poniedziałek, 16 stycznia 2017

Od Samanthy CD Maxa

Droga do domu minęła mi zaskakująco szybko, większość czasu spędziłam na rozmowie z Micahem, podczas której przechodziliśmy płynnie z włoskiego na angielski i odwrotnie. Jak się okazało, zdecydował się zostać we Florencji i pomagać babci w prowadzeniu restauracji, co ograniczało się do przyjmowania zamówień i stania za ladą. Nonna nie wpuściłaby do kuchni, broń Boże. Tak więc miał zajęcie, przynajmniej do czasu, aż jego narzeczona nie skończy studiów. Wtedy planowali wspólnie wyjechać do Rzymu albo do zupełnie innego kraju, a jeśli już by to zrobili, zapewne osiądą w Anglii. 
Zdając sobie sprawę, że Max może poczuć się wykluczony z konwersacji, obróciłam się w jego stronę. Z lekką ulgą powitałam widok szatyna, obserwującego widoki. Szczerze mówiąc trochę się denerwowałam jego przyjazdem. Mój brat zazwyczaj zachowuje się przyjaźnie, ale po śmierci matki, pod względem mojego bezpieczeństwa czasami mi odbija. Rozumiałam jego troskę, ale czasami był zbyt zaborczy.
- Lubisz go? - słysząc pytanie Micaha, przeniosłam wzrok na niego. Wiedział, że Max nie rozumie włoskiego, dlatego specjalnie zapytał mnie w tym języku. 
- Jasne, że tak - odpowiedziałam prawie od razu, wręcz odruchowo. - Inaczej by go tu nie było.
Uśmiechnął się szeroko.
- Wiesz o co mi chodziło, Sam - spojrzał na mnie przez chwilę, a ja klepnęłam go w nogę.
- Zajmij się drogą - prychnęłam, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. Po chwili zdecydowałam się mu odpowiedzieć. - Lubię Maxa, na balu trochę ze sobą rozmawialiśmy... sama nie wiem Micah.
Brat nie skomentował mojej zapewne niezbyt satysfakcjonującej go odpowiedzi, spoglądając w lusterku na szatyna.
- Zaraz będziemy - powiadomił go po angielsku, a Max przeniósł wzrok z okna, na mnie, a jego twarz momentalnie rozświetliła się w uśmiechu. Wydawało mi się, że trochę się denerwuje, ale mogłam się pomylić. Micah po chwili skręcił na nasz podjazd, zgrabnie parkując na kostce. [KLIK]
Dom utrzymany był we włoskim stylu, ale jednocześnie nie przypominał typowego starodawnego domostwa, jakich wiele było we Florencji. Wcześniej mieszkaliśmy w większym, ale po śmierci mamy, duży dom nie był na potrzebny.
- Taty jeszcze nie ma, będzie wieczorem - rzucił Micah, sięgając po moją walizkę. Skrzywił się, odkładając torbę na ziemię. -Ughm, coś ty tam władowała?
- Najpotrzebniejsze rzeczy - zaszczebiotałam, patrząc na niego niewinnie.
- Czyli cały pokój?
- Nie, no tylko te najważniejsze.
- Niech ci będzie - przewrócił oczami, kierując się w stronę budynku. Tak jak się spodziewałam, babcia biegała między kuchnią, a jadalnią, zanosząc na stół wszelakie smakołyki. Widziałam tam jeszcze gorącą pizzę, parujące spaghetti, sałatkę caprese, lasagne, ravioli, risotto i cannoli. Jeśli się nie mylę, w kuchni czekało na nas jeszcze tiramisu.
- Mówiłam, żebyś nic nie szykowała. Chcieliśmy iść na miasto - odezwałam się na dzień dobry.
Staruszka podniosła wzrok znad stołu, a na nasz widok uśmiechnęła się szeroko. Rozłożyłam ręce, aby ją przytulić, ale ta ominęła mnie, robiąc Maxowi tzw. "bobaska".
- Siadajcie skarby, widzę, że w akademii was nie karmią - zacmokała z dezaprobatą, zaganiając nas do stolika.
~~*~~
Jak mówiłam wcześniej, wybraliśmy się na miasto, które wieczorem było jeszcze piękniejsze niż w ciągu dnia. Przydrożne knajpki tętniły życiem, a uliczkami spacerowali ludzie.
- Dziwne, że chcesz się stąd wyjechać. Tu jest pięknie - w jego głosie słyszalny był uśmiech.
- Niewątpliwie, ale ta ogólna radość czasami przytłacza - przyznałam, siadając na obrzeżu fontanny di Piazza, a Max uczynił to samo. Korzystając z sytuacji, ochlapałam go odrobiną wody.
- Ej! - uniósł ręce w obronnym geście, nieudolnie chroniąc ubrania przed zamoczeniem.
- Salve! - oboje odwróciliśmy głowy, słysząc dziewczęcy głos. Nieopodal nas stała dziewczyna, a raczej kobieta, na widok której, poczułam falę złości. Federica wpatrywała się w nas z tym swoim lekko kpiącym uśmieszkiem a ustach.
- Cześć - odpowiedziałam jej po włosku, dziękując, za fakt, że jej angielski nie jest perfekcyjny.
- Fajnie cię znowu spotkać, Sam - jej przyjazny ton świadczył, że zaraz zaatakuje. - Niezłe ubranie, jak na osobę, której rodzina ma niewielką restaurację. Po śmierci mamy nie było wam łatwo, nie?
Zagotowałam się, ale odpowiedziałam spokojnie, siląc się na lekki uśmiech.
- Ciekawe czym musiałaby zajmować się twoja rodzina, abyś mogła sobie pozwolić na CAŁE ubranie - rzuciłam, komentując jej dość skąpy ubiór.
Skrzywiła się.
- A to kto? - spojrzała na Maxa, jakby dopiero teraz zdając sobie sprawę z jego obecności. Szatyn wpatrywał się we włoszkę, z lekką ciekawością, a ja no cóż, poczułam lekką zazdrość.
- Nie powinno cię to obchodzić.
- Ah, cóż... - wyciągnęła ku niemu dłoń. - Frederica.
- Max - uśmiechnął się lekko.
- Frederica chciałaby z nami dłużej zostać, ale musi wracać, ma małe problemy z żołądkiem - spojrzałam na nią ze słodkim uśmieszkiem, chwytając szatyna za rękę. - Chodź, mamy jeszcze dużo do zobaczenia.
~~*~~
W ostatni dzień naszego pobytu we Włoszech, zdecydowałam się zagrać z Maxem w moją ulubioną grę. "Nigdy nie...". Z udziałem wina z pobliskich winnic, zabawa powinna być jeszcze lepsza.
- Nigdy nie... przejechałem całego lodowiska bez wywrotki - wyszczerzył się, a ja napiłam się.
- Nigdy nie... zbiłam telefonu.
- Ejj... - jęknął, biorąc kolejny łyk.
Gra ciągnęła się dość długo, bowiem po jakimś czasie obok nas leżały cztery butelki wina, a ja chociaż miałam mocną głowę, odczuwałam już skutki wypicia takiej ilości alkoholu. Gorzej byłoby z whiskey, bądź wódką.
Zaczęłam też czuć zmęczenie, a obiecałam sobie zrobić dobre wrażenie na ojcu Maxa, dlatego zdecydowanie zakończyłam zabawę. Poprowadziłam słaniającego się już szatyna do łóżka.
- Rozbieraj się - nakazałam, szukając w jego torbie piżamy. Jednak zamiast nocnego odzienia znalazłam szkicownik, który po chwili wahania zawinęłam bluzą i postanowiłam zabrać do swojego pokoju.
- Nie tak szybko - zaprotestował z uśmiechem, na co przewróciłam oczami.
- Ściągnij przynajmniej spodnie, będziesz spał w koszulce,
- Okej.
Nigdy nie widziałam, żeby ktoś tak szybko się przebierał. Po chwili leżał już grzecznie pod kołderką, a jego czekoladowe oczy błyszczały niewinnie.
- Dostanę buzi na dobranoc? - wydął wargi, naśladując małe dziecko.
Prychnęłam cicho, ale pocałowałam go w policzek, wychodząc z pokoju.
U siebie obejrzałam dokładnie szkicownik, zatrzymując się na swoim portrecie. Zaniemówiłam, bo był naprawdę śliczny. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że Max mógłby mnie narysować. Zrobiwszy zdjęcie swoim polaroidem, dołożyłam je do ściany z fotografiami i po cichu odłożyłam szkicownik do jego torby.

Maxiu?
Taka szybka końcówka xdd

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz