Ja pier... Trzeba mieć "farta", po protu jakiegoś cholernego "farta", żeby tyle razy wylądować na tej zimnej, stajennej podłodze. Przynajmniej tym razem byłam sucha. Ale trafiłam na jakiegoś... dziwaka...
- Zamyśliłeś się?! - fuknęłam, łapiąc się jego ręki. Wstałam po czym odetchnęłam głęboko. - Myślenie nie jest najzdrowsze... - mruknęłam, schylając się po okulary przeciwsłoneczne. Gapił się na mnie jakoś... dziwacznie, więc czym prędzej ubrałam je na nos. - Mam coś na twarzy? - spytałam w końcu, unosząc w górę jedną brew.
- Nie, ja tylko... - wyglądał na ponownie wyrwanego z rozmyślań i lekko zdezorientowanego.
- To zajmij się własnymi sprawami! - fuknęłam i zamierzałam wyjść ze stajni, jednak powstrzymała mnie chęć zachowania dobrego imienia u państwa Stewart, pani Angeliny oraz pani Heather. Zawróciłam zrezygnowana.
- Racz zatem pojawiać się punktualnie na zajęciach! Nieobecność na treningu rano, czyli ujeżdżeniu z panią Morgan, godzina 7:00-7:40. Nieobecność na śniadaniu, godzina 8:00-8:20. I spóźnienie na język angielski z panią Angeliną, godzina 8:20 do 9:05. I to wszystko już pierwszego dnia! - zaczęłam klaskać.
- Zawsze tak wszystko przeżywasz? - spytał, przechylając głowę lekko na bok.
- Możliwe. A teraz, panie... - zajrzałam w teczkę. - ...Street, bardzo proszę za mną. - rzuciłam i szybko wyszłam ze stajni. Zależało mi na jak najszybszym dostarczeniu zguby na zajęcia. Nie zwracałam na niego uwagi, tylko szłam przed siebie. Ignorowałam jego wszelkie pytania i słabe próby zagadnięcia mnie. W końcu stanęliśmy przed właściwą salą, a dosłownie chwilę potem zabrzmiał dzwonek na przerwę.
- Zajebiście... - mruknęłam do siebie, otwierając drzwi do klasy i weszłam do środka.
- Czyli nie zaginął i porwanie przez kosmitów też można wykluczyć. - pani Angelina nie wyglądała na zaskoczoną, wręcz przeciwnie - założę się, że w swojej nauczycielskiej karierze wielokrotnie widziała coś podobnego.
- Na oryginalne i wybitnie kreatywne scenariusze klasy zawsze można liczyć. - wzruszyłam ramionami.
- Mam nadzieję, panie Street, że Victoria nie dała panu za bardzo w kość. Nigdy nie pokazuje swojego delikatnego oblicza, ale to dobra dziewczyna. Założę się, że jeszcze zdąży się pan o tym przekonać w trakcie swojego pobytu w Morgan University. Jak na razie jesteście państwo na siebie skazani. - odparła z uśmiechem.
- Wspaniale... - westchnęłam cicho i opuściłam salę.
- Dlaczego twoje imię poznaję od babki z angielskiego, a nie od ciebie? - usłyszałam zza pleców.
- Bo tak jest lepiej. - odparłam, nawet na niego nie patrząc.
- Tak jest nie fair. Ty wiesz o mnie prawie wszystko, dzięki tej durnej teczce, a ja o tobie kompletnie nic z wyjątkiem imienia, Victorio. - dogonił mnie i już po chwili szedł tuż obok. Wywróciłam oczami.
- Co chcesz wiedzieć? - przystanęłam, zdjęłam te głupie okulary i popatrzyłam na niego zirytowana.
- Tyle, co ty wiesz o mnie. - wzruszył ramionami. Pokręciłam ze zrezygnowaniem głową i zajrzałam to teczki.
- Victoria Isabelle Grant; lat 19, urodzona 5 stycznia 1998 roku w Atlancie, USA. Numer pokoju 1, grupa III, poziom średnio zaawansowany. Rodzina zastępcza Lily i Richard Grant. Brat, także uczący się w akademii, William Alexander Grant. - czytałam z kartek w teczce i przekładałam zawarte tam informacje na te, dotyczące się mojej osoby. Może w ten sposób jakoś się go pozbędę albo przynajmniej skończy tyle pytać.
- Jeszcze jedno pytanie, panno Grant! - zawołał za mną, gdy zrobiłam trzy kroki naprzód.
- Tak, panie Street? - odwróciłam się z teatralnym, uprzejmym uśmiechem.
- Dokąd zmierzamy?
- Nie dajesz za wygrana, co? - z jednej strony był to komplement, ale nie dałam tego po sobie poznać.
- Nie mam w zwyczaju. - odparł, wzruszając ramionami. Pokiwałam z uznaniem głową.
- Może i to lepiej. - mruknęłam bardziej do siebie niż chłopaka. - Zmierzamy na geografię, a to już jazda bez trzymanki. - odparłam z powagą. Osobiście nie przepadałam za tym przedmiotem, ale zobaczymy, jak pan Street sobie poradzi.
Casper? (Takie to trochę nijakie, ale poprawię się!)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz