środa, 19 lipca 2017

Od Bonnie do Matthew

Było wczesne popołudniu, padał deszcz i było ciemno. Ja jak to ja postanowiłam pójść na spacer z moimi pieskami. Otworzyłam szafę i przebrałam się w sportowe ciuchy. Ubrałam czarne krótkie spodenki, zielony t-shirt z napisem "I love Coffe!" i czarna bluzę z Rebooka. Założyłam stare zielone Adidasy, po czym zaczęłam szukać smyczy psów, które walały się gdzieś po pokoju.Zabrałam
ze sobą smycze, które cudem znalazłam i zawołałam Demona i Diego, po czym wyszłam z pokoju. Zabrałam także szybko co nieco smakołyków dla nich. Zbiegłam swobodnie po schodach i udałam się do wyjścia, pod którym poczekałam na psy. Otwarłam drzwi na pole, a psy grzecznie poczekały aż łaskawie się wygramolę z akademii i zapnę im ich smycze. Postanowiłam pobiegać dookoła
terenu akademii, gdzie były wąskie dróżki, posypane kamyczkami. Deszcz tak bardzo mi nie doskwierał, a najwyraźniej psom też. Biegłam równym tempem z psami, po drodze która z każdym metrem robiła się coraz bardziej błotnista. Bez przeszkód omijałam kałuże susami tak jak psy. W końcu dostałam za to nauczkę, wykręcając sobie prawą nogę. Zgięłam się z bólu, gdyż już nie raz
sobie ją wykręciłam, lub skręciłam kostkę w tej nodze. Psy zauważyły iż kuleję, więc chodziły wolno i przy nodze. Prawię się przewróciłam, gdy próbowałam na niej stanąć, ale ktoś mnie złapał za ramiona. Podniosłam głowę, ale było ciemno i nic nie widziałam. Psy nie znały danej osoby, więc zaczęły warczeć i szczekać:
- Demon, Diego, waruj!
Machnęłam ręką, a psy momentalnie zamilkły. Nieznajomy zaśmiał się pod nosem i objął mnie ręką w talli bym mogła iść. Nie za bardzo mi to przeszkadzało, ale nadal ta cholerna noga mnie bolała, że też musiałam sobie ją wykręcić akurat dziś. Szliśmy tak w ciszy, może z dwie minuty i w końcu powiedziałam:
- Dziękuje za pomoc ale... dała bym sobie radę sama. - Zdmuchiwałam kosmyk z czoła.
- Nie dała byś rady już iść. Prawie wpadłaś do błota. - Powiedział nieznajomy.
- Dokuśtykała bym.. Ale i tak bardzo dziękuje za pomoc. - Czuję jak puchnie mi kostka.
- Nie dziękuj mi tak, to nic takiego. - Zaśmiał się pod nosem.
- To jest coś. Uratowałeś mnie od utonięcia w centymetrowej warstwie błota. - Spróbowałam rozluźnić sytuację.
- Hahaha a może i masz racje. - Poprawiłam mu chyba ciupkę humor.
- A i pamiętaj, od prania też mnie uratowałeś. - Dodałam.
- Boli cie bardzo? - Zapytał z jakby troską w głosie.
- Emm... Wolisz prawdę czy lekkie kłamstwo? - Zapytałam.
- Prawdę. - Powiedział bez zastanowienia.
- Okrutnie boli i czuje że puchnie...
- Oj.. To nie za dobrze, ale spokojnie już jesteśmy nie daleko.
- Podniosłeś mnie na duchu.
- Spoko. - Powiedział.
- A tak w ogóle jak masz na imię? - Podniosłam głowę.
- Matthew Campbell, a ty? - Zapytał.
- Jestem Bonnie Watherfield, miło mi.
- Wzajemnie Bonnie.
- Wybacz za psy... One nie chciały, tylko cie nie znają i się.. - Przerwał mi.
- Zaniepokoiły, rozumiem. Nie musisz przepraszać.
Doszliśmy w ciszy do drzwi akademii. Weszliśmy do środka i Matthew zaprowadził mnie do kuchni, po czym powiedział:
- Zostań tutaj, pójdę po apteczkę i opatrzę ci tę nogę. - Podrapał się po karku.
- Nie musisz... - Uśmiechnęłam się.
Siedziałam na krześle, a on wyszedł nie zwracając uwagi na moje słowa. Gdy się wyprostował zobaczyłam że jest przystojny... Bonnie Watherfield! Masz kogoś na oku i kufa mać nie wolno patrzeć na innych... jak na razie.. Poczekałam aż Matthew przyszedł z apteczką do kuchni...

Matthew?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz