niedziela, 29 stycznia 2017

Od Samanthy CD Maxa

Ojciec Maxa sprawiał wrażenie naprawdę sympatycznego człowieka. Do tego stopnia przypominał mojego własnego tatę, że poczułam się w jego towarzystwie bardzo swobodnie. Cały lot martwiłam się, że nie wypadnę zbyt dobrze w jego oczach, ale obawy minęły, gdy tylko zamieniłam z nim kilka słów. Tematem była głównie szkoła i jazda konna, dlatego nie musiałam stresować się odpowiadaniem na krępujące pytania. Na szczęście pan Watson nie miał takich pomysłów jak moja babcia. Nonna była dość specyficzna, a gdy tylko zostawiłam Maxa na chwilę w salonie, staruszka zdążyła go gruntownie przepytać. Szczerze współczułam szatynowi. Jedynym plusem był fakt, że nie przyszły do nas jej przyjaciółki. Cała szóstka tworzyła jakieś komando, sto razy gorsze od rosyjskiej mafii. Jeśliby chciały, mogłyby z łatwością pozbawić Putina władzy.

Mieszkanie Watsonów było ładnie urządzone. W każdym pomieszczeniu panował porządek, nie licząc oczywiście przedpokoju, gdzie bałagan będący zasługą Tobi'ego. Uroczy szczeniak rasy beagle był niezaprzeczalnie słodziutki, dlatego gdy Max zapowiedział karę na ciasteczka, stanęłam w jego obronie. Podczas gdy chłopak odnosił moje bagaże - nie powstrzymując się od komentarza na temat wagi mojej walizki - ja zajęłam się psiakiem. Jeszcze do niedawna nasza jamniczka była taka sama. Teraz była już starsza i wolała wylegiwać się na tarasie aniżeli ganiać za piłką. Tobi za to z chęcią szarpał za węzeł i bawił się piszczącym kurczakiem. Szatyn wrócił kilka minut później, a kiedy zaproponował mi wycieczkę zapoznawczą po mieszkaniu, przystałam na jego pomysł.

Kolacja minęła w bardzo przyjemnej atmosferze. Pan Watson opowiedział kilka bardzo interesujących historii z czasów dzieciństwa Maxa, a ja po prostu nie mogłam powstrzymać śmiechu. Główny bohater tych opowieści wielokrotnie próbował przerwać swojemu ojcu, ale ten uparcie mówił dalej. Chłopak spuścił wzrok na talerz, a na jego twarzy pojawiły się rumieńce.
Żałowałam, że miałam wtedy ze sobą aparatu.

Od zawsze nienawidziłam burzy. Każda błyskawica, każdy grzmot wywoływał u mnie dreszcz. Kiedy Max zdecydował odstąpić mi swój pokój, a sam chciał spędzić noc w salonie, miałam ochotę zaprotestować. To nie było fair. Kiedy on był we Florencji, ja spałam u siebie, a on w pokoju gościnnym. Zabrakło mi jednak odwagi. W ten sposób zostałam sama, a ciemność sprawiała, że wichura wydała mi się jeszcze bardziej straszna. Zasnęłam dopiero po dłuższej chwili.
W środku nocy zbudziło mnie skrzypnięcie drzwi. Micah zawsze żartował, że trudno mnie podejść, bo mam słuch jak nietoperz. Na urodziny kupił mi nawet uszy tego latającego ssaka i zęby wampira. Pamiętam, że w odwecie wrzuciłam go do basenu.
Materac ugiął się pod ciężarem wchodzącej na niego osoby, a po zapachu poznałam, że to Max. Zaskoczyło mnie to, że wiem jak pachnie.
Kiedy nocne niebo po raz kolejny przecięła błyskawica, wzdrygnęłam się. Rozbłysk rozświetlił na moment pokój, a kiedy zagrzmiało, instynktownie przyciągnęłam do siebie kołdrę.  Szatyn najwyraźniej wyczuwając mój strach, przygarnął mnie do siebie, a ja z wdzięcznością wtuliłam się w jego koszulkę. Czyjaś obecność działała na mnie kojąco.

Tak jak się spodziewałam, obudziłam się jako pierwsza. Max spał jak suseł, a podczas snu wyglądał bardzo spokojnie i uroczo. Uśmiechnęłam się lekko, gdy chrapnął cicho, przyciągając mnie do siebie jeszcze mocniej. Jeśli ścisnął by mnie odrobinę mocniej, moje żebra pokruszyłyby się w kilka sekund. Ostrożnie wysmyknęłam się z jego uścisku i przebrawszy się, ruszyłam do kuchni. Talerz w zlewie świadczył o tym, że pan Scott już wyszedł, dlatego usiadłam w salonie, mając nadzieję, że któryś z Watsonów zechce w końcu zwlec się z łóżka.

Po wieczorze spędzonym w kasynie, zgodnie stwierdziliśmy, że zamiast wlec się taksówką, przejdziemy się po parku. Uznaliśmy, że spacer dobrze nam zrobi. Niebo było usiane gwiazdami, a Księżyc miał kształt rogalika. Kiedy Max chciał okryć mnie swoją kurtką, zaprotestowałam.
- Będzie ci zimno! - odepchnęłam go delikatnie.
- Uwierz, nie - objął mnie, uniemożliwiając mi ucieczkę. - A ty cała drżysz.
- Wydaje ci się - fuknęłam, nadymając policzki.
Korzystając z mojego chwilowego buntu, Max założył mi na ramiona swoje ubranie.
- O, jak ładnie - puścił mnie, a jego twarz rozświetlił uśmiech.
- Mówiłam ci, że jesteś okropny? - odezwałam się, gdy ruszyliśmy dalej.
- Jakieś sto razy.
- To dobrze - uśmiechnęłam się z zadowoleniem, a Max pokręcił głową.
- Takie małe, a takie władcze.
Odpowiedziało mu moje prychnięcie.

Kilka dni później byliśmy już w Morgan.
Zabudowania stadniny powitałam z lekkim smutkiem, nasz przyjazd wiązał się z powrotem do codzienności. Chociaż nie wróciliśmy jeszcze do akademickiej rutyny, już tęskniłam do zabytkowych kamieniczek Florencji i zatłoczonych nowojorskich ulic. Te ferie były jednymi z najlepszych w moim życiu.
- Nad czym tak myślisz? - ocknęłam się z zamyślenia, spoglądając na Maxa. Szatyn zaoferował, że zaniesie moją walizkę, a ja zajmę się jego torbą, lżejszą. Przez chwilę zrobiło mi się go żal, bo w Nowym Jorku kupiłam trochę ciuchów i bagaż zrobił się jeszcze cięższy, ale po chwili przyglądałam mu się z satysfakcją. Sam był sobie winien.
Kiedy byliśmy u niego w mieszkaniu, zdecydowaliśmy się na rundkę Call of Duty, żeby sprawdzić, które z nas jest lepszym graczem. Wygrywałam przez większość czasu, dopóki Max nie sprowadził wrogów do mojej kryjówki, przez co mój żołnierz umarł. Wtedy liczba naszych śmierci zrównała się. Do końca uważałam, że oszukiwał, jednak on uparcie się tego wypierał.
- Nieważne - potrząsnęłam głową, otwierając swój pokój. Dzięki Bogu, że zostawiłam go w porządku, po podróży nie miałam na nic siły. Odwróciłam się w stronę Watsona, przywołując na twarz uśmiech. - Dzięki za wszystko, w Nowym Jorku było super.
- We Florencji też nie najgorzej - błysnął zębami.
- Oczywiście - zgodziłam się. - Te kilkanaście dni było jednymi z najlepszych w moim życiu, jeszcze raz dziękuję.
Max cmoknął mnie na pożegnanie w czoło i poszedł do swojego pokoju, chcąc się rozpakować. Ja nie mając nic lepszego do roboty, również się za to wzięłam.

No ten, przepraszam Max xD

- Cześć! - pomachałam w stronę Maxa, wychodzącego ze stajni. Szatyn uśmiechnął się na mój widok i ruszył w moją stronę.
- Wracasz z miasta?
- Mhm - przytaknęłam, pokazując mu sporą kopertę. - Musiałam wywołać zdjęcia z wyjazdu.
- I to są wszystkie? - zatrzymał wzrok na opakowaniu.
- Oh, nie. Tylko te najlepsze - uśmiechnęłam się szelmowsko. Niektóre były naprawdę udane.
- Okay, niech będzie - patrzył na mnie tym samym wzrokiem co wtedy, gdy zobaczył moją walizkę.
W pokoju rozpakowałam fotografie i dałam je szatynowi do obejrzenia. 
- Co? Kiedy? - jego mina wywołała u mnie napad śmiechu. 
Uwielbiałam tę fotkę, była cudowna. Max przysnął w samolocie, a ja za pozwoleniem innego pasażera, pstryknęłam mu zdjęcie. Podczas, kiedy on oglądał, ja wkładałam co ciekawsze sztuki do ramki na zdjęcia, prezentu mikołajkowego.
- Um... Max? - odezwałam się niepewnie, gdy później siedzieliśmy na łóżku. - Pamiętasz naszą rozmowę z balu?
Na wspomnienie zabawy chłopak podniósł na mnie wzrok. Okej, mam jego uwagę.
- I chciałam się zapytać czy myślałeś nad tym wszystkim? - usiłowałam mówić spokojnie i panować nad drganiem głosu. Nerwowo bębniłam palcami o nogę. - Czuję, że jestem w tobie zakochana. Z każdą chwilą coraz bardziej, a wspólny wyjazd jeszcze bardziej mnie w tym utwierdził. I mam nadzieję, że czujesz to samo - wzięłam głęboki oddech. - Jeśli jednak nie, nie zamierzam cię zostawiać. Możemy zostać przyjaciółmi.

Max? 
Mam wrażenie, że zepsułam końcówkę ;d

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz