niedziela, 29 stycznia 2017

Od Allijay CD Shane'a

Po jakimś czasie natrafiliśmy na piękną alejkę. Dwa rzędy wysokich, grubych drzew, których gałęzie uginały się pod ciężarem śniegu, dzieliła szeroka, udeptana ścieżka. Po dłuższym jechaniu stępem postanowiłam przyspieszyć do kłusa. Zacmokałam i przyłożyłam łydki do boków ogiera, na co ten zareagował rozpędzeniem się. Uważnie wsłuchałam się w odgłos skrzypiącego, białego puchu. Nie słyszałam pękającego lodu, co mnie ucieszyło. W pewnym momencie aleja się skończyła. Wyjechaliśmy na ogromną polanę. Teren był idealny. Bez kopców, zamarzniętych kałuży czy dziur. Zadowolona uznałam, że warto by było pogalopować. Gdy popuściłam wodze, Amor bez zastanowienia ruszył bardzo szybkim tempem. Zrobiliśmy kilka kółeczek i wolt. Następnie wjechaliśmy w inną alejkę. Tym razem bardziej zagęszczoną, pełną przewróconych drzew i gałęzi. Droga była pełna miękkiego śniegu. Na szczęście nie trafiliśmy na lód. Byłam z tego zadowolona, ponieważ trochę poskakaliśmy. Co prawda przewrócone drzewa i kłody nie były zbyt wysokie, jednak jak na pierwszy dzień pobytu w akademii to mi zupełnie wystarczyło. Po godzinnej jeździe dojechaliśmy do akademika. Przed wejściem do stajni zatrzymałam Amora, po czym zeskoczyłam z niego. Podciągnęłam strzemiona, następnie wprowadziłam spoconego wierzchowca na korytarz. Ogier z przyjemnością wszedł do boksu pełnego świeżej słomy i siana. Grand od razu dorwał się do żłobu. Podirytowana lekko walnęłam go w pysk. Ogier zdezorientowany uniósł łeb. Rozejrzał się, spojrzał na mnie i wrócił do zaprzestanej czynności. Westchnęłam ciężko. Odpięłam popręg i zdjęłam z niego siodło. Oparłam je o ścianę boksu. Z długiego grzbietu ściągnęłam mokry, granatowy czaprak. Owijki także nie uszły mojej uwadze. W końcu nadszedł czas na ogłowię. Z trudem odciągnęłam ogiera od żłobu, lecz w końcu się udało. Podczas ściągania go przypadkowo przejechałam po zębach wierzchowca. Obrażony odwrócił się tyłem, na co ja zaśmiałam się cicho. Zaniosłam sprzęt do siodlarni. Grand nie był zbyt brudny, dzięki czemu nie musiałam go czyścić. Ciało Amora przykryłam jednak fioletową derką. Nie chciałam, aby zachorował. Poklepałam wciąż obrażonego konia po szyi. Wyszłam z boksu, zamknęłam drzwi i udałam się do wyjścia. Tym razem byłam ostrożniejsza. Nie mogłam sobie pozwolić na upadek, ponieważ nie miałam przy sobie Shane’a.. Właśnie! Shane. Ciekawa jestem, co teraz robi.. W niedługim czasie przeszłam bruk dzielący stajnię i akademik. Gdy przekroczyłam drzwi, poczułam pachnącą woń unoszącą się po całym budynku. Nerwowo spojrzałam na zegarek. Była dziewiętnasta. Wchodząc po schodach starałam się przypomnieć sobie, o której godzinie jest kolacja. Weszłam do pokoju i wręcz rzuciłam się w stronę biurka. Śniadanie, obiad.. Kolacja! Zaczyna się o dziewiętnastej, kończy zaś przed dwudziestą pierwszą. Fakt, nie musiałam się spieszyć, ale nie chciałam siedzieć sama. Przebrałam się w jeansy i włochaty, czerwony sweter. Zdjęłam gumkę podtrzymującą moje włosy w ładzie. Te opadły na moje ramiona. Rozczesałam je dokładnie. Potem wyszłam z pokoju, który zamknęłam na klucz. Pobiegłam po schodach dwa piętra wzwyż. Zdyszana zapukałam do drzwi z numerem 59. Odpowiedziałam mi głucha cisza. Oznaczało to, że chłopak jest już na stołówce. Zawróciłam i równie szybkim tempem udałam się do jadalni. Gdy weszłam, wszyscy siedzieli przy stolikach. Głupio mi było, że jako jedyna się spóźniłam. Rozejrzałam się w poszukiwaniu blondyna. Ujrzałam go siedzącego przy pustym stoliku. Znudzony wpatrywał się w kanapkę leżącą na talerzu. Podeszłam do okienka i poprosiłam zapiekankę z serem oraz dwie szklanki soku pomarańczowego. Oparłam się o blat, wlepiając wzrok w Shane’a. Uśmiechnęłam się mimowolnie. Po dwóch minutach odebrałam tackę. Powoli podeszłam do stolika, przy którym siedział blondyn. Usiadłam naprzeciw, następnie podsunęłam mu pod nos szklankę soku. Gdy ten zaskoczony uniósł głowę, ja posłałam mu ciepły uśmiech. 
- Cześć. - Po wypowiedzeniu tych słów z zadowoleniem ugryzłam zapiekankę. Byłam strasznie głodna, przez co pochłaniałam jedzenie z zawrotną prędkością. Widocznie wyglądało to zarówno śmiesznie, jak i źle, ponieważ chłopak wpatrywał się we mnie z krzywym grymasem. W pewnym momencie zadał pytanie, które trochę mnie zaskoczyło. 
- Allijay.. Em.. Wpadniesz dzisiaj do mnie? Obejrzymy jakiś film, czy coś.. - Blondyn podrapał się po karku. W jego zielonych oczętach ujrzałam iskierkę nadziei. 
- Z przyjemnością. Nie mam żadnych planów na wieczór. - Z uśmiechem odpowiedziałam na jego pytanie. Twarz Shane’a od razu pokrył szeroki, uroczy uśmiech. Po skończonym posiłku udaliśmy się na czwarte piętro. Nie obyło się bez mojego narzekania i śmiechów z powodu przewrócenia się Shane’a. Zachowywaliśmy się jak małe dzieci, jednak ani mi, ani chłopakowi widocznie to nie przeszkadzało. W końcu, po długich udrękach ze schodami, doszliśmy do pokoju blondyna. Tym razem chłopak wszedł pierwszy. Opowiedział mi historię ucieczki jego kota. Z moich ust wydobył się cichy śmiech. Usiedliśmy na czarnej, skórzanej kanapie stojącej naprzeciw wielkiego telewizora. Chłopak podał mi pudło z płytami. W oczy rzuciła mi się ta z napisem ‘’Wielka Szóstka’’. Trzymając ją w dłoni, spojrzałam na chłopaka. Ten się uśmiechnął. Włączył ową animację, po czym usiadł obok mnie. Przed tym zgasił światło. Oglądaliśmy w ciszy. Przy okazji popłakałam się, gdy brat głównego bohatera zginął. Po jakimś czasie zaczęłam zasypiać. Starałam się oprzeć, jednak było to silniejsze ode mnie. Nieświadomie oparłam głowę o ramię chłopaka. Mimo tego, że miałam zamknięte oczy, byłam pewna, że się uśmiecha.
Shane? Wybacz, ale pisałam na szybko ;-; 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz