czwartek, 20 lipca 2017

Od Miles'a do Josha

Właściwie to już byłem spakowany. Stałem właśnie przed lustrem zapinając guziki granatowej koszuli w drobniutkie białe kropki, którą tym razem połączyłem z czarnymi spodniami. Nie przepadam za ciemnymi kolorami, ale jadąc do nowego miejsca zawsze starałem się wyglądać porządnie. W tym oto momencie w wiecznie otwartych drzwiach mojego pokoju pojawił się mój ojciec. Podobno jestem bardziej podobny do matki, ale postawę mam po drogim tatusiu. Pewnego razu zauważyłem, że mam pewien nawyk. Mianowicie zawsze, kiedy go zobaczę, muszę ten obraz porównać ze sobą. Moje odbicie w lustrze było szczuplutkie jak brzoza, przy tym postawnym mężczyźnie stojącym za mną. Skrzywiłem się.
- To prawda, mógłbyś nabrać trochę ciała - odparł ojciec. Od kilku lat podejrzewam, że czyta mi w myślach...
- A ty mógłbyś zrzucić ten brzuszek piwny - prychnąłem, a on się zaśmiał. Nie miał czegoś takiego. Miał doskonale wyrzeźbione mięśnie, nie gorzej ode mnie. Podobno trenuje, jednak moja teoria głosi, że jest aż tak chudy, że nie musi ćwiczyć. Te mięśnie same wystają, jak żebra.
- Widzę panicz Young w doskonałej formie - podszedł do mnie i objął ramieniem, przyglądaliśmy się sobie w lustrze. - Miles...
- Oho, wyczuwam pogadankę - zaśmiałem się. W naszym domu rzadko praktykowało się takie formy rozmów. Zazwyczaj mówiło się o wszystkim i wszędzie. - Tato, ale ja już uprawiałem seks i wiem, że mogę zrobić jakiejś dziewczynie dziecko...
- Cicho - przerwał mi, a później zaczął się śmiać. - Jesteś nie do wytrzymania. I takie rzeczy ojcu mówisz, Miles? No dobra, posłuchaj... nie chcę mieć na karku rodziców dziewczyn czy chłopaków, o złamanych sercach, okey? - tak, tata wie, że to dla mnie żadna różnica. Mama i brat też. A reszta... reszta jest nieważna.
- Tato, ale to nie moja wina, że ludzie sobie za dużo wyobrażają. Ja im tłumaczę, a później i tak mają jakieś chore roszczenia, jakbym im się co najmniej oświadczył - przewróciłem oczami.
- Może to czas, żebyś też sobie coś takiego z kimś wyobraził. To już aż cztery lata.
- To tylko cztery lata - poprawiłem go, a on poczochrał moje włosy. Już miał coś odpowiedzieć, ale uprzedziła go mama, krzycząc, abyśmy zeszli. Wziąłem walizkę, tata wyszedł pierwszy, ja za nim. Na dole już czekała na nas mama, drobna kobietka o brązowych włosach i takich... chyba delikatnych rysach. Takich moich. Mama to najlepsza kobieta na świecie, bez której jak na razie nie wyobrażam sobie życia. Dlatego tak się uparłem, żeby chociaż na jedno półrocze przenieść się do Morgan. To było o tyle dobre, że z moją skłonnością do szybkiej jazdy, byłem tutaj w niecałe dwie godziny. I tak musiało na razie zostać, bo nie mogłem jej zostawić samej, a raczej beze mnie.
- Miles... - szepnęłam, kiedy ją objąłem i przytuliłem do siebie. - Nie musisz tego robić.
- Dobrze wiemy, że muszę. Chcę.
- Jesteś wspaniałym synem, wiesz? - mama jest chora. Wyczuła guza. Znowu. Mama za często powtarza, że jestem wspaniałym synem. Mama się tak żegna, jakbym nie zdążył. Nienawidzę tego.
- Kocham cię - uśmiechnąłem się, pokazując zęby. To dziwne, ale tylko tak potrafię się uśmiechać, chyba że uśmiech jest wymuszony, bo inaczej nie wypada. Jednak taki uśmiech wychodzi mi okropnie, ten jest podobno czarujący. To prawda, bo oczarowałem nim kiedyś kogoś... nieważne.
Pożegnałem się z mamą i razem z ojcem wyszliśmy przed dom. Tata klnął, że Ian nie przyszedł się ze mną pożegnać, bo tata nie wie, że mój brat nie akceptuje tego, że mężczyźni też mi się podobają. I się nie dowie. Nie ode mnie. Wysłałem tylko wiadomość do niego, że wszystko co weźmie z mojego pokoju, ma wrócić na miejsce i pojechałem.
Właściwie to droga minęła mi  bardzo spokojnie. Trochę szkoda było mi opuszczać Walię i te jej piękne jasnozielone wzgórza pełne dolin, w których znajowały się jeziora, a w nich odbijało się niebo koloru najpiękniejszego błękitu. Niby w całym Zjednoczonym Królestwie były takie krajobrazy, jednak to nie było to samo. Sama myśl, że to nie Walia powodowała, że wszystko wydawało mi się brzydsze. Do Morgan dojechałem w nieco więcej niż dwie godziny, jednak podejrzewałem, że to tylko przez to, że tankowałem. Budynek wydał mi się całkiem do wytrzymania. Akademia Lotnicza prezentowała się znacznie gorzej, jednak ja nigdy nie przywiązywałem wagi do wyglądu budynku, jedynie do wnętrza, w którym ja bezpośrednio żyłem. Pokój za to dostałem zaskakująco podobny do tego, który miałem w domu rodzinnym. Może to dlatego, że ku niezadowoleniu rodziców, przemalowałem go na tak jasny błękit, że wydawał się być biały, nie miałem w nim powieszonych żadnych zdjęć czy plakatów, nawet zdarzało się, że o zasłony było ciężko. Właściwie to z moim zwracaniem uwagi na wygląd pomieszczenia, chodziło głównie o to, aby było czyste i zadbane, a mogłoby by być puste. 
Szybko okazało się, że mój kuzyn jednak zdecydował się tutaj uczyć, więc przynajmniej jego znałem. To zawsze ułatwia zaaklimatyzowanie, nawet tak społecznym osobom, jak w pewnym sensie ja. Ja naprawdę jestem otwarty, tylko nienawidzę pytań. Ktoś je wymyślił chyba tylko po to, by denerwować nimi innych, porządnych ludzi. A ja jestem porządny, tylko są tematy, o których nie chcę mówić, a pytania przeszkadzają. Nie mogłem powiedzieć, że się jakoś wybitnie nudziłem, pomimo że nie było zajęć i odbywały się tylko treningi jazdy konnej. W końcu nie na co dzień uciekam ze szpitala z dwoma pacjentami i... nieważne. Nie lubię krwi. Źle mi się ona kojarzy. W sumie dobrze się z nimi bawiłem, pomimo że raczej nie łamię swoich zasad. Właściwie zasady nałożone nam przez społeczeństwo nie zawsze nakładają się z moimi, więc zdarza się, że nie mam oporów trzymać się moich, kosztem złamania tych pozostałych. Podobno jestem typem imprezowicza, ale to bzdury. Jeden telefon od taty wystarczył, abym znalazł się w Walii. Spędziłem w szpitalu kilka dni, a kiedy wypuścili stamtąd mamę, wróciłem do Morgan. Tak wygląda moje życie. Jedno słowo szpital powoduje, że łapię kluczyki i choćby mieli mnie wyrzucić z tych głupich studiów, jadę. Dlaczego? Bo ja ją mam i ja ją mogę kochać.
Lubię najpierw przyjrzeć się ludziom. Po samej mowie ciała można wyczytać czy się z kimś dogadasz czy nie. Ponieważ tego pierwszego typu nie znalazłem, tego dnia siedziałem na śniadaniu, już ubrany do jazdy, z osobami, które nieszczególnie mnie interesowały. Właściwie dosiadłem się do nich tylko z powodu jednej ładnej blondynki, jednak okazała się być w szczęśliwym związku. Byli mili, bo w sumie najczęściej takich spotykam. Ale to nie było to... to nie był on... Kim jest on? Nieważne... Po prostu on był wszystkim. Przez to nie lubię ludzi. Oni mogą być szczęśliwi. Dopiłem kawę i szybko odszedłem. Nie mam w zwyczaju jedzenia śniadań. Zazwyczaj piję mocną herbatę, rzadziej po ciężkiej nocy kawę. Nie piję jej dużo, dlatego zawarta w niej kofeina jeszcze na mnie działa. Po wyjściu ze stołówki od razu skierowałem się w stronę stajni. Zgarnąłem minimalną ilość elementów rzędu i podszedłem do Blue. Nie powiem dlaczego nazywa się Blue Ocean. Po prostu i tyle. Wyczyściłem ją na błysk, osiodłałem i założyłem ogłowie. Więcej nie potrzebowaliśmy na trening ujeżdżania. Po wyprowadzeniu klaczy na zewnątrz stajni, wsiadłem na nią. Dojechałem do czworobaku akurat na czas. Rozejrzałem się jak zwykle po mojej grupie. Te same twarze, kiedy... Zmarszczyłem brwi, trenerka kazała mi pokazać jakąś figurę. Nie mogła później?! Cholera. Skupiłem się na zadaniu, aby nie wyjść do idiotę, a kiedy wróciłem na miejsce, znowu spojrzałem w tamtą stronę. W stronę pewnego chłopaka, którego wcześniej tutaj nie widziałem. Zwrócił się profilem do mnie. O kurwa! Uspokój się Miles. Tylko spokojnie. Tak, przyglądałem mu się bezczelnie. Ta sama szczęka, postawa, o kurwa... Kiedy spojrzał się na mnie coś mnie tknęło. Miał brązowe oczy. Nie niebieskie. BRĄZOWE. To paliło mnie jak rozgrzane żelazo. Jednak po chwili przestało. Cholera. Poczułem coś, czego nie czułem ponad cztery lata. Ja się po prostu rozpływałem. On jest taki podobny i tak przystojny. Taki jak... taki jak... jak... jak Adrien. Nawet jego imię potrafiłem normalnie pomyśleć. Potrafiłem wypowiedzieć w myślach. Nie miałem pojęcia kim jest ten chłopak, ale czułem że... Nie wiem co. Po prostu cholernie chciałem, aby czuł to samo. Po chwili się otrząsnąłem, kiedy mój wzrok ponownie powędrował do jego oczu. Co ty robisz Miles? Zdradzasz go? To tak dotrzymujesz słowa, tak kochasz? Niby to już cztery lata. Jednak jak na taki czas, to zdecydowanie za świeża rana. Za dużo wspomnień na raz. Za dużo jego. Za dużo wszystkiego. Nie mogłem oderwać od niego wzroku. Subtelnie cały czas go szukałem, obserwowałem. Nie chciałem tego robić, ale nie mogłem się powstrzymać. Czułem się jak w amoku, tak jak wtedy, gdy poznałem Adriena... Dziękowałem Bogu, że trening się już skończył. Stałem skołowany przy Blue i nie wiedziałem co mam właściwie zrobić. W końcu zabrałem się za nią. Kiedy natomiast wyszedłem z boksu po zadbaniu o Ocean, gapiąc się przy okazji w ziemię, mało nie wpadłem na... podniosłem głowę, o mój Boże, niego. Żeby nie było mimo wszystko co przeżyłem i nadal przeżywam, moja religijność utrzymuje się na stałym, znoszonym przez moją mamę poziomie. Jednak nie jestem darzony szczególnymi względami skoro jestem stawiany w takich sytuacjach. Zatrzymałem się dosłownie może dwadzieścia centymetrów od niego. Teraz mogłem zauważyć pewne różnice. Po pierwsze, pomimo że Adrien w gruncie rzeczy był starszy ode mnie, to ten chłopak miał już nieco dojrzalsze, męskie rysy. Miał też pełniejsze usta i dłuższe włosy, praktycznie zasłaniały mu oczy, a na to Adrien nigdy swoim nie pozwalał. No i te oczy. Dlaczego? Za jakie grzechy, one muszą być brązowe?! Z drugiej strony. Były ładne. Pasowały do jego brązowych włosów i do niego całego. Adrien mógł mieć brązowe oczy. Chociaż nie, wtedy ich też bym nienawidził. Więc.... nie nienawidzę jego oczu. Cholera ładne te oczy. W końcu się ocknąłem i uśmiechnąłem, pokazując kły. Cofnąłem się o krok.
- Cześć - odparłem przyjaźnie. Tylko naturalnie Miles, tylko naturalnie.
- Cześć - miał miły, głęboki, aksamitny głos. Gdybym był kobietą, to mój stan ducha można by określić jako coś w stylu "To będzie ojciec moich dzieci" tylko my nie możemy mieć dzieci. Jeden problem odhaczony, co dalej?
- Jesteś nowy, prawda?
- Tak. A co widać? - uśmiechnął się delikatnie.
- Tego nie wiem, ale po prostu mam pamięć do twarzy, a ciebie nie kojarzę - przyznałem.
- Znasz wszystkich z Akademii? - uniósł brew.
- Nie, ale całą moją grupę na treningach, a i owszem - zaśmiałem się.
- To... dosyć logiczne.
- Miles - wyciągnąłem w jego stronę dłoń.
- Joshua - uścisnął moją dłoń. Miał nieco mniejsze ręce ode mnie. Podoba mi się to. Z Adrienem było odwrotnie, co potrafił wykorzystać. Co też mi się podobało. Teraz mogłoby być odwrotnie. Miles! - po prostu Josh.
- Miło mi - wyszczerzyłem się jeszcze bardziej. - Przyglądałem się wam na treningu - sięgnąłem do pyska jego konia - całkiem dobrze sobie radzicie. Często konie się opierają w nowym miejscu i po długiej podróży.
- Skąd wiesz, że po długiej?
- Jeszcze nie spotkałem tutaj osoby, która mieszkałaby bliżej niż godzinę jazdy stąd, a to też męczy konie - przyglądał mi się badawczo. No nareszcie wszystko wróciło do normy. To na mnie ludzie patrzą, a ja mam ich gdzieś. Tak było od czterech lat i w sumie podobało mi się to. O wiele lepiej się poczułem. Jeśli patrzy to znaczy, że analizuje, myśli o mnie, a to dobry znak jak na początek. Od kiedy ja się kimś przejmuję? Co ty robisz Miles... uciekaj!
- W sumie racja. Jeszcze się nie orientuję - przyznał pocierając dłonią kark. Jego głos był dobrym argumentem by zostać.
- Myślę, że szybko się wdrożysz, że tak powiem, są tutaj naprawdę mili ludzie - zaśmiałem się, a uśmiech właściwie nie schodził mi z twarzy. Musiało to wyglądać aż nienaturalnie, jednak prawda jest taka, że bardzo często się uśmiecham. Prosto mnie rozśmieszyć, co wykorzystywał Adrien. Za dużo razy wymawiam to imię... albo za mało. W końcu stoję i gapię się na chłopaka podobnego do niego, planuję i porównuję. Ja nie mogę planować. Już nigdy więcej. Nie chcę. Nie chcę się angażować. Nie chcę już siedzieć obok łoża śmierci miłości mojego życia, nie mogąc nic zrobić... nieważne.
- Mam nadzieję, podobno w grupie raźniej - uśmiechnął się. Zajebisty był ten uśmiech.
- Cześć kochanie - jakieś coś z długimi włosami i z całkiem ładną twarzą, podeszło od tyłu do Josha i się do niego przytuliło. - Rozmawiacie sobie?
- Tak - odparł znudzonym, poirytowanym tonem. Interesujące. Tylko co tosię jest to coś i czemu jakieś cosie mogą się do niego przytulać. Niech sobie innego do przytulania cholera jasnajasna znajdzie. Chociaż jak ona się przytula ot ty nie możesz. To delikatnie uproszcza. Nagle zmienił ton na milszy. - To jest Miles.
- Cześć - wyciągnąłem do niej rękę. Posłuchaj kochanie, ten chłopak już jest mój za samo to, jak kurwa cudownie wymawia moje imię. Już szukaj sobiew nowego. - Wy...
- Jesteśmy razem - odparł już normalnym głosem. 
- Dokładnie. Jestem Amber.
- Aha - mruknąłem.
- A co, nie widać? - miała bezczelny ton. Nie polubiłem jej od razu.
- Właśnie niekoniecznie - odparłem spokojnie. Poczułem jak chłopak przenosi na mnie wzrok.
- A skąd taki wniosek? - dopytywała.
- Po prostu podobno jestem mężczyzną i podobno troszeczkę się znam na zachowaniach kobiet i podobno trochę mężczyzn w związkach znam, ale to tylko plotki - Josh się zaśmiał, miał inny śmiech niż on, ale był równie przyjemny. Nie mogłem, a raczej nie chciałem go świadomie kochać. Dawać nadziei. Moja podświadomość krzyczała co innego, ale dawno przestałem jej słychać. Chciałem go jednak mieć przy sobie jako cząstkę Adriena. Okrutne? Jeśli on się nigdy o nim nie dowie i dokładnie mu wytłumaczę rodzaj naszego związku i ograniczę go zasadami.... Co ty robisz Miles? W co ty się pchasz? Oj tam, najważniejsze żeby on chciał. Muszę więc pozbyć się Amber, co sądząc po entuzjazmie Josha, nie powinno być trudne.
- Nie rozumiem - stwierdziła dziewczyna krzywiąc się.
- A to podobno my nie rozumiemy kobiet - powiedziałem to do chłopaka, który patrzył się na mnie bezczelnie mi się przyglądał, jak ja mu wcześniej. - To... Do zobaczenia, Joshua?

Josh?
Nareszcie kociaku ❤

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz