Bez Quinn do mojego życia wstąpiła nuda i tęsknota. Kiedy ostatnio tak się do kogoś przywiązałem? Miałem okazję, by choć na trochę o niej zapomnieć.
- Rusz dupę, Willy! - Victoria rzuciła we mnie bagażem podręcznym. Westchnąłem ciężko i ruszyłem za nią do samolotu. "Święta powinno się spędzać z rodziną", więc rodzice wysłali nam bilety do Miami. I jak zwykle nie mamy nic do powiedzenia... Zająłem swoje miejsce i cierpliwie czekałem, aż te męki się skończą. Nienawidzę korzystać z linii lotniczych, ale mógłbym narobić sobie kłopotów kradnąc ten spadochron...

~Wracając do Quinn~
Wyjątkowo niechętnie ją wypuściłem. Jej ciało było tak przyjemnie ciepłe... Dziewczyna pozbierała swoje rzeczy i wróciła do mnie z ciepłym uśmiechem, którego tak mi brakowało przez ten cały czas.
- Co ty tutaj właściwie robisz? - wyrwało mnie z zamyślenia. Odchrząknąłem i nachyliłem się nad jej uchem.
- Robię za twoją obstawę. - szepnąłem, robiąc z palców pistolet. - Ze mną jesteś bezpieczna. - jeszcze przez moment utrzymywaliśmy poważne miny, po czym oboje wybuchnęliśmy śmiechem. Przez ulicę akurat szedł niemały tłum ludzi. Stanąłem przed Quinlan i uniosłem swą zabójczą broń.
- Jeśli ktoś chce skrzywdzić to liliowowłose dziewczę, najpierw musi się zmierzyć ze mną! - ryknąłem w stronę tłumu, a ponieważ się nie zatrzymał, musiałem otworzyć ogień z palców.
Jednak na napastnikach nie zrobił najmniejszego wrażenia, wciąż napierali wykorzystując przewagę liczebną.
- Kurde, powinni już nie żyć... - westchnąłem z teatralną paniką.
- I co teraz? - Quinn przyłączyła się do sztuki. Chwyciłem dziewczynę za rękę.
- ODWRÓT! - wrzasnąłem ciągnąc ją za sobą. Ledwo nadążała za mną z powodu swoich bagaży. W biegu zabrałem jej jeden z nich i pędziliśmy dalej. W końcu wciągnąłem ją do hotelu "Beverage". Oparłem się o biurko recepcji, dysząc ciężko. Quinlan patrzyła na mnie zaskoczona, starając się uspokoić oddech.
- Co my tu robimy? - wysłowiła się w końcu.
- Zabieramy moje rzeczy i dzwonimy po taksówkę. - odparłem i zabrałem od chłopaka z obsługi swoją walizkę.
- Dlaczego mieszkałeś tutaj? Coś ze szkołą? - spytała, gdy wsiadaliśmy do czarnego samochodu.
- Przekonasz się na miejscu. - mruknąłem na samo wspomnienie szkoły.
~Jakiś czas później, MU~

- Miłość jest w powietrzu. - mruknąłem spod koszulki i ruszyłem przed siebie, psikając wkoło. Akademia kipiała miłością bardziej, niż kiedykolwiek.
- Walentynki są dopiero w lutym. - mruknęła Quinn oglądając się za kolejną przechodzącą parą.
- Nie wyobrażam sobie przebywać w okolicy tego dnia... - akurat mijaliśmy obściskującą się parkę, więc psiknąłem w ich stronę odświeżaczem. Dopiero gdy przedarliśmy się do korytarza przed pokojami, opuściłem koszulkę na dół. Quinlan poszła zanieść rzeczy do siebie, a ja otworzyłem swój pokój i wniosłem do środka walizkę. Kilka minut później liliowowłosa wróciła już bez swoich dodatkowego obciążeniu.
- Jakby się nad tym głębiej zastanowić... - zaczęła mówić, co wyjątkowo przykuło moją uwagę. - ...to jest całkiem urocze... - rzuciła wyraźnie zamyślona. Do głowy wpadł mi pewien pomysł.
- Tak uważasz? - podjąłem temat, ożywiając się nagle.
- Taaaak...? - odparła wyraźnie zbita z tropu.
- Dobrze się zastanów, co mówisz. Uważasz, że to urocze? - podszedłem bliżej niej.
- Jakby się nad tym zastanowić... - nie wiedziała, o co mi chodzi, więc próbuje się wykręcić...

- Grant, zamknij się! - zawołała ze śmiechem dziewczyna.
- Quinn, ja ciebie kocham! Do ciebie szlocham! Wciąż o tobie śnię, nawet gdy jeszcze nie śpię!* - ledwo mogła mnie zrozumieć, bo płakałem ze śmiechu. Zacząłem gonić szarooką z tą piękną piosenką na ustach, a ona uciekała, obracając się. Wybiegliśmy na korytarz, Quinlan ruszyła w stronę wyjścia z budynku, a ja za nią. Wydzierałem się chyba na cały budynek, a zaskoczeniu ludzie oglądali się za nami z wyraźny niepokojem w oczach. W końcu zacząłem się zastanawiać, czemu jeszcze nikt nie kazał mi się zamknąć... i wykrakałem...
- GRANT!!! - rozległ się znajomy mi głos sekretarki Lilian. Gwałtownie znieruchomieliśmy w tych pozach, w których akurat byliśmy: ja trzymałem lekko uniesioną gitarę i miałem rozdziawioną gębę, a Quinn zastygła w obrocie. Kobieta podeszła do nas i nie wyglądała na zadowoloną z mojego koncertu.
- Czy zechcesz mi wyjaśnić, CO TO MA ZNACZYĆ?! - jeszcze nigdy nie widziałem jej w takim stanie. Odchrząknąłem i rzuciłem liliowowłosej rozbawione spojrzenie.

- Nie strzelaj głupa, Grant. Oboje wiemy, że darłeś się tak specjalnie. - odfuknęła.
- Owszem, bilety na moje koncerty nie kosztują groszy, więc nie każdy może mnie posłuchać. Próbuję umożliwić to takim uczniom, a pani nie pochwala mojego dobrego uczynku? - zrobiłem smutną minę. Kobieta pokręciła głową z oburzeniem i odeszła.
- Już nie będę! - krzyknąłem za nią. Gdy wyszła z budynku, oboje prychnęliśmy śmiechem. - Jestem ciekaw czy w ogóle cię zauważyła... - zwróciłem się do Quinn.
- Nawet nie dałeś jej takiej możliwości.
- Nic nie poradzę, że uwielbiam grać pierwsze skrzypce, a raczej... - uniosłem swój instrument w górę. - ...gitarę?
Quinn? (Will ocalił ją przed straszną i krwiożerczą sekretarką xD)
* - Jeśli oglądałaś 4(?) część Harryego Pottera, to pewnie kojarzysz ten tekst xDD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz