Przeleżałem cały ranek przed telewizorem, oglądając byle co. Nie chciało mi się nic robić, najchętniej to bym spał do południa, lecz mój organizm mi na to nie pozwalał. Wstałem z łóżka i podszedłem do mini lodówki, wyciągając z niej piwo. Zimne, malinowe piwo. Wróciłem na kanapę i otworzyłem puszkę z piwem. Wziąłem dużego łyka i odetchnąłem z ulgą. Była dopiero 12, a czułem się, jakby była przynajmniej 17. Popijałem piwo i oglądałem jakieś nudne programy telewizyjne, od czasu do czasu, pisząc z Maxim. Chciała do mnie przyjść, a ja jakoś się wywinąłem, mówiąc, że mam wiele rzeczy na głowie. Haani podniosła do mnie uradowana i wskoczyła na kanapę, siadając obok mnie. Pogłaskałem ją po głowie, a ta rozdziawiła pysk, wystawiając język. Uśmiechnąłem się pod nosem i zacząłem ją łaskotać, na co tak zaczęła się na mnie rzucać. Odstawiłem puszkę na bok i wstałem z kanapy, uciekając przed suczką. Jak ta tylko na mnie skoczyła, to ja zaczynałem ją gonić, a ona uciekała jak najszybciej mogła, biegając po całym pokoju. Po około 20 minutach takiej zabawy, padłem na kanapę, a Haani rzuciła się na mnie i zaczęła lizać mnie po twarzy. Starałem się ją zepchnął z siebie, lecz jak tylko to robiłem, ta znowu do mnie podbiegała i ponownie zaczynała lizać. Po paru próbach odepchnięcia jej, dała sobie spokój i obrażona wróciła na swoje posłanie. Musiałem w końcu wyjść z tego pokoju. Była ładna pogoda, a ja ciągle na kanapie. Wstałem z niej i skierowałem się do drzwi, wcześniej biorąc telefon. Otworzyłem drzwi i wychodząc na korytarz, je zamknąłem. Westchnąłem na myśl o mięciutkiej kanapie, albo łóżeczku. Mógłbym teraz sobie smacznie spać, ale nie, po co. Wolnym krokiem skierowałem się do kuchni. Chciałem zjeść coś lepszego od kanapek z szynką lub serem. Wszedłem do kuchni i od razu skierowałem się do lodówki. Wyjąłem jakieś mięso, z etykiety była to wołowina, chyba... Nalałem oleju na patelnię i włączyłam ogień. W tym samym czasie wstawiłam garnek z wodą. Gdy woda się zagotowała, wrzuciłem do niej makaroń świderki. Tylko taki znalazłem. Położyłem na patelni, wcześniej zamarynowany w ziołach, kawałek wołowiny. Stałem obok kuchenki, co chwilę przekręcając mięso i mieszając makaron. Po parunastu minutach były już gotowe. Wyłączyłem palniki i wycedziłem makaron, nakładając go na talerz. Obok makaronu położyłem wołowinę, pachniała wyśmienicie. Wsadziłem naczynia do zmywarki i skierowałem się do stołu. Zacząłem jeść zrobione przeze mnie danie. Smakowało całkiem nieźle, chociaż trochę spaliłem mięso i było twardę, ale no cóż! Po posiłku odłożyłam talerz do zmywarki i nosiłem się wody. Odstawiłem szklankę na bok i skierowałem się do drzwi. Może jakiś spacerek czy coś, nie wiem. Otoworzyłem drzwi i w tym momencie ktoś na mnie wpadł. Był to chłopak, kojarzyłem go. Przyglądałem mu się uwarznie.
- Miles? - wypaliłem w pewnym momencie. Jeśli się nie myliłem, to mój kuzyn. Poklepałem go po ramieniu, nie ukrywając uśmiechu - Brachu, to ty?
Miles?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz