will ocalił ją przed straszną i krwiożerczą sekretarką xD)
* - Jeśli oglądałaś 4(?) część Harryego Pottera, to pewnie kojarzysz ten tekst xDD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz