wtorek, 18 lipca 2017

Od Zaina cd. Brooke

Ona była męcząca. Na swój sposób. Nie tak jak inni. Nie dopytywała się, nie krążyła, żadnych ukrytych próśb czy też doszukiwań. Co najważniejsze, nie bawiła się w detektywa. Owszem, pytała co jakiś czas w odpowiednich chwilach, ale odpowiadałem jej tylko uśmiechem. Moment w pokoju nie stanowił wyjątku. Spojrzałem kątem oka na dziewczynę. O nie. Nie znoszę tego spojrzenia, które jakąś niepojętą, magiczną siłą przyciąga moje oczy. Cholera i po co ja się popatrzyłem? Moje ramiona opadły, a głowa niemal od razu zwróciła się w przeciwnym kierunku. Tak. To moment, w którym Brooke przybiera postawę Małej Mi albo można ją porównać do Shariki oczekującej pieszczot. Usiadłem obok niej, biorąc głęboki wdech, a moje oczy znów skierowały się na nią. Zmierzyłem ją spojrzeniem, na które odpowiedziała pytającym wyrazem twarzy.
-Mi tam pasuje to, że tu zostaniesz. Całkowicie nie przeszkadza mi twoje nocowanie w moim pokoju - wyszczerzyłem się zadowolony, poruszając brwiami.
-Muszę na to odpowiadać? - przewróciła oczami.
-A masz jakąś odpowiedź? - położyłem się na łóżku, przytulając się do poduszki. Obserwowałem ją i jej zmagania w wymyśleniu czegoś złośliwego, jak się domyślam. Nie znalazła niczego przydatnego. Albo zrezygnowała, czując, że jak zacznie to zboczy z tematu. A mogło być tak fajnie...
Skrzywiła się i położyła, rozkładając ręce. Spojrzała w górę, odszukując spojrzeniem moją twarz.
-Proszę... obiecałeś, że jak wrócimy do akademii to mi powiesz.
-Ja niczego nie obiecywałem - pokręciłem głową przecząco.
-Nie wykręcaj się... - przewróciła się na brzuch i zacisnęła mocniej usta - Mówiłeś tak.
-Tak? Nie pamiętam. Chyba się starzeję i alzheimer mnie łapie albo jakaś amnezja - moje spojrzenie biegało po całym pokoju byleby nie natknąć się na zapewne lodowate oczy dziewczyny - O ty... patrz jak późno - pokazałem jej wyświetlacz telefonu - Dobranoc - odwróciłem się i nakryłem kołdrą. Zapadła chwila ciszy. Dosłownie chwila. Raczej nie wierzyłem w to aby odpuściła. Nie należy do tego typu ludzi. Teraz Zain zastanów się. To dobrze czy źle?
-Nie ma mowy. Nie dam ci spać - jej bezpośredniość nagle się objawiła. Pstrykniesz palcami i jest. Tak po prostu. Zabrała ze mnie kołdrę i położyła lodowate dłonie na ramieniu. Aż mnie dreszcz przeszedł. Chyba to stąd wzięło się, że niektórzy ludzie są zimni jak lód - Zain... no proszę.
-Wiesz co? - mruknąłem, zamykając oczy i zadowalając się tylko poduszką - Jesteś słodka, gdy o coś prosisz - powstrzymałem się od uśmiechu, czując silniejsze uderzenie w okolicy łopatki.
-A ty jesteś denerwujący, gdy... posłuchaj mnie człowieku, nie robi się tak - wpatrywała się we mnie ze zrezygnowaniem. I to chodziło. I tak jej nie powiem. Kto jak kto, ale ona nie miała nic aby użyć na mnie szantażu. Wszyscy wyjechali... brak wyjścia, skarbie. Wzruszyłem ramionami z udawaną obojętnością, co spowodowało, że dziewczyna nie wytrzymała - Okey. Nie chcesz mi powiedzieć to nie - spojrzałem przez ramię jak odwraca się z obrażoną miną i siada na skraju łóżka w zamiarze wyjścia. Wstała, poprawiając bluzkę. Przewróciłem się na drugi bok i złapałem ją z dłoń, ciągnąc z powrotem na łóżko. Nie zdążyła nic powiedzieć albo nie wiedziała co powiedzieć, gdy opadła na materac, a ja wtuliłem głowę w jej ramię.
-Zamierzam wyjść - mruknęła, próbując wyrwać ręce z mojego objęcia. Takie to kruche, że nawet jakby się starało to nie miałoby najmniejszej szansy. Pokręciłem głową, zamykając z powrotem oczy.
-Miałaś stąd nie wyjść dopóki się nie dowiesz - westchnęła, przestając się wiercić.
-Przestaniesz mnie łapać za słówka?
-To było coś jak obietnica.
-To co powiedziałeś w domu mojej babci również.
-Brooke... przecież ci powiem. Ale czy to musi nastąpić koniecznie teraz? - uniosłem brwi, powoli luzując uścisk.
-Tak - odparła tonem małego dziecka. Westchnąłem.
-Jutro.
-Ale...
-Obiecuję - podkreśliłem słowo - Spakuj się, załatw opiekę dla Everiny, Tikani, a resztę zrobię sam - po jakimś czasie zasnąłem, nie dostając żadnej innej odpowiedzi prócz westchnięcia dziewczyny.

*Następny dzień*
Obudził mnie dźwięk budzika. Nie ruszyłem głowy z poduszki, dodatkowo przysłaniając słońce, które wdzierało się przez rolety ręką. Otworzyłem oczy, patrząc na wibrujący telefon. Nie pamiętam abym ostatniego wieczoru go używał, a tym bardziej ustawiał budzik. Wsparłem się na łokciach, pocierając twarz. Sięgnąłem po telefon, czytając notatkę pozostawioną na nim.
Nie mogłam pozwolić byś przespał ten piękny ranek ;*
Dziękuję ci za jakże cudowną pobudkę i jeszcze lepsze powitanie na ranek. Wyłączyłem jedną z najbardziej irytujących rzeczy, istniejących na świecie i zatopiłem z powrotem głowę w poduszkę. Drugą najbardziej irytującą rzeczą rano może być tylko Sharika. Jak się później okazało, trzecią, kolejną irytującą rzeczą potrafi być Brooke.
-Nie żartuj sobie. Ósma to nie jest tak wcześnie - stanęła na środku pokoju w wyjątkowo dobrym humorze. Otworzyłem oczy, a moje brwi opadły na dół w błagającym spojrzeniu.
-Czy to sobie zdajesz sprawę z tego, że są wakacje? I że ja też je mam? A normalny człowiek, taki jak ja - poprawiłem wygodnie poduszkę i swoją pozycję - zamierza się wyspać? I jeśli będę chciał to wstanę - mruknąłem i zakryłem się kołdrą. Brooke w jednym momencie znalazła się obok łóżka, na które wskoczyła Everina, płosząc przy tym kotkę, która obrażona poszła na parapet. Pies, który zdążył chyba przyzwyczaić się do mojej cudownej osoby, położył się tuż obok, kładąc łeb obok mojej głowy. Od razu gdy otworzyłem oczy, zostałem obdarowany psią śliną.
-Fe! - odsunąłem się, wycierając twarz, a pies szczęśliwy przewrócił się na plecy i zaczął przebierać nogami - Nie dasz mi dospać, prawda? - usiadłem, głaszcząc owczarka po brzuchu.
-Nie. I nawet powiem ci, że mam wszystko zrobione - dziewczyna uśmiechnęła się. Podniosłem spojrzenie, uważnie jej się przyglądając, tak jakbym nie potrafił przyswoić informacji nad ranem. To o której ona wstała niby?
-Doprawdy? Łącznie z śniadaniem, opieką dla psa... matko, kto jeszcze wstaje tak wcześnie? - roześmiała się, kiwając głową.
-Bierz przykład - prychnąłem, odkrywając się i podchodząc do szafy.
-Myślisz, że jestem kompletnie nie gotowy? - sięgnąłem po rzeczy i skierowałem się do łazienki.
-Na to przynajmniej wygląda - obejrzała się.
-Nie zawsze oczy mówią prawdę, a ja lubię zaskakiwać - posłałem jej buziaka i zniknąłem w łazience.
-Miałeś mi powiedzieć o co chodzi z tym wyjazdem! - krzyknęła za mną.
-Doprawdy?
-Tak? A teraz mi powiesz i dopiero wtedy wypuszczę cię z łazienki - to się nazywa akt desperacji. Roześmiałem się.
-To szantaż?
-Siedzę pod drzwiami i nie ma szans.
-Potrafiłbym cię przesunąć jednym ruchem.
-Akurat
-Potrafię siedzieć w łazience godzinami - dziewczyna otworzyła drzwi i stanęła wkurzona w przejściu. Obejrzałem się i zmierzyłem ją spojrzeniem.
-No wiesz co? Zero prywatności - mruknąłem, odwracając się z powrotem w kierunku lustra i poprawiłem włosy.
-Powiesz mi... - stanęła obok.
-Jeśli będę chciał...
-Zechcesz jaśnie panie - oparła się o szafkę.
-Zmuś mnie albo przekonaj...
-Zain... - pisnęła.
-No właśnie... nie przekonasz. W takim razie się nie dowiesz - wzruszyłem ramionami, posyłając jej buziaka w powietrzu - Chodź, bo się spóźnimy na samolot.
~*~
Lot samolotem dłużył się niemiłosiernie. Jedyne co w tym nie lubiłem to fakt, że nie można wstać i po prostu sobie pochodzić. Zresztą z taką ochroną na karku nie było możliwości. Dziewczyna uparła się siedzieć przy oknie, a wiadomo, że dziecku się nie odmawia takich przyjemności. Z lotniska w Los Angeles niemal od razu wychodziło się w tak zwane serce miasta.
-Tędy księżniczko - odwróciłem ją, wskazując główną ulicę Downtown. Ogrom tego wszystkiego przyćmiło widok pozostawionego Londynu i całej Anglii. Nowoczesność, design i przede wszystkim wielkość wygrywała. Dla kogoś kto jeszcze nigdy nie był w Ameryce musiało być zaskakujące.
-To tutaj spędzimy wakacje? - dziewczyna zrównała się ze mną krokiem, opatulając się rękoma.
-Pozwolić ci się zgubić w mieście od razu jakbyś wyszła z mieszkania? - zaśmiałem się, oglądając światła miasta - Nie, my spędzimy wakacje w nieco spokojniejszym miejscu.
-Ja się nie gubię - to była odpowiedź z kategorii tych niepewnych. Nie musiałem pytać o ciąg dalszy, bo znałem odpowiedź. Uśmiechnąłem się w odpowiedzi na to - Czyli to jeszcze nie koniec podróży?
-Pacific Palisades. Dzielnica Los Angeles, która może liczyć z trzydzieści tysięcy mieszkańców? Kilka wzgórz, trzy niewielkie kaniony, morze... nic wielkiego - wzruszyłem ramionami.
-Daleko to morze?
-Nawet nie wiesz jak bardzo - westchnąłem - Ale tam nie jedziemy - mruknąłem - Będziemy tylko na plaży blisko tej dzielnicy. Mój domek znajduje się w Bel Air czyli tam - stanąłem i skierowałem jej głowę na zachód od śródmieścia - Dziewiętnaście kilometrów to nie tak dużo - pokręciłem głową.
-Zależy jaka droga...
-Przebijemy się przez tą miejską dżunglę. Tylko się nie zdziw jeśli po okolicy gdy już będziemy blisko nie zobaczysz żadnych ludzi. Bardzo mało osób się tam kręci i... mówiąc szczerze, ci Amerykanie są strasznie dziwni, jak pewnie ci się wyda. Stwierdzili, że nie zrobią tam chodników żeby zniechęcić ludzi do chodzenia po tamtych terenach. Pokręceni jacyś - ściszyłem ton głosu, na co dziewczyna roześmiała się.
-Na prawdę nie chodzi tam nikt? - pokręciłam głową.
-Co jakiś czas jakiś zagubiony człowiek. Chyba, że ja wpadam na moją posesję raz na ruski rok. A teraz zapraszam panią do jakże ekskluzywnej taksówki - wyszczerzyłem się, otwierając drzwi - Jak będziemy to ci nieco jeszcze opowiem co i jak.
Dziewczyna uśmiechnęła się i wsiadła do środka.
-Bywałeś w Ameryce? - spytała, wyglądając przez okno.
-Były momenty, że wyjeżdżałem. Howard, mój niezastąpiony menadżer, załatwił mi miejscówkę właśnie w Californii. Stwierdził, że pomiędzy koncertami przyda się takie miejsce, gdzie mógłbym robić co chcę czyli tak naprawdę nie dotykać niczego, bo wszystko jest cholernie drogie, jak się określił... ale załatwił mi taki mały, własny ogródek właśnie w Bel Air. Dlaczego z tego nie skorzystać?
-Ale mieszkać nie mieszkasz - przeniosła na mnie swoje piwne oczy.
-To prawda - kiwnąłem głową - Wyszła też sprawa akademii, jak widać... dolecenie z Los Angeles do Londynu trochę zajmuje, zresztą Anglia to miejsce, w którym się wychowałem, gdzie posiadam wszystkie osoby dla mnie ważne, dlaczego miałbym z niej uciekać...
Wysiedliśmy w okolicy ciągnących się wzdłuż białych budynków dzielnicy. Skierowałem się w boczną uliczkę wraz z Brooke. Przyznała, że ta podróż jest rzeczywiście męcząca. Będzie miała czas na odpoczynek, zresztą to nie ona nosi swoją torbę. W pewnym momencie przed nami pojawiła się ogromna, czarna brama. Rzecz jasna zamknięta.
-To ten domek? - wskazała palcem.
-Tak - spojrzałem na subtelny budynek w kremowym odcieniu z oszklonym salonem i ciemnymi drzwiami z przodu, na które prowadziło kilka podświetlanych schodów - Jak chcesz możesz nazwać to apartament. Mi to nie przeszkadza. Tylko... dlaczego jest zamknięte? - zdjąłem torbę z ramienia i wdrapałem się na bramę, przeskakując przez nią - Poczekaj tu - zwróciłem się do dziewczyny i podbiegłem do drzwi, które otworzyły się centralnie przed moim nosem. Stał w nich mężczyzna o szpakowatych włosach, surowym jak na czterdziestolatka wyglądzie, ale za to jakże ciepłym głosie. Wyszczerzyłem się gdy popatrzył na mnie tymi swoimi niemal czarnymi oczami.
-Mason! - przytuliłem go i niemal od razu poprawiłem czarny garnitur, gdy spojrzał na mnie poważnym wyrazem twarzy - Z rok cię nie widziałem.
-Dokładnie to pięć miesięcy - odpowiedział, otwierając furtkę.
-Tak... właśnie - pokiwałem głową. Brooke podeszła bliżej i podała mi torbę.
-Brooke Sky - przedstawiła się i podała rękę.
-Mason Lindberg
-Człowiek, który rękę potrafi złamać jak ktoś się zakrada od tyłu - otworzyłem drzwi od domu.
-Powtarzam, że próba wbijania się do domu od tyłu nie jest dobra. Bawienie w złodzieja również...
-Dobra, dobra... jestem na swojej posesji, nie musisz mi wykładać całego regulaminu jak powinno się mieszkać - wpuściłem do środka dziewczynę.
-A szkoda. Bo czasem myślę, że powinienem - zamknął za nami drzwi.
-Śmieszny z niego człowiek nie? Ta jego powaga... A więc witaj w moim drugim domu...

Brooke?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz