piątek, 27 stycznia 2017

Od Shane'a CD Allijay

Dzień zacząłem od spotkania mojego nosa z ciemnymi panelami. Spadnięcie z łóżka nie zachęciło mnie do wstawania, ale mimo to z cichym jęknięciem podniosłem się z podłogi. Przecierając oczy udałem się w kierunku schodów, a następnie do kuchni. Kawa była już gotowa, a to, że dawno wystygła uświadomiło mi, która jest godzina. Zerknąłem szybko na zegar, wcześnie. Po południu mieliśmy wyjechać, a z moim poczuciem czasu możemy się spóźnić, nawet z pięciogodzinnym zapasem. Nie pozostało mi nic innego jak wolno wypić pobudzający napój, a w następnej kolejności podjąć walkę z bagażem. 
Po pół godzinie udało mi się już przebrać, a także umyć. Do spakowania wszystkich potrzebnych rzeczy musiałem znaleźć żywą duszę o dobrym sercu, która poświęciłaby chwilę by mi pomóc. 
-Kim! -krzyknąłem w nadziei, że siostra już nie śpi i mnie usłyszy. 
Nikt nie odpowiedział. Westchnąłem schodząc na parter. Zajrzałem do wszystkich pomieszczeń, ale w żadnym z nich nie znalazłem poszukiwanej. Stanąłem bezradnie na środku salonu. Do głowy przyszedł mi pomysł, że może jest na podwórku. Od razu chwyciłem za kurtkę i narzuciłem ją na ramiona. Wypadłem z domu niczym huragan krzycząc imię siostry. 
-Nie drzyj się, bo sobie gardło zedrzesz! -odpowiedział mi tata. 
Jego głos wyraźnie dobiegał z garażu, dokąd niezwłocznie się udałem. Ojciec kucał przy swoim motocyklu, a na stole z narzędziami siedziała Kim wesoło machająca nogami. 
-Cześć Shi! -przywitała mnie radośnie.
-Chodź, mała, jesteś mi potrzebna. Muszę się spakować -powiedziałem, pokazując ręką kierunek, w którym musimy się udać. 
-Taki duży chłopiec, a sam nie potrafi? -zaśmiał się tata. 
-Jeśli jeszcze pamiętasz, ojcze, to dziś wyjeżdżam -odparłem. W myślach próbowałem przypomnieć sobie nazwę tego ośrodka, ale wyleciało mi z pamięci. 
-Oczywiście, że pamiętam -wstał od maszyny i otrzepał ręce z brudu. 
-Dobrze, zatem ja biorę Kim, żeby mi pomogła i widzimy się w garażu, jak się spakuję -oznajmiłem, po czym znów udałem się do domu. 
Młodsza siostra od razu pobiegła za mną, a chwilę później już oboje znaleźliśmy się w moim pokoju. Pakowanie moich rzeczy zajęło o wiele więcej czasu niż przewidywałem, ponieważ Kim zarządziła bitwę na poduszki, a gdy te wylądowały za drzwiami chwyciła moje ubrania, w efekcie czego wszystkie, bez wyjątku, magicznym sposobem wyszły z walizki. 
~*~
Około trzynastej bagaż znajdował się już na podwórku, koło samochodu. Varath załadowany, podobnie jak mój KTM. Z koniem były małe problemy, bo ja oczywiście nie zbliżyłem się do niego na krok. Poza tym w tamtej chwili i tak musiałem znaleźć Yamzesa, co po niedługim czasie mi się udało. Postawiłem karton z kotem obok bagażu, a potem odwróciłem się ponownie w stronę domu. 
-Będę tęsknić! -Kim rzuciła mi się na szyję i mocno przytuliła. Bez wahania oddałem uścisk. 
-Ja też, ale spokojnie, będę dzwonić -odparłem na pocieszenie. Jesteśmy ze sobą bardzo zżyci, więc rozstanie nigdy nie przychodzi łatwo. 
-Dobra, młodzieży, już musimy jechać -krzyknął tata pakując walizkę do samochodu. 
Jeszcze raz zerknąłem na dom, garaż, ogród i siostrę. Nie miałem czasu na wnikliwą obserwację, więc zaraz wsiadłem do auta. Samo zaśnięcie nie było już trudne. 
~*~
Rozpakowanie się oraz ogarnięcie całego pokoju oraz korytarza na tym piętrze zajęło mi niecałe półtorej godziny. Później przyszedł czas na zajęcie się motocyklem i koniem... Z pierwszym poszło łatwo, z drugim gorzej.
Spiąłem się wewnętrznie, by w ogóle wprowadzić Varath'a do stajni. Po drodze spotkałem jakiegoś pana, chyba właściciela tego miejsca. Poprosił mnie o przyniesienie czapraku oraz owijek. Najpierw wprowadziłem swojego ogiera do boksu. Minąłem jeszcze dziewczynę, która była zajęta czyszczeniem własnego konia. Szybko skierowałem się do siodlarni, gdzie miałem nadzieję znaleźć potrzebne rzeczy. Gdy wychodziłem wpadłem przez przypadek na mijaną wcześniej ciemnowłosą. Zderzyliśmy się, ale na szczęście obeszło się bez lądowania jednego z nas na podłodze.
-Oj, wybacz. Nic ci nie jest? -zapytałem od razu, jak nakazywała kultura oraz moje własne sumienie. 
-Tak, wszystko w porządku, dzięki -odparła, gdy nasze spojrzenia na chwilę się skrzyżowały. 
-Przepraszam cię najmocniej, ale... -tu zerknąłem kątem oka na trzymane przeze mnie przedmioty. -muszę to zanieść tamtemu panu -uśmiechnąłem się delikatnie, by jakoś załagodzić sytuację. Nie mam w zwyczaju tratowania kobiet.
-Jasne, spoko -odpowiedziała z równie promiennym uśmiechem. 
Minęliśmy się już bez przeszkód, ja zaniosłem czaprak oraz owijki gdzie trzeba, a dziewczyna poszła tam gdzie chciała. Mimo to  po wykonaniu zadania zawróciłem, by się chociaż przedstawić. Warto mieć jakichś przyjaciół w nowej szkole, a póki co nie znam tu nikogo. Ponownie natknąłem się na brązowowłosą przy boksie, zapewne, jej wierzchowca. 
-Jeszcze raz cię gorąco przepraszam. Za całą sytuację. Powinienem jakoś inaczej to rozegrać -na moje usta znów wkroczył mały uśmieszek. -Nazywam się Shane Harker -spojrzałem w oczy nieznajomej, chwyciłem ją za dłoń i delikatnie ucałowałem, niczym prawdziwy gentleman. -A jak tobie na imię, piękna? -kontynuowałem swoje dobre maniery, a przynajmniej to miałem na celu. 
Allijay? :*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz