W drodze powrotnej ścigaliśmy się. Na początku Sammy prowadziła, lecz Newton i ja szybko ją dogoniliśmy. Wspaniale było galopować na rozentuzjazmowanym ogierze, który biegł zapominając co to w ogóle jest opór powietrza. Pomimo tego, że Fils i Samantha siedzieli nam na ogonie i tak dojechaliśmy pierwsi. Po odprowadzeniu i wyczyszczeniu naszych wierzchowców udaliśmy się na stołówkę. Sammy porwała bułkę i sporą ilość nutelli, a ja kilka kromek, ogórka, paprykę, sałatę i rzodkiew. Dopiero kiedy ujrzałem cały szwedzki stół z jedzeniem i zaburczało mi w brzuchu zdałem sobie sprawę z tego jaki byłem głodny. Usiedliśmy razem przy stoliku i Sammy opowiedziała mi co nieco o swojej babci.
- Obiecuję ci, że kiedyś ją poznasz - dała mi kuksańca -
Zamierzam porwać cię do Włoch, żeby pokazać ci jak nudno jest w niewielkim
mieście. Założę się, że będziesz chciał wracać do siebie po kilku dniach.
- Tak? – uniosłem brew uśmiechając się z rozbawieniem – To ja
cię porwę do Stanów żeby pokazać ci jak źle może być w zatłoczonym mieście!
Sammy roześmiała się z bułką w ustach, a ja ugryzłem swoją
kanapkę. Soczyste warzywa chrupały mi między zębami.
- Wiesz, tak poza tym, to chyba nie za bardzo bym się z nią
dogadał znając po włosku trzy słowa.
- Tylko trzy? – zapytała Samantha nieco zdziwiona
- Niby mam we Włoszech daleką rodzinę, ale kiedy ostatni raz
ich widziałem biegałem z pieluchą na rzyci. – zażartowałem – Pamiętam tylko:
ciao, non i…. Uno momento.
- W takim razie muszę cię nauczyć włoskiego – uśmiechnęła się,
a następnie ugryzła bułkę
Rozmawialiśmy i żartowaliśmy sobie jeszcze przez dobre pół
godziny. Kiedy stołówka niemalże opustoszała zdecydowałem się zerknąć na
zegarek. Osz, zbliżała się 22.15, a ja miałem się jeszcze pouczyć przed
jutrzejszymi zajęciami. Szczególnie na matmę, która jak dotąd szła mi chyba
najgorzej.
- Sammy, który masz numer pokoju? – zapytałem zmieniając
temat
- Ja? – zamyśliła się dopijając swoją herbatę – Chyba 46.
- To super. Ja mam 49. – odparłem, a sekundę później
zaproponowałem z przesadnym angielskim akcentem – Może odprowadzić panienkę pod
drzwi? Korytarz o tej porze potrafi być bardzo niebezpieczny.
Wstałem i ukłoniłem się przed Samanthą niczym prawdziwy
dżentelmen wyciągając prawą dłoń. Roześmiana dziewczyna chwyciła ją i również
podniosła się z krzesła.
- Oh, dziękuję panu. Będzie mi bardzo miło. – ciągnęła podchwyciwszy
temat i kłaniając się delikatnie wykonała lewą ręką ruch jakby unosiła
niewidzialną suknię.
Chwyciłem ją pod ramię i skierowaliśmy się w stronę schodów
prowadzących na górę. Korytarz oraz schody były udekorowane podtrzymując staroangielski
wystrój, co sprawiało wrażenie jakby było oderwane od rzeczywistości i obecnych
czasów. W Stanach rzadko, a wręcz w ogóle nie spotykało się takich dekoracji. Puściłem
rękę Samanthy dopiero kiedy znaleźliśmy się pod drzwiami oznaczonymi numerem
46. Spojrzałem w jej złote oczy, które w słabym oświetleniu korytarza wydawały
się być orzechowe. Niesamowite, że tak szybko ją polubiłem. Znamy się od niespełna
dnia, a tak świetnie się dogadujemy.
- A więc, do widzenia milady – rzekłem uśmiechając się lekko
Samantheł? ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz