- Niezbyt ciekawa pogoda na rozpoczęcie przygody życia, nieprawdaż? - Spojrzałam na kasztankę, która co chwila wychylała głowę z boksu, by poczuć na niej krople deszczu. - Nie martw się, ty zostaniesz z Sophie i resztą końmi, zabiorę wam tylko Alyssę.
Kasztanka ani na moment nie odwróciła głowy, tylko przez cały czas wpatrywała się w spadające na zieloną trawę krople wody. Zwinnym ruchem zdjęłam klaczy kantar i wyszłam z jej boksu, ostatni raz zerkając w jej stronę. Będę tęsknić za każdym konikiem w tej stajni, za każdym członkiem mojej rodziny, nawet za nową partnerką ojca.. chociaż.. jednak za nią nie będę tęsknić. Zdecydowanie lepiej przypadł mi do gustu partner mamy, niż ta cała Julia, aczkolwiek ważniejsze jest dla mnie szczęście rodziców, więc postanowiłam się w to nie mieszać.
- Dokończ się pakować, bo niedługo jedziemy. - Usłyszałam za sobą głos Sophie. - Znam cię i jestem pewna, że chwilę przed wyjazdem zaczniesz szukać jakiejś mega arcyważnej rzeczy.
- Jeżeli już to na pewno będzie to rzecz Alyssy. - Wywróciłam oczami. - Ja jakoś sobie poradzę, jak czegoś nie zabiorę.
- A klacz nie? - Uniosła brwi.
- Alyssa nie lubi nowości, sam fakt, że lecimy do Wielkiej Brytanii, będzie dla niej ogromną zmianą i raczej niezbyt przyjemną. Mam tylko nadzieję, że szybko się zaklimatyzuje.
- Spokojnie, dacie radę. - Posłała mi jeden z tych uśmiechów, które zawsze dodawały mi otuchy.
Zazwyczaj rodzeństwo sobie dokucza, z nami nie było inaczej. Nie raz pobiłyśmy się o lalki, czy to, że któraś ubrała nie swoją koszulkę, jednak poza tym naprawdę świetnie się dogadywałyśmy. Trochę wyrosłyśmy z naszych dziecinnych zachowań, chociaż wciąż nam się to zdarza, zwłaszcza odkąd zamieszkałyśmy razem.
- Chodź, zrobiłam omlety z truskawkami. - Kiwnęła głową i ruszyła do wyjścia.
Ojejku, uwielbiam truskawki.. i omlety.. i omlety z truskawkami. Złapałam wielką torbę z rzeczami klaczy i po drodze zaniosłam ją do bagażnika samochodu. Dopiero teraz, gdy spojrzałam na nasz dom, poczułam, jak bardzo będę tęsknić. Wyjeżdżam daleko od domu, zaczęły się już wakacje, a mnie nie będzie przy mamie, to boli najbardziej. Wiem, że chciała mojego szczęścia, w końcu sama namówiła mnie do wyjazdu. Jest z nią Sophie, William i jego syn, tata też czasem przyjeżdża w odwiedziny, nie powinnam się o to martwić, a jednak wciąż nie daje mi to spokoju.
Gdy weszłam do domu zrobiło się w nim dość tłoczno, bo byli tu praktycznie wszyscy. Mama ze swoim partnerem mieszka dom obok, więc było to normalne, jednak ojciec przyjechał z Sydney, by się ze mną pożegnać.
- Będę tęsknił za siostrzyczką. - Podszedł do mnie uśmiechnięty Thomas.
Okej, na początku się nie lubiliśmy, ale z czasem.. zaczęłam go traktować jak rodzonego brata.
- Zawsze możesz jechać ze mną. - Uśmiechnęłam się, szturchając go w bok.
- Ty się z tego śmiejesz, a przez jakiś czas naprawdę rozważałem opcję wyjazdu z tobą i być może kiedyś do ciebie dołączę.
- Naprawdę? - Uniosłam brwi.
- Obiecuję - zaśmiał się.
Chciałam mu odpowiedzieć, jednak w tym momencie podbiegła do mnie mama z całą masą gorących uścisków i maminych buziaków. Oczywiście zaraz po czułościach zaczęła się długa lista różnych zakazów, nakazów, wykład z dobrych manier i wiele innych dziwnych rzeczy, na których nawet nie potrafiłam się w tym momencie skupić. Thomas zaraz poszedł wprowadzić Alyssę do przyczepy, a ja zabrałam się za pałaszowanie przepysznych omletów, zrobionych przez moją bliźniaczkę.
Najgorszy był czas pożegnań. Byłam bardzo, ale to bardzo związania z moją rodziną i fakt, że zostanę z nimi rozdzielona na tak długi czas, cholernie nie przerażał. Tak, wiem. Są telefony, internet, masa możliwości na kontakt, jednak to nie to samo, gdy jest się na różnych kontynentach.
- Pojadę z tobą na lotnisko - powiedział brat, gdy już wychodziłam z domu.
- Dzięki. - Uśmiechnęłam się słabo, a mój humor z całkiem dobrego, zmienił się na o jejku, chcę zostać w domu i jechać jednocześnie.
- Nie martw się, poradzimy sobie i ty też sobie poradzisz. - Spojrzał na mnie, widząc, że zaczynam się wahać.
Staliśmy przez chwilę na chodniku, wpatrując się sobie w oczy.
- Obiecuję, że do ciebie przyjadę, jeszcze tylko nie wiem kiedy. To jak? Gotowa na wielkie zmiany.
- Nie, ale już chodźmy. - Uśmiechnęłam się i zaraz potem wsiedliśmy do samochodu.
Gdy weszłam do domu zrobiło się w nim dość tłoczno, bo byli tu praktycznie wszyscy. Mama ze swoim partnerem mieszka dom obok, więc było to normalne, jednak ojciec przyjechał z Sydney, by się ze mną pożegnać.
- Będę tęsknił za siostrzyczką. - Podszedł do mnie uśmiechnięty Thomas.
Okej, na początku się nie lubiliśmy, ale z czasem.. zaczęłam go traktować jak rodzonego brata.
- Zawsze możesz jechać ze mną. - Uśmiechnęłam się, szturchając go w bok.
- Ty się z tego śmiejesz, a przez jakiś czas naprawdę rozważałem opcję wyjazdu z tobą i być może kiedyś do ciebie dołączę.
- Naprawdę? - Uniosłam brwi.
- Obiecuję - zaśmiał się.
Chciałam mu odpowiedzieć, jednak w tym momencie podbiegła do mnie mama z całą masą gorących uścisków i maminych buziaków. Oczywiście zaraz po czułościach zaczęła się długa lista różnych zakazów, nakazów, wykład z dobrych manier i wiele innych dziwnych rzeczy, na których nawet nie potrafiłam się w tym momencie skupić. Thomas zaraz poszedł wprowadzić Alyssę do przyczepy, a ja zabrałam się za pałaszowanie przepysznych omletów, zrobionych przez moją bliźniaczkę.
Najgorszy był czas pożegnań. Byłam bardzo, ale to bardzo związania z moją rodziną i fakt, że zostanę z nimi rozdzielona na tak długi czas, cholernie nie przerażał. Tak, wiem. Są telefony, internet, masa możliwości na kontakt, jednak to nie to samo, gdy jest się na różnych kontynentach.
- Pojadę z tobą na lotnisko - powiedział brat, gdy już wychodziłam z domu.
- Dzięki. - Uśmiechnęłam się słabo, a mój humor z całkiem dobrego, zmienił się na o jejku, chcę zostać w domu i jechać jednocześnie.
- Nie martw się, poradzimy sobie i ty też sobie poradzisz. - Spojrzał na mnie, widząc, że zaczynam się wahać.
Staliśmy przez chwilę na chodniku, wpatrując się sobie w oczy.
- Obiecuję, że do ciebie przyjadę, jeszcze tylko nie wiem kiedy. To jak? Gotowa na wielkie zmiany.
- Nie, ale już chodźmy. - Uśmiechnęłam się i zaraz potem wsiedliśmy do samochodu.
~~*~~*~~
Droga samolotem okropnie mi się dłużyła, fakt, była długa, jednak moim głównym zmartwieniem w tamtym była Alyssa. Bałam się, jak zniesie podróż, jednak nic nie wskazywało na to, że coś miało pójść nie tak. Bez problemu wsiadła do przyczepy samochodu, a później do tej w naszym nowym środku transportu. Na lotnisko przyjechał po nas pracownik Morgan Univeristy, a raczej po klacz, bo ja miałam ze sobą swój samochód. W okolicach godziny szesnastej byliśmy już na wielkim, robiącym duże wrażenie, terenem akademii i mojego nowego "domu".- Dziękuję bardzo. - Uśmiechnęłam się do mężczyzny, gdy wyprowadził klacz z przyczepy.
- Stajnia jest tam. - Odwzajemnił uśmiech, wskazując odpowiednie miejsce. - Boks twojego konia znajduje się na końcu po prawej stronie, jest podpisany, więc bez problemu powinnaś go znaleźć, a ja zaraz zawołam któregoś z właścicieli.
Wzięłam od niego uwiąz i udałam się z sieją we wskazanym kierunku. Nasz wzrok błądził po wszystkim dookoła, a klacz wydała mi się bardzo spięta, bała się. W sumie ja też.
- Będzie dobrze - szepnęłam - myśl pozytywnie.
Nie wiem, czy chciałam przekonać klacz, czy siebie do tego, że sobie poradzimy. Nie mam pojęcia, czego się bałam. Odrzucenia? Tęsknoty? Nie zawarcia nowych znajomości? Nieradzenia sobie z nauką, treningami? Nic konkretnie mi nie pasowało, jednak że wszystkiego czerpałam trochę obaw. Życie raczej mnie nie rozpieszczało, ale nie mogę też powiedzieć, że dało mi w kość. Mam wspaniałą siostrę, cudownych rodziców, co prawda rozwiedzionych, ale w "pokojowym" stylu, jeżeli można to tak nazwać.
Odwróciłam się, słysząc przejeżdżający przez bramę samochód. Miał doczepioną przyczepę i wydaje mi się, że również był to nowy uczeń lub uczennica MU. Były to tylko moje domysły, przecież ktoś mógł po prostu wyjechać gdzieś ze swoim koniem i właśnie wrócić, jednak jakoś szczególnie przykuło to moją uwagę, którą odwróciło dopiero szarpnięcie klaczy.
- No przecież idziemy - zaśmiałam się cicho, rozglądając się za odpowiednim boksem.
Faktycznie znajdował się na samym końcu, chociaż za nim stał jeszcze jeden, ale pusty, w sumie jak większość o tej porze. Konie pewnie znajdowały się teraz na padoku, bo była wyjątkowo ładna pogoda. Cóż... może nie tak piękna i słoneczna jak w Australii, ale i tak całkiem w porządku. Chociaż i tak się cieszę, że trafiłam na letnią porę roku, bo u mnie w Perth właśnie trwa zima, którą można porównać do tutejszej jesieni.
Wprowadziłam Alyssę do jej nowego królestwa i po pogłaskanie klaczy po głowie, wyszłam na zewnątrz. Na niebo powoli napływały ciemne chmury, a w mojej głowie zrodziła się nadzieja, że nie oznacza to burzy. Nie były one bardzo częstym zjawiskiem w mojej rodzinnej miejscowości, a wiadomo, że boimy się tego, czego nie znamy. Często jeździłam z tatą do Brisbane, gdzie w określonej porze było to czasem nawet zjawisko codziennie. Wzięłam głęboki wdech i udałam się prosto do swojego samochodu, modląc się o brak silnych wrażeń już pierwszego dnia. Wyjęłam torbę z rzeczami Alyssy oraz jedno siodło, bo więcej nie byłam w stanie wziąć na jeden raz i udałam się prosto do siodlarni, której odnalezienie na szczęście nie było zbyt trudne.
~~*~~*~~
Po wejściu do swojego nowego pokoju, zabrałam się za rozpakowywanie. Gdybym nie zrobiła tego od razu, walizki pewnie leżały by zapakowane do czasu, aż nie musiałabym czegoś w nich znaleźć. Lenistwo niestety przewyższa wszystko, taka natura ludzka, nic na to nie poradzisz. Ogarnęłam się akurat na kolację, więc po wzięciu szybkiego prysznica i przebraniu się w coś wygodnego, wyszłam z pokoju. Poczułem się źle, od początku pobytu tutaj czułam się źle. Nie chodzi o to, że coś mnie bolało. Byłam tu obca, a wszyscy inni byli obcy dla mnie. Nie lubiłam takich sytuacji, nigdy nie jeździłam nawet na wycieczki, na które nie jechał nikt z moich znajomych. Powoli zaczynały mi drżeć ręce, co w moim przypadku może się skończyć o wiele gorzej i musiałabym poinformować kogoś, że coś się dzieje, tym bardziej, że właściciele wiedzą o moich starych zaburzeniach. Najbardziej w tym wszystkim dobijał mnie fakt, że większość już bardzo dobrze się tu znała, a ja byłam ta nowa.
Dopiero teraz zorientowałam się, że kompletnie nie wiem gdzie jest stołówka. Pocieszał mnie fakt, że pewnie nie jako jedyna tam idę, więc w razie czego mogę kogoś zapytać. Problemem była moja lekka nieśmiałość fakt, że zaczęły się wakacje, a większość o tej porze pewnie baluje na mieście, czy po prostu jedzie na pizzę. Trudno, jakoś sobie poradzę. Wyjęłam z kieszeni telefon i już miałam napisać do siostry, że to chyba będzie najgorsze kilka dni mojego życia, bo w końcu prędzej czy później jakoś to pójdzie, jednak o mało na kogoś nie wpadłam.
- Cześć, wiesz może gdzie jest stołówka?
Przede mną stał wysoki brunet o szaro-zielonych oczach. Na jego ustach malował się szeroki uśmiech, a we mnie obudził się mój kompleks wzrostu i znowu poczułam się taka niziutka.
- Właśnie miałam zamiar jej poszukać. - Odwzajemniłam uśmiech.
- Też dzisiaj przyjechałaś? - Spytał, na co kiwnęłam głową. - Victor.
- Kate. - Uścisnęłam dłoń, którą wyciągnął w moją stronę.
Victor?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz