niedziela, 23 lipca 2017

Od Isabelle cd. Harry`ego

Oparłam się rękoma o ozdobną barierkę, patrząc na pięknie oświetloną Eiffla. Tak jak mówiłam. Indie, Chiny, Tajwan, ale Europa była mi obca. Dlatego tak znacznie różniła się od tego co dotychczas mnie otaczało. A może rzeczywiście powinnam wybrać inne miejsce. Myślałam nad tym, że Harry mógł tu być zapewne nie raz, ale zobaczenie Paryża było teraz na wyciągnięcie ręki. Odwdzięczę mu się. Następnym razem pojedziemy w miejsce gdzie on będzie chciał. Jeśli oczywiście znajdę wyjście ominięcia rozmowy z moim ojcem.
Musiałam wiedzieć co on mu powiedział. I na początku nie mogłam uwierzyć, że po prostu tak odpuścił. Być może i on nie był pewien co do naszej konwersacji? Nie Isabelle. Nie możesz tak myśleć. Ja nie chcę go zobaczyć. Nie było nawet takiej opcji. Odwróciłam się, patrząc na chłopaka, który stał oparty o balkonową framugę. Mierzył mnie badawczym spojrzeniem. Jakoś, gdy byłam tutaj mniej przejmowałam się tym co będzie za jakiś czas. Ale...
- Nie chcę tam wracać. W miejsce, w którym wiem, że będzie na mnie czekał - starałam się o opanowany ton głosu, ale czułam jak się łamał. Przełknęłam ślinę dla pewności i z powrotem spojrzałam na miasto z góry - I dlaczego on mi to robi? Przecież wie, że tego nie chcę - wypowiedziałam cicho do siebie, czując ponownie ramiona Harry`ego otaczające mnie.
- Teraz nie musisz się nim przejmować. Jesteśmy na wakacjach - uśmiechnął się delikatnie, bo poczułam jego delikatny ruch policzkami w górę. Miał takie słodkie dołeczki w nich. Spuściłam głowę, wbijając spojrzenie w podłogę balkonu.
- Masz rację. Później o tym porozmawiamy. Po prostu zapomnijmy o...
- O wszystkim - wtrącił, a ja odwróciłam się i uśmiechnęłam.
- Dokładnie. Tylko ja i wieża Eiffla - z jego twarzy zniknął uśmiech zadowolenia i jedynie wbijał we mnie swoje zielone oczy z poważnym wyrazem twarzy - No co? - wzruszyłam ramionami.
- Bo się obrażę - burknął, krzyżując ręce na klatce piersiowej i odwrócił głowę. Zachichotałam, zakładając kosmyk włosów za ucho. To jak się obrażał też było słodkie.
- Dobrze, już dobrze. Pozwolę ci się oprowadzić po Paryżu w nagrodę, ale błagam... nie wciągaj mnie tylko w tłumy fanów, bo umrę - wywróciłam oczami. Zmierzył mnie spojrzeniem i powoli na jego twarz wkradł się uśmiech - I... zanim pójdę spać, bo jestem padnięta to... to chciałabym ci podziękować. Wiesz za co - ucałowałam go w policzek - Dobranoc - weszłam do środku, od razu kierując się w stronę pokoju. To był długi dzień. Trudny. Ale czułam, że coś nie pozwalało mi się złamać, a w pewnym momencie miałam po prostu ochotę to zrobić. A w niedalekiej przeszłości czekało mnie to ponownie. Skłamię, że nie przejęłam się słowami Harry`ego, na temat Bensona. To głupie, ale mówienie o nim jak o moim ojcu, totalnie mi nie podpasywało. Bo przecież nim nie był. Usłyszałam tylko ciche zamykanie drzwi na balkon po jakimś czasie ciszy, panującej wokoło. Nie dotrwałam do chwili, w której chłopak wchodził do pokoju. Odpłynęłam.

Byłam już dawno ubrana, siedziałam w ładnie przyozdobionym salonie i czytałam książkę. Pełne zrelaksowanie, które minęło po godzinie oczekiwania, aż hrabia postanowi wstać. Ale widocznie panu Styles`owi nigdzie się nie spieszyło. Ja odespałam swoją poprzednią, zarwaną nockę. Zamknęłam książkę, stukając w jej okładkę paznokciami. Było po ósmej, a człowiek jakby umarł. Może wypadałoby sprawdzić czy łóżko całkowicie nie połknęło Harry`ego?
Odłożyłam swoją lekturę na ciemnodębowy stolik i cicho podeszłam do drzwi pokoju, wychylając głowę do środka. Leżał odwrócony na łóżku, więc nawet nie mogłam zobaczyć czy śpi. Podeszłam cicho do jego łóżka i usiadłam na skraju, delikatnie pochylając się nad nim. Dopiero teraz usłyszałam jego równy oddech. Był słodki jak spał. Przyznajmy, że zawsze jest słodki. A szczególnie, gdy się denerwuje. Odchyliłam okrywającą go kołdrę i przejechałam palcami po jego plecach. Poruszył się, krzywiąc twarz. Mój uśmiech poszerzył się i ponownie przejechałam palcami po jego ciele. Odwrócił głowę, oganiając się ręką. Połaskotałam go w żebra i o mało nie krzyknęłam, gdy poderwał się do siadu.
- Chryste! - podskoczyłam, biorąc głęboki wdech. Takiej reakcji się nie spodziewałam.
- Nie, Harry jestem, ale... kobieto, nie robi się tak! - opatulił się rękoma, mierząc mnie spojrzeniem.
- Nie straszy się ludzi także - odwarknęłam.
- No właśnie! - przewróciłam oczami.
- Sprawdzałam tylko czy żyjesz, ale nie ukrywam, że słyszałam twój oddech...
- I jeszcze się przyznaje do ataku. Co za bezczelność - uśmiechnęłam się - Jesteś już pewna, że jestem całkowicie żywy?
- Tak. Chyba tak. A jesteś? - zapytałam.
- Bardzo śmieszne - nakrył mnie kołdrą, która natychmiast zdjęłam, ale on dawno wybiegł z pokoju.
- Schowaj się, schowaj! Ukrycie się w łazience ci w niczym nie pomoże! - krzyknęłam, śmiejąc się cicho. I zostawił rozwalone łóżko. Wstałam, układając ładnie pościel i wyszłam z pokoju.
- Jadła śniadanie? - wyszedł z łazienki, ubierając bluzkę.
- Nie. I dlatego może być nieco drażliwa - posłałam w jego stronę złośliwy uśmiech.
- Trzeba było zjeść - założył buty. Proszę jak potrafi ładnie i szybko się ogarnąć.
- Tak twierdzisz? W sumie... myślę, że znalazłabym sobie śniadaniowego towarzysza. Może nie tylko? - powstrzymałam nachodzący uśmiech i chęć spojrzenia na reakcję chłopaka. Zagłębiłam się dalej w lekturze.
- Towarzysza? - usiadł naprzeciwko. Uniosłam spojrzenie znad książki i kiwnęłam głową z niewinnym spojrzeniem. Podniósł brew.
- A czemu nie? Wstałam jakąś godzinę, półtorej przed tobą. Mało jest tu przystojnych francuzów? - roześmiał się, a ja spróbowałam nadal utrzymać powagę - Co cię tak śmieszy? Ten recepcjonista był całkiem, całkiem - puściłam mu oczko.
- On? - wskazał ręką kierunek, gdzie prawdopodobnie znajdowała się recepcja. Przytaknęłam. Zmrużył oczy.
- Garnitury są niezwykle przyciągają rzeczą jeśli chodzi o to - mruknęłam. Harry spojrzał po sobie. Wybuchnęłam śmiechem, wstając i przeczesując jego czuprynę palcami - No chodź, bo nie długo nie będą już wydawać tego śniadania - wyszłam z naszego pokoju na korytarz. Ruszył za mną.
- Ale nie będę musiał go kupować i codziennie nosić, prawda? - zrobił zmartwioną minę. Zamknęłam drzwi i przyjrzałam mu się z delikatnym uśmiechem.
- Nie, Harry. Nie będę zawiązywała ci codziennie krawatu - poklepałam go po ramieniu. Uśmiechnął się.
- Potrafisz pocieszyć, nie ma co - czy ja wyczuwam tutaj sarkazm?
- Idziemy schodami - skierowałam się od razu w ich kierunku.
- Ale... - wskazał na windę, nerwowo kręcąc głową to w jej, to w moim kierunku.
- Nie. Schody czekają i czują się dyskryminowane - obejrzałam się.
- To niech się czują. Moje nogi mi są potrzebne do końca życia - pożegnał się spojrzeniem z windą i podszedł do mnie, stając obok - W dół? - złapałam go pod rękę i kiwnięciem głowy obwieściłam, że owszem, idziemy.
~*~
Tym razem to mój chodzący przewodnik musiał nieco zaczekać. Dziwne, że nie miał za grosz cierpliwości, a gdy wychodziłam z pokoju, zmierzył mnie spojrzeniem. Stanęłam przed nim z pytającym wyrazem twarzy.
- Pół godziny? Naprawdę? Czy dłużej się nie da? - westchnął.
- Oczywiście, że się da. Jak chcesz mogę wrócić i posiedzieć jeszcze trochę - zawróciłam, ale od razu zostałam pociągnięta do tyłu, a drzwi od pokoju się zamknęły. Zerknęłam na dłoń chłopaka, trzymającą moją rękę.
- Nie ma mowy. Idziemy teraz albo wymyślę coś innego - zakluczył drzwi. Prychnęłam, posłusznie czekając w miejscu z założonymi rękoma na piersi. Posłał mi szeroki uśmiech. Wyszliśmy przed hotel.
- Eiffla, łuk triumfalny, obiad czy galeria handlowa? - rozejrzał się dookoła. Uśmiechnęłam się, chcąc coś powiedzieć, ale w tym samym momencie, przerwał mi - Masz rację. Zakupy nie wchodzą w grę. To co? Idziemy? - zmrużyłam oczy. Ale co zrobić jak się jest zależnym od swojego przewodnika?
- Jesteś okropny - pokręciłam głową.
- Co? Nie podoba się któryś z wymienionych punktów? - udawał zdziwionego.
- Raczej brak jednego.
- Masz rację. Totalnie zapomniałem o takim czymś jak Pałac Wersalski, Luwr, Notre Dame i... o matko, Disneyland! Jak tak można? - zaśmiałam się - Naprawimy to. Ale najpierw Eiffla. Błagam by nie było tam dużo ludzi.
Tak więc poszliśmy najpierw w stronę wieży, punktu rozpoznawczego całego Paryża i kraju. Harry bardzo wczuł się w rolę przewodnika turystycznego. A ja tylko kiwałam głową i co jakiś czas wspominałam, że jako tako mam o tym pojęcie. Ale ten tylko piorunował mnie spojrzeniem i prosił o ciszę, bo zostawi mnie w parku i tyle z wycieczki. Nie powiem. Skuteczne te groźby. A jeśli chodzi o park to rzeczywiście zrobiliśmy wokół niego ogromne kółko, bo "wszystkie drzewa są takie same i nigdy nie można się zdecydować, którym wyjściem chciałbym wyjść". Przynajmniej w takiej wersji przedstawił mi go mój niezawodny przewodnik. Usiadłam na ławce i zamknęłam oczy.
- To dopiero początek, a ty zmęczona? - dosiadł się.
- A czy ja mówię, że jestem zmęczona? Mamy dużo czasu. Sam to wspominałeś. Nigdzie nie musimy się spieszyć - przechyliłam głowę w jego stronę. W tym samym czasie zadzwonił mój telefon. Jak się okazało, był to wspaniały braciszek, który ma niezwykłe wyczucie czasu i obrał sobie jeszcze lepszy temat. Dziękowałam w duchu za to, że przypomniał mi o smutnej rzeczywistości, w której nadal istniał mój... nasz ojciec.
- Myślę, że dostąpisz zaszczytu poznania mojego brata. A raczej na pewno - mruknęłam, chowając z powrotem telefon do kieszeni.
- Przyjeżdża z Australii?
- Też mu mówiłam, że to głupi pomysł.
- Nie powiedziałem tego.
- Harry, Australia, a Anglia. Odległość nie ważne, z której strony lecisz, jest ogromna. A on przyjeżdża tutaj tylko po to, bo wie, że był u mnie nasz ojciec. Zaczynam żałować, że mu to powiedziałam, choć wcale nie musiałam. Domyśliłby się sam.
- A mi się wydaje, że ten pomysł nie jest najgorszy - spiorunowałam go spojrzeniem. Przepraszam bardzo, ale nie prosiłam o wyręczyciela w problemach. A tym bardziej Nathaniela, który uwielbiał upierać się, że jest mi ona jednak potrzebna. I za Chiny ludowe nie odpuści.
- Ale ja sobie doskonale radzę - chłopak zwiesił głowę i z trudem powstrzymał się od śmiechu. Prychnęłam, odwracając się.
- Jasne. Od kilku dni chodziłaś podenerwowana, łzy same leciały ci z oczu, dopiero gdy wyjechaliśmy poczułaś się pewnie - trafienie w dziesiątkę. Trudno było zaprzeczyć. W ciszy przyglądałam się jego sylwetce, jednak z braku pomysłu na odebranie ciosu, tylko głośno westchnęłam. No dobrze. Przyznaję. Ale nadal uważam, że wizyta mojego brata jest niepotrzebna.
- Masz rację - przytaknęłam głową.
- Zacznę myśleć, że ktoś mi ciebie podmienił w tym samolocie. Na pewno nie masz siostry bliźniaczki? - zaśmiałam się.
- Nie. Ale chciałabym mieć siostrę, nawet jakby nie miała być moją bliźniaczką. Niestety, życie obdarowało mnie starszym o kilka minut bratem, który w pewnych aspektach jest bardziej denerwujący ode mnie. I nie tylko jednym - westchnęłam. Z drugiej strony, zobaczenie go mnie ucieszyło. To nie tak, że byłam niezadowolona z jego przyjazdu. Tylko po prostu, wkurzyło gdy postawił sprawę jasno. Przyjeżdża i koniec.
- Ej, na razie jesteśmy w kraju, którego mamy do zwiedzenia. I nie planuję szybkiego powrotu - wstał i wyciągnął dłoń w moim kierunku - Idziemy? - uniosłam głowę i uśmiechnęłam się.
- Dokąd?
- Obiad w francuskiej restauracji, którą mam nadzieję znajdziemy? - zmarszczył zabawnie brwi. Ma nadzieję? On znajdzie. I to na pewno. Nie ma innego wyjścia.

Harry?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz