piątek, 27 stycznia 2017

Od Allijay

Z błogiego snu wyrwał mnie głośny, niewyraźny krzyk. Starałam się przeanalizować całą wypowiedź, jednak zrozumiałam jedynie kilka słów. 
- … Allijay, wstawaj! Jest już strasznie późno... - to był głos mojego ojca. Na początku nie wiedziałam o co mu chodzi, jednak gdy otworzyłam oczy i ujrzałam dwie spore walizki, od razu przypomniałam sobie o dzisiejszym wyjeździe. Zerwałam się z łóżka. Moja kochana kotka bacznie obserwowała każdy mój krok. Psy jeszcze spały, co bardzo mnie ucieszyło, ponieważ nie chciałam, żeby biegały mi pod nogami. Nie wiedziałam co mam zrobić najpierw. Podbiegłam do szafki, która była pusta. No, prawie pusta. W głębi leżały ubrania, w których zamierzałam dzisiaj pojechać. Otworzyłam drzwi, po czym udałam się do łazienki. Wzięłam szybki prysznic, dokładnie umyłam zęby oraz twarz. Rozczesałam włosy, które opadły bezwładnie na moje ramiona i plecy. Wreszcie przyszedł czas na moją ulubioną poranną czynność - ubieranie się. Założyłam czarne spodnie i kremowy sweter. Strój podkreśliły złote kolczyki, zegarek oraz pierścionek. Pomalowałam rzęsy tuszem, usta ozdobiłam zaś jasną szminką. Gdy byłam gotowa, zeszłam po schodach na dół. W całym domu unosił się zapach jajecznicy, świeżego chleba oraz kawy. Weszłam do kuchni, w której zastałam moją matkę. Krzątała się między szafkami i urządzeniami elektronicznymi. Nie zdziwiłam się zbytnio, ponieważ był to widok, który zastawałam codziennie.
- Dzień dobry! - Gdy kobieta się odwróciła, posłałam jej ciepły uśmiech. Odwzajemniła serdeczny gest, po czym wskazała na pomieszczenie obok. 
- Idź. Zaraz przyniosę jedzenie.- Kiwnęłam głową. Powolnym krokiem udałam się do jadalni. Przy stole siedział mój ojciec. Widocznie mnie usłyszał, ponieważ wychylił się zza gazety. 
- Cześć, córeczko. Wyspałaś się? - Zapytał z nieco złośliwym uśmieszkiem. Pokiwałam twierdząco głową, następnie usiadłam na krześle obok. Zaraz po tym mama przyniosła koszyczek z pokrojonym chlebem, wielką miskę pełną jajecznicy oraz kubek z kawą. Gdy postawiła owe rzeczy na stole, udała się do kuchni. Wróciła ze sztućcami, talerzami i słoikiem dżemu truskawkowego. W końcu usiadła razem z nami. Zaczęliśmy jeść. Chwyciłam trzy kromki chleba. Posmarowałam je dżemem, po czym zjadłam ze smakiem. W końcu przerwałam panujące między nami milczenie.
- O której wyjeżdżamy? - Na te słowa mój ojciec zaprzestał picia kawy. Spojrzał na mnie, potem na mamę. 
- Za pół godziny. - Rzekł spokojnie. Gdy przełknęłam ostatni kawałek, wstałam, wzięłam talerzyk i udałam się do kuchni. Wstawiłam naczynie do zmywarki. Potem pobiegłam po schodach na górę, do mojego pokoju. 
Zaglądałam do każdej szafki w poszukiwaniu czegoś, czego mogłabym zapomnieć. Jednak wszystko było puste. Odłączyłam telefon od ładowarki, którą schowałam do torby. Spojrzałam na zegarek. Miałam jeszcze dziesięć minut. Zajrzałam do transporterów, w których znajdowała się Kasai i Princess. Uśmiech wpełzł na moją twarz, gdy ujrzałam śpiące zwierzaki. Założyłam brązowe, zamszowe, sznurowane botki. Szyję obwiązałam kominem tego samego koloru. Na ramiona zarzuciłam czarną kurtkę. Zawołałam tatę, który zaniósł walizki do samochodu. Ja natomiast wzięłam swoją torbę i transportery. Wyszłam z pokoju, zeszłam po chodach i udałam się przed dom. Moi rodzice już siedzieli w aucie. Wpakowałam zwierzaki do pojazdu, następnie spojrzałam na dom. Muszę przyznać, że bałam się. Bałam się, że nie zostanę zaakceptowana, że będę sama. Jednak świat należy do odważnych, nie? Mniejsza. Po trzydziestu minutach dojechaliśmy do stajni. Przyczepa dla Amora już czekała. Powiedziałam rodzicom, aby poczekali. Wyszłam z samochodu. Przeszłam kawałek, pchnęłam drzwi i weszłam do środka. Kilka łbów obdarzyło mnie spojrzeniem. Przy ostatnim boksie stał mój wujek. Podeszłam do niego. Mężczyzna głaskał właśnie pysk mojego karosza. Z uśmiechem szturchnęłam go w ramię. 
- Cześć, wujku. Grand gotowy? - Ogier skubnął moje włosy. 
- Witaj. Tak, gotowy jak zawsze. - Zaśmiał się. - Ekwipunek Amora jest już w przyczepie. Pomóc Ci go wprowadzić? 
- Nie.. Poradzę sobie. - Odpowiedziałam. Chwyciłam za granatowy uwiąz, który kolorystycznie idealnie pasował do kantara. Wyprowadziłam wierzchowca z boksu. Tak jak sądziłam, Amor nie sprawiał większych problemów z wchodzeniem do przyczepy. Pożegnałam się z wujkiem, którego na pewno będzie mi brakowało. Dziesięć minut po tym byliśmy już w drodze.
~*~
Minęło pięć godzin. Tym razem ze snu zbudziło mnie nagłe szarpnięcie.. Otworzyłam powieki. Dotarliśmy na miejsce. Przetarłam szybę. Ujrzałam dwa ogromne budynki oraz kilka trochę mniejszych. Całość wyglądała wspaniale. Moi rodzice wysiedli z pojazdu. Kątem oka zauważyłam, że rozmawiają z jakimś mężczyzną. Delikatnie zsunęłam ze swoich kolan głowę mojego psiaka. Flash zaniepokojony otworzył jedno oko. Pogłaskałam go po karku, dzięki czemu odprężył się. Wyszłam z samochodu. Podeszłam do rozmawiających. 
- O! Ty pewnie jesteś Allijay. Miło mi Cię poznać. Jestem Sam Stewart, właściciel akademii. - Mężczyzna podał mi dłoń, którą z przyjemnością uścisnęłam. 
- Przyjemność po mojej stronie. - Uśmiechnęłam się delikatnie. 
- Allijay, mogłabyś przyprowadzić swojego konia? - zapytał. Pokiwałam twierdząco głową. Udałam się do przyczepy. Powoli otworzyłam wrota. Ogier spojrzał w moją stronę. Pogłaskałam go po łbie, na co on parsknął przyjaźnie. Odwiązałam uwiąz, po czym powoli pchnęłam ogiera. Ten posłusznie zaczął się cofać. Gdy oboje byliśmy na zewnątrz, podprowadziłam Amora do właściciela akademii. Pan Stewart przyglądał się wierzchowcowi przez dłuższą chwilę, jednak w końcu zaprzestał. 
- Masz pięknego konia, panienko. Nie mogę się doczekać, gdy zobaczę go na parkurze. - Mężczyzna szeroko się uśmiechnął. Odwzajemniłam gest. W końcu zostałam zaprowadzona do stajni. Kilka łbów z zaciekawieniem wpatrywało się we mnie i Granda. Przechodzący obok uczniowie także okazywali zainteresowanie nowym koniem. W końcu doszłam do boksu, na którego drzwiach wisiała tabliczka z imieniem Amora. Wprowadziłam go do środka. Odpięłam granatową uwiąz od kantara ogiera. Ten był bardzo podekscytowany, wiercił się, przez co prawie nie oberwałam w głowę. Postanowiłam, że zostawię go, aby oswoił się z otoczeniem. Wróciłam do swoich rodziców. Pan Sam powiedział mi, gdzie mam się udać po klucze do pokoju. Pożegnał moich rodziców, po czym zniknął w stajni. 
- Tato, pomożesz mi z bagażem? - Zwróciłam się do ojca. Ten z uśmiechem przytaknął. Udaliśmy się do stojącego nieopodal auta. Wyjęłam z niego walizki, które wziął mój tata. Mama uparła się, że też chce pomóc, przez co wyrwała mi z rąk transportery. Została mi jedynie torba. Przerzuciłam ją przez ramię, była trochę ciężka, ale cóż. Zagwizdałam, dzięki czemu Flash wyszedł z samochodu. Zamknęłam auto. Kilka minut zajęło nam, a raczej tacie, taszczenie bagaży. W końcu doszliśmy do sekretariatu. Otrzymałam tam klucze. Uważnie przyglądałam się numerom pokoi. Na drugim piętrze znajdowało się moje nowe królestwo. Pokój ‘’24’’. Pomieszczenie było idealne. Zarówno pod względem wielkości, jak i wyglądu. Zmachany ojciec postawił moje walizki pod ścianą. Odetchnął z ulgą, na co ja i mama zaśmiałyśmy się cicho. 
- Córciu, dzwoń często. - Wiedziałam, że jeżeli nie będę tak robiła, to osobiście będą tu przyjeżdżali. 
- Tak, tak. Obiecuję. - Pocałowałam rodziców w policzki. Minęło raptem piętnaście minut, a ich już nie było.. 
~*~
Przez godzinę zdążyłam się rozpakować. Na biurku znalazłam karteczki z planem lekcji i godzinami, w których odbywają się treningi. Przyjechałam tu w niedzielę. Był to dzień wolny od zajęć, treningów. Nie wiedziałam co robić. Nudziło mi się niesamowicie. Nikogo tu nie znałam, co bardzo mi ciążyło, ponieważ potrzebowałam osoby, z którą mogłabym zamienić chodź jedno słowo. Postanowiłam, że pójdę do mojego miśka. Przebrałam się w granatowe bryczesy, a zamiast botek założyłam sztyblety. Ubrałam się w czarną kurtkę, po czym wyszłam z pokoju. Najpierw jednak zamknęłam go na klucz. Zbiegłam ze schodów, przy okazji minęłam kilka nieznajomych osób. Podróż do stajni nie zajęła mi zbyt długo. Weszłam do budynku, w którym było o wiele cieplej niż na dworze. Żwawym krokiem ruszyłam w stronę boksu Amora. Gdy zauważyłam jaki jest brudny, udałam się do siodlarni po szczotki. Czyszczenie sierści nie zajęło mi zbyt wiele czasu. W końcu nadszedł czas na kopyta. Chwyciłam kopystkę, jednak w tym samym czasie usłyszałam rytmiczne stukanie kopyt. Uniosłam głowę do góry. Ujrzałam wysokiego blondyna prowadzącego pięknego wierzchowca. Zapatrzona w zielone oczy chłopaka opuściłam nagle głowę. Spowodowane to było tym, że mój wierzchowiec skubnął mnie w plecy. Poczułam nieprzyjemny dreszcz, który przebiegł przez całe moje ciało. Wiedziałam, że ogier jest bardzo niecierpliwy. Wróciłam do czyszczenia kopyt Granda. O dziwo blondyn wprowadził swojego konia do boksu obok. Gdy skończyłam, sprzątnęłam szczotki. Zaniosłam je do siodlarni. W drodze powrotnej wpadłam na owego chłopaka, który w ręce trzymał czaprak oraz owijki. 
Shane? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz