czwartek, 20 lipca 2017

Od Edwarda Do Milesa

Przeleżałem cały ranek przed telewizorem, oglądając byle co. Nie chciało mi się nic robić, najchętniej to bym spał do południa, lecz mój organizm mi na to nie pozwalał. Wstałem z łóżka i podszedłem do mini lodówki, wyciągając z niej piwo. Zimne, malinowe piwo. Wróciłem na kanapę i otworzyłem puszkę z piwem. Wziąłem dużego łyka i odetchnąłem z ulgą. Była dopiero 12, a czułem się, jakby była przynajmniej 17. Popijałem piwo i oglądałem jakieś nudne programy telewizyjne, od czasu do czasu, pisząc z Maxim. Chciała do mnie przyjść, a ja jakoś się wywinąłem, mówiąc, że mam wiele rzeczy na głowie. Haani podniosła do mnie uradowana i wskoczyła na kanapę, siadając obok mnie. Pogłaskałem ją po głowie, a ta rozdziawiła pysk, wystawiając język. Uśmiechnąłem się pod nosem i zacząłem ją łaskotać, na co tak zaczęła się na mnie rzucać. Odstawiłem puszkę na bok i wstałem z kanapy, uciekając przed suczką. Jak ta tylko na mnie skoczyła, to ja zaczynałem ją gonić, a ona uciekała jak najszybciej mogła, biegając po całym pokoju. Po około 20 minutach takiej zabawy, padłem na kanapę, a Haani rzuciła się na mnie i zaczęła lizać mnie po twarzy. Starałem się ją zepchnął z siebie, lecz jak tylko to robiłem, ta znowu do mnie podbiegała i ponownie zaczynała lizać. Po paru próbach odepchnięcia jej, dała sobie spokój i obrażona wróciła na swoje posłanie. Musiałem w końcu wyjść z tego pokoju. Była ładna pogoda, a ja ciągle na kanapie. Wstałem z niej i skierowałem się do drzwi, wcześniej biorąc telefon. Otworzyłem drzwi i wychodząc na korytarz, je zamknąłem. Westchnąłem na myśl o mięciutkiej kanapie, albo łóżeczku. Mógłbym teraz sobie smacznie spać, ale nie, po co. Wolnym krokiem skierowałem się do kuchni. Chciałem zjeść coś lepszego od kanapek z szynką lub serem. Wszedłem do kuchni i od razu skierowałem się do lodówki. Wyjąłem jakieś mięso, z etykiety była to wołowina, chyba... Nalałem oleju na patelnię i włączyłam ogień. W tym samym czasie wstawiłam garnek z wodą. Gdy woda się zagotowała, wrzuciłem do niej makaroń świderki. Tylko taki znalazłem. Położyłem na patelni, wcześniej zamarynowany w ziołach, kawałek wołowiny. Stałem obok kuchenki, co chwilę przekręcając mięso i mieszając makaron. Po parunastu minutach były już gotowe. Wyłączyłem palniki i wycedziłem makaron, nakładając go na talerz. Obok makaronu położyłem wołowinę, pachniała wyśmienicie. Wsadziłem naczynia do zmywarki i skierowałem się do stołu. Zacząłem jeść zrobione przeze mnie danie. Smakowało całkiem nieźle, chociaż trochę spaliłem mięso i było twardę, ale no cóż! Po posiłku odłożyłam talerz do zmywarki i nosiłem się wody. Odstawiłem szklankę na bok i skierowałem się do drzwi. Może jakiś spacerek czy coś, nie wiem. Otoworzyłem drzwi i w tym momencie ktoś na mnie wpadł. Był to chłopak, kojarzyłem go. Przyglądałem mu się uwarznie.
- Miles? - wypaliłem w pewnym momencie. Jeśli się nie myliłem, to mój kuzyn. Poklepałem go po ramieniu, nie ukrywając uśmiechu - Brachu, to ty?

Miles?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz