niedziela, 23 lipca 2017

Od Miles'a C.D. Joshuy

Nienawidzę moich urodzin. Dzień 23 lipca i 10 sierpnia powinny zostać wymazane z kalendarza już na wieczność. Dlaczego te dwie? Bo 23 lipca ogranizm miłości mojego życia, przestał z nami współpracować, a 10 sieprnia... Nie... nie jestem w stanie. Tamtego dnia znienawidziłem świat. Siedziałem po pierwsze z bólem głowy po imprezie... no tak. Edward jakimś cudem zorganizował mi przedurodziny. Wiedział, że inaczej na nie nie pójdę. Chytre, bo dokładnie nie wiedziałem, kiedy ma to być. A później to już to jakoś poszło. Uchlałem się, żeby nie myśleć i tyle. Zawsze tak robię, to prosta ucieczka. Po drugie miałem dosyć życia bo to 23 lipca, a po trzecie było tak gorąco, że się rozpływałem. Nagle obok mnie, jak anioł z nieba pojawił się Joshua. Mógł to zrobić każdego innego dnia, ale nie dziś. Dziś nie miałem nawet siły by się uśmiechać. To było zabawne, jak nagle zaczął się tłumaczyć, że jego słowa miały inaczej zabrzmieć... słodkie. Jednak cały on wydawał się niezbyt pewny siebie, co akurat mi nie przeszkadzało. Nie stanowiło to dla mnie różnicy, bo ja mogłem nadrabiać za niego swoją pewnością siebie i ego. Może i nadszarpniętym przez życie, ale mniejsza o to. Zaproponował mi wyjazd do galerii. Spojrzałem na jego dziewczynę. Mój wzrok zetknął się z jej lodowatym spojrzeniem. Dokładnie wiedziała, że bierze mnie sobie do towarzystwa, choć mogła się też do tego przyczynić mój dzisiejszy humor. Ludzie czasem się nad kimś litują. Ja nie chcę litości.
- Nie chcę wam przeszkadzać, Josh - przeniosłem wzrok na niego. Pełen gasnącej nadziei. Cholera. Mogłeś idioto najpierw spojrzeć na niego, zanim to powiedziałeś.
- Nie będziesz - odparł z uśmiechem, zanim ona zdążyła otworzyć usta.
- Josh... - zaczęła Amber.
- Miles proszę, nie wytrzymam sam szukania sukienki, a ty też nie powinieneś siedzieć tak przybity samotnie - odparł chłopak ignorując ją. Niezwykły chłopak. Chłopak, który powinien być mój. Dobra, dobra kochaniutki, zapędzasz się.... ale mógłby być mój. Mogłem się założyć, że ma zajebiste ciało. I martwił się o mnie... Syknąłem skrzywiąc się.
- Bolesna kara - odparłem powoli się uśmiechając.
- Więc? - jego oczy błysnęły.
- Niech będzie, że cię uratuję - zaśmiałem się, a on razem ze mną.
- A moje zdanie? - zapytała Amber.
- Jesteś tylko kobietą - mruknąłem.
- Co? - warknęła.
- Co? - udałem zdziwionego.
- Co powiedziałeś?!
- Ja coś powiedziałem? Schizofrenia się kłania czy jak? - prychnąłem, a kiedy ta wściekła się odwróciła, Josh szeroko się uśmiechnął, a ja puściłem mu oczko. Podszedł do mnie bliżej.
- Odważny z ciebie człowiek - powiedział cicho.
- Ta krucjata zakupowa, nie jest przypadkiem po części moją winą?
- Po części... - przyznał spuszczając głowę. Miałem ochotę ją podnieść i... Może lepiej zostańmy bez tego "i".
- Przepraszam - położyłem dłoń na jego ramieniu, niejako go obejmując. Chyba.
- Nie masz za co - zdziwił się.
- Człowieku, utkwimy w tej galerii na co najmniej cztery godziny. Mam za co - zaczęliśmy się śmiać. To niezwykłe. Zamiast upić się do nieprzytomności, ja się śmiałem. Cuda się zdarzają czy jakoś tak. Ten człowiek mogły zmienić twoje życia Miles... ale ty go nie chcesz zmieniać, prawda? Prawda. Wsiedliśmy do samochodu, wykłóciłem się z Amber o miejsce z przodu, bo Josh kierował. Wkrótce przekonałem ją, że jestem tutaj dłużej.
- Co z tego? - zapytała się z głupim uśmieszkiem.
- Znam tą okolicę, a ty pilotując możesz nas co najwyżej zgubić w lesie - prychnąłem.
- Nie jedziesz z nami!
- To Joshua mnie zaprosił, to jego samochód, więc uprzejmie siadaj z tyłu i uszanuj, że zamierzamy się męczyć doradzając ci - odparłem lodowatym tonem. Chyba podziałało, bo szybciutko usiadła z tyłu.
- To dokąd panie pilocie? - zaśmiał się chłopak. Gdyby tylko wiedział jak doskonale trafił nazywając mnie pilotem...
- Akutalnie przed siebie - uśmiechnąłem się szeroko.
Zaczęła się jazda. Ona jest bardzo zdradliwa. Ma się wtedy za dużo czasu na myślenie. Prowadziłem nas tą samą drogą, którą się tutaj dostałem. Amber w pewnym momencie zasnęła, więc mogliśmy zacząć rozmowę. Niestety dosyć niefortunnie się ona zaczęła.
- Co ty dzisiaj taki przybity? - zapytał Josh. O nie, nie rób mi tak!
- A wiesz nie przepadam za tym dniem.
- Za tym konkretnym? - pokiwałem głową wlepiając wzrok w to, co znajdowało się za boczną szybą.
- Źle mi się kojarzy - uprzedziłem jego pytanie.
- Dobrze... W takim razie tym wyjazdem ci nie pomagam - odparł.
- Spokojnie Josh, wszystko zależy od punktu widzenia, a to nie jest najgorsze co mogło dziś mi się przydarzyć.
- Ale widać, że nie lubicie się z Amber...
- Ty przeważasz na korzystać - przerwałem mu. Kurde... brawo Miles, ty idioto.
- Wiesz, może to będzie dziwne... ale nawzajem - odparłem i zaczęliśmy się śmiać. Co niestety obudziło Amber, ale i tak poprawił nam się humor. Zaczęła się rozmowa o tym po co jej sukienka, jaką chce. Czyli typowa rozmowa na podtrzymania. Josh praktycznie przestał się odzywać co mi się nie podobało. Jemu widać też, bo co jakiś czas na mnie zerkał.
- Właściwie to skąd znasz tą drogę? - zapytała podejrzliwie Amber.
- Spokojnie nie wywiozę was do lasu i nie zgwałcę, nie jestem tobą - przesłałem jej całusa w powietrzu. Nagle przyszła mi do głowy myśl... ryzykowna myśl... doskonała myśl... tylko muszę wybadać stosunek tego przystojniaka do jego panny.
- Bardzo zabawne - mruknęła. - Więc?
- Bo znam całą Wielką Brytanię.
- Skąd? - Bo przez pół roku jeździłem po niej bez celu z chłopakiem, który umier... z Adrien'em. Ale oni nie mogą nic o nim wiedzieć, no dobra, Josh nie może. Ona pewnie by mu powiedziała, więc ona też.
- Jestem z Walii, w Anglii spędzałem wakacje, a w Szkocji się uczę, właściwie - nie skłamałem, ale całej prawdy nie powiedziałem. Doskonale.
- W Szkocji? - zainteresował się Josh. - Gdzie?
- W Edynburgu - odparłem. Proszę nie drąż.
- A na jakim uniwerku? - pytał dalej.
- W Akademii Lotniczej - odparłem cicho. Nie spojrzałem na niego. Nie lubiłem się tym chwalić.
- Serio?! Ale zajebiście!
- Josh!
- Przepraszam, ale... kurde... - po chwili zaczął się śmiać. - Pilocie...
- Ciężko się było powstrzymać od śmiechu - przyznałem i zacząłem śmiać się z nim.
Całe kilka godzin, kłótni i towarzystwa tej durnej blondynki później... w kolejnym sklepie....
- Przyniesiesz mi jeszcze tą czerwoną? - zawołała z przebieralni. Zrezygnowany Josh jak grzeczny piesek poszedł po sukienkę. - Miles?
- Słucham - stałem obok jej przebieralni.
- Zasuń mi ją - rozkazała. Co za kobieta, sama się podkłada. Dobrze.
- Dobrze - wszedłem do przymierzalni, zasunąłem sukienkę muskając jej plecy opuszkami palców, następnie zsunąłem dłonie na jej biodra i przyciągnąłem ją za nie do siebie. - Bardzo kochasz swojego Josha?
- Troszeczkę... ale nikt nie jest święty - wymruczała.
- To dobrze - szepnąłem. - Ale musisz zachować pozory, dobrze?
- Tak...
- Grzeczna dziewczyna - wyszedłem z przymierzalni zanim pojawił się Josh.
- Proszę - podał jej.
- Nareszcie - mruknęła. Uśmiechnąłem się blado do chłopaka, a on wskazał głową na wyjście, kiwnąłem głową i ruszyliśmy.
- Jak jest właściwie między wami? - zapytałem, kiedy wyszliśmy ze sklepu.
- Właściwie to nie wiem... kocham ją - odparł, ale mnie to jakoś nie przekonało - Też masz dosyć?
- Ja mam dosyć każdych moich urodzin - prychnąłem. Co?! Kurwa... Miles...
- Co? Ty masz dziś urodziny? - zdziwił się.
- Tak... wyszło w sumie - dłonią pocierałem sobie kark.
- I nic nie mówisz?
- Ja...
- Przecież powinieneś teraz siedzieć w jakimś klubie albo...
- Nienawidzę swoich urodzin, Josh - wydusiłem wreszcie z siebie. Spojrzał na mnie dziwnie. - Przepraszam, to nie miało zabrzmieć jak warknięcie. Tylko... Przytłacza mnie jak ludzie to drążą...
- Nie chciałeś tego zmienić?
- Chciałem, ale... rezygnowałem przed wejściem do klubu... - przyznałem.
- To ja ci dziś pomogę - wyszczerzył się.
- Serio? A nasza pani i władczyni?
- Nie ma jej tutaj, prawda? Chyba, że nie...
- Idziemy - złapałem go za nadgarstek i pociągnąłem za sobą.
- Zawsze jesteś taki bezpośredni? - zaśmiał się.
- Chłopcze ty jeszcze nie poznałeś mojej bezpośredniości - odparłem całkowicie poważnym tonem, to jeszcze bardziej go rozbawiło.
- Fajny z ciebie koleś.
- Ty też.
- W urodziny się nie kłamie - mruknął
- O widzę mamy tu kogoś z niedoborem poczucia własnej wartości. Jakbym cię nie uważał za interesującą osobę, to nigdy bym do ciebie nie podszedł - szybkim krokiem wyszliśmy z galerii.
- Ona ma kluczyki!
- Dobra przejdziemy się, a później to mogłoby różnie być - uspokoiłem go.
Uśmiechnął się, ruszyliśmy przed siebie. Właściwie nie wiedząc dokąd mamy iść.
- Poczekaj - zatrzymał się Josh. Proszę nie zawracaj! - Dokąd idziemy? - wyjął telefon.
- To zależy, a najchętniej poszedłbym popatrzeć na apetyczne panie - zaśmiałem się. - Tylko tak kulturalnie bez striptizu.
- Czemu? - uniósł brew.
- Dbam o twój związek.
- A tak...
- W sumie i tak on nie skończy się z twojej winy.
- Mówisz?
- To jasne.
- Nie byłbym tego taki pewny.
- A ja już jestem.
- Założysz się? - powiedział po długim zawahaniu i wyciągnął do mnie dłoń. To perfidne, ale uścisnąłem jego dłoń.
- A jak przegram to co?
- Robisz do końca dla to, co powiem.
- Dobrze, ty to samo, jak przegrasz.
- Nie przegram.
- Zobaczymy - cóż Joshuo... przegrasz i to możliwe, że szybciej niż się obaj spodziewamy.
Kiedy wreszcie ustaliliśmy dokąd idziemy i znaleźliśmy gdzie taki klub się znajduje, i mieliśmy już iść, telefon Josha zaczął dzwonić. Długo się w niego wpatrywał, już miał odebrać, więc mu go po prostu zabrałem.
- Miles! - wrzasnął, a ja ruszyłem w stronę klubu. Kiedy to coś się rozłączyło zapisałem mu swój numer. - Oddaj!
- Jak obiecasz, że nie odbierzesz - wyszczerzyłem się.
- No dobrze... Dawaj! - oddałem mu telefon, a ten od razu sprawdził co robiłem. Cierpliwie czekałem na niego reakcję, a ten zaczął robić się czerwony, aż w końcu wybuchnął śmiechem. - Naprawdę? Ten seksowny spod 74?
- Co zaprzeczasz mojemu niepodważalnemu urokowi osobistemu, którzy rzuca wszystkich na kolana? - wydąłem usta jak małe dziecko.
- Niestety nie mogę - odparł nadal się śmiejąc, a ja odniosłem brwi. - Ej! Nie myśl, że ja coś...
- Zdecydowanie za często mi się tłumaczysz. Ja jestem Miles, a nie Amber.
- Nie da się nie zauważyć...
- Tak wiem, że jestem przystojniejszy - zaśmiałem się i ruszyliśmy wreszcie do klubu.
Naszym miejscem przeznaczenia tego wieczoru, okazał się całkiem duży lokal, utrzymany w ciemnych, powiedziałbym czarnych kolorach i oświetlony niebieskimi światłami. Chcąc być rozrzutnymi choć przez jeden wieczór, zamówiliśmy prywatny pokaz. Tak. Adrien'ie gdybyś mnie wtedy zobaczył, to byś mi łeb urwał. Wracając po niedługim czasie i wypiciu już niewielkiej ilości alkoholu, przyznam się, że chciałem się najebać, ale z drugiej strony bałem się, że zacznę gadać przy nim głupoty, więc piłem dużo, ale nie na umór, przyszła do nas całkiem ładna kobieta. Musiałem przyznać, że zajebiście tańczyła. Taniec na rurze wbrew pozorom prosty nie jest, a ta laska tak się przed nami na niej wiła, że oglądaliśmy jak w transie, oczywiście w międzyczasie pijąc. Później wróciliśmy na salę do innych bardzo miłych dziewczyn, które nie miały problemów z piciem z nami i słuchaniem nas. Od zawsze mnie zastanawiało jak one tutaj trafiają. Ten wieczór był całkiem fajny. W końcu się z kimś wyluzowałem, mogłem pić, pić i jeszcze raz pić, a dodatkowo się bawić. Jedyne co mnie zaskoczyło to to, że strasznie dużo rozmawialiśmy z Joshem. Przy barze, pomiędzy tańcami, cały czas od pierwszego prywatnego pokazu rozmawialiśmy. To było aż nienaturalne, ale dosłownie nam się usta nie zamykały.  O czym rozmawialiśmy? O wszystkim dosłownie. No prawie... zazwyczaj o jakiś neutralnych rzeczach, sporo o Morgan i koniach, również o dziewczynach, co stało się tematem na dłuższą dyskusję którą prowadziliśmy w czasie pokazu. A tak właściwie to zostaliśmy zabrani sprzed baru przez dwie wyjątkowo pociągające panie, na prywatny pokaz. Co było ciekawe, za darmo. Jednak przecież nie codziennie trafia im się taka dwójka jak my. To jednak nie przeszkodziło nam w rozmowie, która zresztą szła nam świetnie. W pewnym momencie tańcząca przede mną dziewczyna, zaczęła rozpinać swój stanik. Nienawidzę striptizu. Bo nienawidzę dziwek. Rozumiem, że ona zarabia tak, jak może, ale nie musi robić z siebie kurwy. Złpałem ją za biodra, pobierz była na wyciągnięcie ręki i posadziłem sobie na kolanach.
- Zostaw mnie, bo wezwę ochronę! - odparła piskliwym głosem.
- Posłuchaj mnie kochanie - zapiąłem jej stanik - nie musisz robić z siebie dziwki. Nie oczekujemy tego od ciebie. Więc tańcz - podniosłem ją i na koniec klepnąłem a tyłek. Długo później wyszliśmy z klubu. Po wyjściu z gorącego pomieszczenia, przy moim stanie odurzenia, naturalnym byciu zmarzluchem i dosyć niższej niż w dzień temperatury, zacząłem się aż telepać. Dlaczego ja nie wziąłem bluzy? Idiota.
- To było takie... niezwykłe, że nie dałeś się jej rozebrać - przyznał.
- To nic takiego w sumie - wymamrotałem szczękając zębami.
- Widzę, że jesteś jednym z tych lubiących ciepło, co? - zaśmiał się, a ja pokiwałem głową. Zdjął bluzę i zarzucił mi ją na ramiona - A ja nie.
- Nie no Josh...
- Przecież nie dam ci zamarznąć. Mi i tak jest ciepło - zaczesał palcami grzywką do tyłu. Chciałbym móc się nią tak pobawić.
- Mówił ci ktoś kiedyś, że jesteś przystojny, Joshuo?
- Dużo alkoholu, co? - zaśmiał się.
- Może... To przez to, że ja nie piję.
- Jak to?
- Jestem apstynentem, poza trzema dniami w roku. Tak wyszło... Dzwoń po taksówkę, a nie zadajesz mi podchwytliwe pytania.
- Już, już - prychnął i zadzwonił. Stałem oparty o latarnię i gapiłem się na niego. Naprawdę był przystojny. A najlepsze było to, że wiedziałem, że to nie przez alkohol taki się wydaje. Joshua był przystojnym młodym mężczyzną. Po prostu.
Po bliżej nieokreślonym czasie przyjechała taksówka. Chłopak podszedł do mnie, aby mnie do niej zaprowadzić, więc objąłem go po prostu w pasie i dałem mu się do niej zapakować. Pachniał wciąż swoimi perfumami, które wymieszały się z zapachem klubu, alkoholu, całe tego świństwa. Jednak, w pewnym momencie poczułem zapach czegoś innego... jakby cytrusy zmieszane z cynamonem. I takim zapamiętałem go w tamtej chwili. Innym, wyjątkowym, delikatnie pijanym, ale nadal panujący nad sytuacją. Jak Adrien. Adrien pokazał mi życie i ładny kawałek Wielkiej Brytanii, ale także Europy. Kochałem go. Boże jak ja go kochałem. Nagle głowa zaczęła mi bardzo ciążyć. Oparłem się o jego ramię, nie protestował.
- Przepraszam Adrien, ja się nie chciałem upić... - wymamrotałem. Nie zasnąłem. Tylko tak jakoś... odpłynąłem. Znowu widziałem jego uśmiechniętą czuprynę, pochylającą się nade mną. Gładził mój policzek i tłumaczył mi, że mam się położyć, bo się upiłem. Może trochę miał racji, ale tylko troszeczkę... ja się wcale nie upiłem, tylko troszeczkę wstawiłem.

Josh?
Miało wyjść dłuże... ale nie pykło. Nie bij... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz