piątek, 21 lipca 2017

Od Hailey cd. Lewisa

- Lewis - trąciłam go w ramię - Odwyk murowany - zaświergotałam, niemal od razu łapiąc jego usta w swoje, widząc jak zamierza się sprzeciwić. Wyszczerzył się, wyczuwając dlaczego przyciągam go do siebie tak mocno. Odsunął głowę, przytrzymując mnie w jednym miejscu.
- Nie próbuj mnie uciszać - mruknął, dokładnie lustrując moją twarz.
- Nawet w taki sposób? - uniosłam brwi ze złośliwym uśmiechem. Kiwnął głową. Jego twarz pozostała nietknięta przez żaden silniejszy wyraz. Mówią, że jak czegoś chcesz to musisz się bardzo starać - Tak? - usiadłam na podwiniętych nogach i zmierzyłam go spojrzeniem. Ponownie odpowiedział mi tym samym. Oparłam dłonie na jego biodrach, przesuwając je powoli wyżej i bez dokładnych zamierzeń, jego koszulka podciągnęła się delikatnie w górę, odsłaniając skrawek ładnie opalonej skóry i mięśni. Gdy moje dłonie spoczęły na jego ramionach, nieznacznie podciągnęłam go do góry, w stronę swojej twarzy. Bezsprzecznie podniósł się delikatnie. Popchnęłam go w dół, pochylając nad nim i zmierzyłam spojrzeniem każdy skrawek jego twarzy, na której powoli zarysował się uśmiech. Tak jak na mojej i to spowodowało, że ramiona Lewisa zatrzęsły się w cichym śmiechu - Potrafię cię do tego zmusić. Ja bym się nieco bała na twoim miejscu - odsłoniłam białe ząbki, przygryzając dolną wargę od środka.
-Na moim miejscu? - zmarszczył brwi i splótł swoje palce z moimi, gdy moje dłonie w końcu dosięgnęły jego. Usiadłam na jego biodrach i pokiwałam głową na potwierdzenie - A kto przed chwilą rozpalał się tak mocno? - przechylił głowę, a jego błękitne oczy zapaliły się milionami niebieskich iskierek. I nie wiem czy to jest już naturalne, czy słońce to spowodowało, ale było cholernie pięknym widokiem, w którym mogłabym pozostać, utonąć, zginąć... po prostu umrzeć albo inaczej, żyć wiecznie.
- With my feelings on fire. Guess I’m a bad liar - wyszeptałam, wtulając w jego popiersie głowę - O nie... budzi się we mnie Zain - zaśmiałam się. Wkrótce Lewis dołączył się do mnie - Mogłabym tak leżeć i nigdy nie wstawać, ale sądząc po widoku tego mieszkania z zewnątrz, mam do obejrzenia sporo kątów i nie przepuszczę ani jednego - zamknęłam oczy, skupiając się na przyjemnym głaskaniu skóry mojej dłoni.
- A może jednak przejdziemy do punktu plaża? - mruknął, wpatrując się do góry, w sufit.
- A co ci się tak nagle spieszy, co?
- Wcale mi się nie spieszy - zaprzeczył.
- Nie lubisz zmieniać planu.
- Zawsze można zrobić wyjątek.
- Będziesz się trzymał swojego zdania, prawda?
- Dokładnie tak.
- I nie mam szans, tak?
- Masz całkowitą rację - pokiwał głową tuż za mną. Próbowałam powstrzymać uśmiech, ale to było trudniejsze niż się może wydawać.
- I twierdzisz, że cię nie przekonam? - podniosłam się z powrotem do siadu.
- Tak twierdzę.
- Jesteś tego pewny?
- A nie mam być? - mam go. Zarzuciłam wędkę, a on nagle ze spokojnego, miarowego tonu, przeszedł w pytający. Wzruszyłam ramionami - Czekaj, czekaj... zwolnijmy tempo.
- I kto tutaj o to prosi - prychnęłam.
- Chyba wyczułem tu propozycję.
- Chyba - podkreśliłam, przechylając głowę.
- Jak mnie chcesz przekonać?
- Nie powiem ci tego - odparłam, bawiąc się jego rękami - Ale poproszę o małą zmianę w planie. A to się będzie równało z jego całkowitą zmianą.
- Domyśliłem się.
- Tak?
- Tak.
- Nie wiedziałam, że potrafisz się domyślać.
- Proszę nie obrażać mojej osoby, bo cię kara spotka.
- Och, to by było okropne - wędrowałam palcami po jego klatce piersiowej.
- Nawet nie wiesz jak bardzo - zamruczał.
- Przestawmy plażę na koniec, tak... tak na wieczór - poprosiłam - Albo wiem, oprowadź mnie po okolicy, tak w razie czego, jakbym chciała uciec to wiedziała gdzie dokładnie iść - zaczęłam się z nim droczyć.
- Uciec? I jeszcze czego?
- Deser lodowy z jakąś bardzo dobrą kawą...
- Panna O`brien rozwala się już w posiadłości?
- Jeszcze nie. Dopiero zaczynam cię męczyć.
- Mam zacząć żałować?
- Oj żałuj... Ale nie żartuję. Kawa by się przydała, a wiem, że potrafisz robić taką bardzo dobrą - oblizałam usta z miną dziecka. Wyszczerzył się.
- Przekonaj mnie słodka kruszynko.
- Mówiłam, że nie jestem słodka. A to co z tobą zrobię równie nie będzie słodkie i przyjemne - musnęłam zewnętrzną stroną dłoni jego policzek.
- Jaka kawa się pani życzy?
- Nie wiem. Taka, która mnie zadowoli.
- Zadowalać mogę cię ja sam - prychnął.
- Nie zamierzam się sprzeczać... taką dobrą, co zmusi mnie do zrealizowania swojego planu na wieczór - musnęłam jego wargi. Przewrócił mnie na plecy i odsunął się.
- Jak ci powiem żebyś tu czekała to i tak nie będziesz czekać, mam rację? - nie odpowiedziałam - No dalej... zrób to - przewróciłam oczami i pokiwałam głową. 2:2, mamy remis. Uważam, że trzeba zmienić tą liczbę na wyższą, naturalnie po mojej stronie. A to może być nieco problematyczne, zważając na tego czarującego człowieka, który za nic nie odpuszcza jak już wyczuje przewagę - W takim razie idziesz ze mną - podniósł mnie. Zaczęłam się śmiać, oplatając nogami jego biodra.
- Potrafię sama chodzić. Może niekoniecznie za kimś za kim nie chcę - widząc jak już zamierza odwarknąć na moje słowa, przyłożyłam palec do jego ust - Jeszcze nie skończyłam - zeszliśmy do kuchni. Odstawił mnie na ziemię. Oparłam się o blat stołu.
- Nie myśl nawet o uciekaniu - mruknął.
- A zabierzesz mnie na spacer? - objęłam go w pasie i wtuliłam w plecy.
- Może... jak będziesz grzeczna.
- Myślę, że wolisz tą drugą wersję - wyszeptałam mu do ucha, stając na palcach. Jak stoi odwrócony wydaje się wyższy albo całkiem odwrotnie. On jest wysoki, a z przodu wydaje się nieco mniej.
- Zależy w jakiej sytuacji.
Dostałam przepyszną kawę z cynamonem, usiadłam na jego kolanach i oparłam się plecami o ścianę kuchni. Pachniała cudownie, ale smakowała jeszcze lepiej.
- Dobra. Za tą kawę mogę zrobić wszystko - uśmiechnęłam się zadowolona.
- Wszystko? - zbliżył głowę.
- Bo wyleję, poza tym nie psuj mojego doskonałego planu - odsunęłam się.
- To już się rozpoczął?
- Od momentu gdy zaniosłeś mnie do kuchni, owszem - przejechałam palcem po jego ustach - Spacer.
- Dopij, spokojnie. Spędzimy tutaj tyle czasu, że pewnie ci się znudzi - uśmiechnął się.
- Szczerze w to wątpię. Takie miejsca i takie spędzanie czasu z tobą mi się nie znudzi - wzięłam łyk kawy - Ale nadal liczę na deser lodowy - puściłam mu oczko.
Pozwiedzałam sobie okolicę. To dziwne, jego rodzina ma takie miejsca zamieszkania, a on się tym nie chwali. Ja wiem, skromność. Ale bez przesady. Irlandia. Dobrze, to naturalne, że są ogromne, piękne tereny. Ale dom na plaży, bo taka prawda. Wystarczy zejść i jest się przy szumiącym oceanie.
- Robi się wieczór - złapał moją rękę i przyciągnął do siebie. Objęłam go.
- Wiem. I co z tego? - spojrzałam na piasek pod moimi stopami.
- Wracamy do planu. Pokazałem ci wszelkie drogi ucieczki - zaśmiałam się i spojrzałam na jego twarz.
- Dostaniesz to czego oczekujesz.
- Doprawdy?
- Tak. Jeśli mnie oczywiście dogonisz - oderwałam się od niego, gdy zobaczyłam w dali wejście, prowadzące do domu.
- To niesprawiedliwe! - krzyknął za mną.
- Tak mi przykro, że urodziłeś się mężczyzną - odwróciłam się na pięcie by tylko posłać mu przelotnego, ale jakże słodkiego buziaka w powietrzu i niemal od razu, zaczęłam biec w kierunku domu. Całe szczęście plaża była dosłownie parę kroków od małej furtki. Za nią był wąski chodniczek prowadzący do schodów i drugich drzwi wyjściowych z tyłu, tymi którymi wychodzi się prosto na plażę. Przemknęłam się przez furtkę, wyciągając rękę w celu otworzenia drzwi i gdy już wnętrze domu stało otworem, a ja zamierzałam triumfować, zostałam złapana w pasie i odciągnięta. Mogłabym wyciągnąć tylko nogę i kłócić się, że byłam pierwsza, ale niestety. Chłopak jedną ręką odwrócił mnie, przodem do siebie, przyciskając moje ciało do swojego, tak abym nie mogła się wyrwać. Równie łatwo mnie podniósł i przerzucił sobie przez ramię.
-Chodź no tu - podrzucił mnie do góry tak abym nie spadła - Nie będzie się ze mnie ani z mojej natury nikt wyśmiewał.
-Puszczaj! Miałam być pierwsza - uderzyłam go w plecy. Pewnie ledwo to poczuł. Weszliśmy do domu - Ale to się liczy jako remis - mruknęłam, rezygnując z dalszej walki. Odłożył klucze na stojącą nieopodal sofę, którą uważam była całkiem dobrana pod względem tapicerki do wnętrza i pięknie komponowała się z resztą umeblowania. Szybko straciłam ją z oczu. Przysłoniła mi ją, jak i cały pokój ściana - Gdzie mnie ciągniesz, co?
-Przechodzimy do kolejnego punktu programu - mruknął, przesuwając dłoń na mój pośladek.
-Ej! Pozwoliłam? - uszczypnęłam go - I jaki kolejny punkt? - chłopak położył mnie na łóżku i zatopił usta w moich - Z tego co pamiętam nie było żadnego po "umyć się" - spojrzał na mnie z poważnym wyrazem twarzy i przez chwilę zastygliśmy w takich pozycjach, lustrując siebie spojrzeniem. W końcu jego końcówki ust delikatnie się podniosły.
-A mógłbym cię do niego jakoś ładnie zmusić? - zamruczał tym swoim słodkim głosem i odchylił policzkiem głowę, udostępniając sobie moją szyję.
- Ohoho... i myślisz, że ci ten twój urok osobisty w czymkolwiek pomoże? - wzruszył ramionami, odsłaniając moje ramię z ramiączka od sukienki i obdarowywał pocałunkami obojczyk, zjeżdżając coraz niżej. Ta sukienka ma o wiele za duże wcięcie w biuście i mam pewne obawy, że to się może skończyć tak jak zawsze się kończy. Może pora zrobić mały wyjątek? - To się mylisz kochany, bo na mnie już nie działa - pokręciłam głową, delikatnie przymykając oczy. Powinnam znaleźć jakieś inne zniechęcenie, bo to najwyraźniej nie podziałało, a ja czułam jak jego dłoń z mojej talii, zjeżdża niżej i podwija materiał sukienki. Jego opuszki palców błądziły po wewnętrznej stronie uda, zbliżając się niebezpiecznie blisko ku drodze, z której nie widziałam już wyjścia. Wplątałam swoje palce w jego czarne włosy, drugą dłonią jeżdżąc po jego plecach, na których zresztą już nie było bluzki. Kuszące... Myśl Hailey... co jeszcze trzeba zrobić? To nie to, że nie chcesz, bo tego pragniesz, ale...
- Też to czujesz? - otworzyłam oczy i uniosłam głowę do góry. Po chwili Lewis przestał ściągać ze mnie coraz bardziej sukienkę i zastygł, wsłuchując się w ciszę domu. Zmarszczył brwi i spojrzał na mnie.
- Tylko twoje perfumy - mruknął, łapiąc głębsze wdechy w płuca. Popatrzyłam na niego, po chwili delikatnie odpychając.
- Na prawdę coś czuć - zeszłam z łóżka, poprawiając na sobie swoją sukienkę. Podeszłam do drzwi i zaraz za nimi zniknęłam, schodząc na dół. A jednak się udało. Spojrzałam na schody, chowając się za ścianą. Kroki rozniosły się po pomieszczeniu.
-Hailly? - odpowiedziała mu cisza. Rozejrzałam się po ogromnym salonie, który przyciągnął moją uwagę już wcześniej. Był naprawdę ładnie urządzony - Rozumiem... bawimy się w chowanego? - uśmiechnęłam się i w sumie to cieszyłam, że salon był otwarty. Gdzie nie spojrzeć droga ucieczki - To było perfidne kochanie - przygryzłam wargę, wychylając głowę zza ściany. Ogród. Przeszłam szybko przez korytarz, kątem oka zauważając jego sylwetkę. Wyszłam cicho na zewnątrz, a moim oczom od razu rzuciły się różnego koloru kwiaty. Nie dość, że ogromny dom to jeszcze piękny ogród. Czy Rossy naprawdę zajmuje się tym wszystkim sama? Podziwiam kobietę. Przejechałam palcami po kolorowych płatkach kwiatów.
- Kompletnie nie potrafisz się chować - odwróciłam się, patrząc na opierającego się o framugę drzwi chłopaka - Ja bym wszedł na drzewo albo chociaż postarał się aby nie zostać złapanym.
- Twierdzisz, że dam się złapać? - cofnęłam się kilka kroków w tył, słysząc z tej odległości jego westchnięcie. Spojrzał na mnie spod tych kilka kosmyków, które niesfornie opadły mu na czoło.
- Przez cały czas jesteś pewna, że zdołasz uciec, a ja od niemal dwudziestu jeden lat nie mam problemu ze złapaniem ciebie, nawet z dogonieniem. Ale nie myślałem, że zapomnisz jak się chować - zszedł po małych schodkach w moim kierunku.
- Nadal potrafię się tak dobrze chować, ale to celowe zamierzenie byś nie miał problemu ze znalezieniem. Zawsze mogę zmienić zdanie - wzruszyłam ramionami i nawet nie zauważyłam kiedy znalazłam się na plaży.
- Nie masz wyjścia O`brien. Z jednej strony ja, z drugiej ocean... wybieraj mniejsze zło - skrzywiłam się. Mniejsze zło? Obejrzałam się za siebie na ogromną, ciemną przestrzeń, w której odbijało się wieczorne niebo. Wpatrywałam się w to jakbym co najmniej widziała tam jakąś nieznaną sobie istotę.
- To nie jest takie straszne jak ci się wydaje - poczułam jego oddech na swojej szyi, a moje usta automatycznie wykrzywiły się w uśmiechu. Wróciłam spojrzeniem przed siebie, napotykając oczy Lewisa.
- A kto powiedział, że się boję? - odsunęłam się, podciągając sukienkę i zdjęłam dół swojej bielizny, nadal krocząc do tyłu. Odpięłam przez materiał swojej sukienki stanik, wyciągając go przez wycięcie w biuście. Zanim dotarłam do brzegu byłam już w samej, delikatnie prześwitującej sukience - Jesteś pewien, że nikogo tu nie ma? - zapytałam. Odkiwnął głową, obserwując mnie nadal z tego samego miejsca z delikatnie zarysowanym uśmiechem. Moje ciało przeszedł dreszcz gdy rozgrzanej skóry kostek dotknęła zimna woda. Zdjęłam sukienkę i odrzuciłam ją na suchy piasek, nadal wchodząc coraz głębiej do wody. Teraz woda sięgała mi do kolan, ale nadal się nie odwracałam aby nie zobaczyć tej okropnej przestrzeni pięknego oceanu. Zamknęłam oczy, starając się nie zaciskać mocno powiek i poczułam na końcówkach palców od swojej dłoni delikatny dotyk wody.

Lewis?
Trochę zmieniłam plan opowiadania ♥
2209 słów, o jak miło, nadal proszę o docenienie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz