sobota, 22 lipca 2017

Od Matthew cd. Boonie

Nie wiem co mnie pokusiło do biegania o tak późnej porze, jednak chyba całkiem dobrze wyszło. Wątpię, że dziewczyna dałaby radę sama wrócić do akademika, nie robiąc sobie jeszcze większej krzywdy. Odnalazłem apteczkę i zaraz wróciłem do Bonnie.
- Jeżeli poczujesz, że kostka zaczyna ci bardziej puchnąć, to go zdejmiesz i zawiążesz trochę luźniej - zaleciłem, przypinając zapinkę na końcu bandażu.
- Okej, wiem co robić. - Uśmiechnęła się delikatnie.
- Zrób sobie zimny okład, na pewno pomoże na ból i opuchliznę.
- Spokojnie, jakoś sobie poradzę - westchnęła. 
- W to nie wątpię. - Posłałem jej słaby uśmiech. 
Odłożyłem apteczkę na miejsce, a psy ani na moment nie spuściły ze mnie wzroku. Chyba już nie miały ochoty rzucać się na moją osobę, aczkolwiek nie byłem do tego w pełni przekonany. Dobrze, że Shiloh został w pokoju, nie przepada za obecnością innych zwierząt, a psów warczących na jego właściciela w szczególności. Pod tym względem jest naprawdę nieprzewidywalny i nawet ja mam wtedy problem, żeby nad nim zapanować. 
Podszedłem z powrotem do dziewczyny, widząc, że nie jest w najlepszym stanie. 
- Chodź, odprowadzę cię do pokoju - odezwałem się, a psy od razu podniosły się z miejsca. 
Bonnie uspokoiła je, jednak te ciągle miały się na baczności. 
- Dasz radę iść? - spytałem, nie będąc do końca pewny, czy ból i opuchlizna kostki pozwoli jej iść. 
- Myślę, że tak. - Wzruszyła ramionami i podniosła się z krzesła, jednak po zrobieniu kroku, zaraz straciła równowagę. - Okej, może być ciężej niż myślałam. 
- Zanieść cię na górę? 
- Nie no, bez przesady. To tylko niewielkie skręcenie, muszę po prostu powoli iść i sobie poradzę. 
Dziewczyna bacznie trwała przy swojej decyzji i spróbowała zrobić jeszcze kilka kroków, jednak w takim tempie nie dojdzie do swojego pokoju przed świtem. 
- Może chociaż ci pomóc? - Uniosłem brwi. 
- Przecież idę. 
- Nazywasz to chodzeniem? 
- Em.. bardzo powolnym chodzeniem. 
- Czy twoje psy coś mi zrobią, jeżeli wezmę cię na ręce? - Zmarszczyłem brwi, nie mając zbytniej ochoty na bliskie spotkanie z raczej nieprzepadającymi za mną zwierzętami. 
- Raczej nie.
~~*~~*~~
Całe szczęście, że dzisiaj nie było żadnych treningów, bo nie byłem w stanie podnieść się z łóżka. Miałem dzisiaj takiego lenia, że gdyby nie głośne szczekanie Shiloh, pewnie nawet bym się nie obudził. Prawdopodobnie było spowodowane to nie za ciekawą pogodą, padał deszcz i kto wie, czy nie zanosi się na burzę. Moim planem na dzisiejszy dzień, było przesiedzenie go w pokoju, bo nie miałem ochoty kompletnie na nic. No może poza śniadaniem, na które zaraz się spóźnię. 
Z ciężkim westchnięciem podniosłem się z łóżka, co od razu zwróciło uwagę Shiloh. 
- Nie, jeszcze nie idziemy na spacer - mruknąłem, przecierając twarz dłonią.
Szybko się ogarnąłem i po jakiś piętnastu minutach byłem gotowy do wyjścia. Pies niezbyt chciał mnie wypuścić, a raczej chciał i ze mną, co w tym przypadku było nie możliwe. Jest zakaz wprowadzania zwierząt na stołówkę, więc zmuszony był poczekać na mnie w pokoju. 


Bonnie? 
wybacz długość i jakość, jednak wena całkowicie mnie opuściła

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz