czwartek, 1 czerwca 2017

Od Nicholasa do Graciany

      Było zdecydowanie za późno, kiedy wreszcie otworzyłem zaczerwienione oczy, ziewając przy tym szeroko. Obejmowały mnie czyjeś lepkie ramiona, zaciskając mi się w okół torsu niczym macki. Spojrzałem w bok niemrawo, a widok nagiej dziewczyny - przyznam się - wprawił mnie w niemałe zaskoczenie. Nie dlatego, że był to widok nietypowy, problem polegał na tym, że nie znosiłem laski. Cheryl (albo Shirley, Bóg wie) pracowała w pobliskim Winkie's i zawsze dolewała mi kawy gdy nie prosiłem, w dodatku notorycznie żuła gumę i świeciła cyckami. Teraz, leżąc zaplątana w białą pościel, pachnąca whisky i tanimi szlugami, które po pijaku kupowałem czasem w Sainsbury's odrzucała mnie jeszcze bardziej. W duchu dziękowałem sobie za pochłonięte poprzedniego dnia ilości alkoholu czy też w sumie cholera wie czego, bo -ku mojej uldze- z wieczornych aktywności nie pamiętałem nic. Odepchnąłem od siebie nieprzytomną kobietę, może trochę za ostro, ale nawet to nie zdołało jej obudzić. Zresztą w samą porę, bo nagle drzwi do pokoju gościnnego, którego byłem dumnym, weekendowym okupantem otworzyły się rozmachem i przez próg wkroczyła pokojówka. Nie na długo bowiem, gdyż odór dymu papierosowego i spoconych ciał niemal odrzucił kobietę w tył. Zrobiła krok wstecz i kaszlnęła z obrzydzeniem. Spojrzała na mnie, a ja pomachałem w jej stronę, po czym założyłem ręce za głowę i posłałem jej szczeniacki uśmiech, jeden z arsenału w każdym razie. 
-Pora wstawać - powiedziała oschle. Miała na imię Charlotte i była kobietą lekko przy kości, ale wciąż niezaprzeczalnie uroczą. Szczególnie gdy się złościła.
-Wyluzuj, złotko, nie pali się - odparłem, odpalając świeżego papierosa. Jej twarz wykrzywiła się w subtelnym grymasie, który momentalnie skrył całą jej urodę pod sowitą warstwą pogardy. 
-Wrócę za godzinę - rzuciła na odchodne, trzaskając teatralnie drzwiami. Ubaw po pachy. Zeskoczyłem bezceremonialnie z łóżka i chwyciłem noszone wczoraj spodnie, po czym, zapinając pasek, stanowczym ruchem odrzuciłem na bok grube zasłony. Pokój zalał się światłem, które z początku oślepiło mnie i moją towarzyszkę. Wypuściłem z ust kłąb dymu, ta zaś jęknęła głośno, najwyraźniej niezadowolona z drastycznego sposobu, w jaki postanowiłem ją obudzić. Odwróciłem się w jej stronę, gdy nieudolnie próbowała zasłonić się prześcieradłem 
-Dzień dobry, słońce - powiedziałem od niechcenia, kontynuując przyodziewanie się we wczorajsze, zmasakrowane ubrania. 
-Dzień dobry - wymamrotała, poprawiając frantycznie włosy i rozglądając się za lustrem. Rzuciłem dziewczynie paczkę, a ta ochoczo wyciągnęła z niej złamanego papierosa, po czym zaczęła nerwowo palić. Też za mną nie przepadała, a jej pozycja w tej sytuacji była mocno kompromitująca. Może i bym się poznęcał, gdyby nie to, że miałem ją kompletnie gdzieś. 
-Charlotte odprowadzi cię do wyjścia. Łazienka jest na prawo. - skinąłem głową w stronę pomieszczenia, po czym wygasiłem papierosa i wyszedłem ciężkim krokiem z pokoju. 

      -Rozumiem, babciu. Tak, przepraszam. Tak, byłem miły dla Charlotte. Nie wiem co słyszałaś, przykro mi. Tak, wiem, wiem, przepraszam. Wiem. Rozumiem. Ech, wciąż uważasz że to konieczne? Może mógłbym po prostu zostać tutaj, czemu musicie tak kombinować? Jezu, dobrze! Dobrze, spokojnie, już się pakuję. Tak, dziękuje. Tak. Tak. Do zobaczenia.
Babcia upodobała sobie ostatnio słowo "gówniarz". Rozłączyłem się. ,,Cóż za złota kobieta", pomyślałem, przechadzając się po Sunset Boulevard, w stronę niczego innego jak wspomniane wyżej Winkie's. Cóż mogę powiedzieć, robią zajebiste śniadania. Spodziewałem się, że moja wizyta w willi na Santa Monica skończy się tak szybko, jak się zaczęła, chociaż miło było chwilowo zaszyć się w tym nadmorskim azylu, z dala od Anglii i wszystkich problemów z nią związanych. Wszedłem przez drzwi do lokalu i zdjąłem okulary.

      Pogoda była paskudna - lało przez cały dzień, bez chwili przerwy, a od południa pizgało wiatrem niemiłosiernie. Stara dobra Anglia, nic w porównaniu ze słonecznym Los Angeles, w którym zdążyłem się zakochać i odkochać kilkanaście razy w ciągu ostatnich trzech tygodni. Była zaledwie szósta, gdy szofer mojej ciotki podwiózł mnie pod samo wejście na kampus Uniwersytetu. Przewróciłem oczami - byłem zmęczony, głodny, połknięty, przeżuty i wypluty przez dwunastogodzinny lot i czternaście dni nieustannego melanżu. No cóż, mam za swoje. Z nieukrytym poirytowaniem trzasnąłem drzwiami czarnego forda, po czym udałem się wraz z bagażem do przeznaczonego mi budynku. Mijając stajnię i liczne padoki zrobiło mi się jeszcze bardziej niedobrze - nie trenowałem już prawie od roku, a Billie widziałem ostatnio sześć miesięcy temu. Cholera, z tego co wiem to możliwe, że nie pamiętam, jak się robi zagalopowania. Pokręciłem głową. To było szaleństwo, nawet ze strony kogoś takiego jak babcia, która swoje dziwactwa miała już przeżyte. Niestety, kobieta miała na mnie niejednego haka, także ku mojemu niezadowoleniu, nie pozostało mi nic innego jak współpracować i zamknąć pysk na kłódkę. 

      Zakwaterowałem się pospiesznie, po czym spełniłem podstawowe wymogi higieny osobistej. Podobno miałem mieć lekcje. Parsknąłem lekko, gdy na myśl przyszło mi liceum. Przestało padać, więc w czarnych dżinsach i lekkim podkoszulku opuściłem przydzielony mi pokój. Minąłem kilka nieznajomych twarzy, niektóre przykuły moją uwagę, inne trochę mniej, ale to nie miało znaczenia. Jeśli to miejsce ma krzyczeć jakieś słowo, to jest to "celibat". Przejechałem twarzą po dłoni i pomasowałem pulsujące skronie. Zaspane oczy odnalazły w końcu pożądane drzwi, lewa dłoń pociągnęła za klamkę. Wszyscy dopiero siadali, ale znaczna większość mnie zauważyła. 
-Dzień dobry, dzieci - powiedział. Ledwo powstrzymałem śmiech. "Dzieci"? Do cholery, większość tych ludzi miała pewnie po dziewiętnaście, dwadzieścia lat. Określenie nie brzmiało pejoratywnie, ale nie spodziewałem się, że nauczyciel matematyki może mieć problem z liczbami. "Dzieci" odpowiedziały chórem. Dawno mnie nic tak nie rozbawiło - Siadajcie. To jest nasz nowy uczeń, Nicholas Dyer. Zajmij miejsce obok panny Cruciato. - powiedział, usiadł.
Skinąłem lekko głową, po czym zmierzyłem wzrokiem klasę a następnie skupiłem go na wolnym miejscu, tuż obok czarnowłosej dziewczyny. Nie kojarzyłem jej. Lekkim krokiem pokonałem całą długość pomieszczenia i opadłem na wskazane mi wcześniej krzesło. Moja sąsiadka odwróciła się natychmiast, niemal nerwowo. Spojrzałem w bok i rozwiałem kilka spojrzeń skupionych na moich tatuażach. Wydałem z siebie głębokie westchnienie i do końca godziny bawiłem się ołówek.

      Dzwonek. Bogu dzięki. Kurwa, nigdy więcej. W pośpiechu wyszedłem z sali, byłem głodny jak cholera. Spytałem jakiegoś wysokiego typa o drogę na stołówkę, a ten życzliwie mi ją wskazał. Podziękowałem. Po zgarnięciu z ubogiego bufetu kilku bułek i plastikowych porcji dżemu rozejrzałem się po zagraconej stolikami i młodzieżą hali, w miarę szybko wyhaczając wolne miejsce obok kojarzonej już dziewczyny. Nie myśląc o tym wiele przysiadłem się bezceremonialnie, ona zaś zdawała się być zbyt pochłonięta klopsikami, żeby mnie zauważyć. 
-Samotniczka? - spytałem, intencjonalnie przyprawiając ton o nutę sarkazmu.
-Nie powinno cię to  obchodzić - mruknęła. Była wyraźnie oburzona tym, że ktoś śmiał się do niej odezwać. - Więc idź sobie.
Proszę, proszę. Cóż za waleczna istota. Uniosłem nieznacznie kąciki ust, widząc, że w dziewczynie zaczyna się gotować. No cóż, mimo, że to zadanie wydawało się być zbyt proste, na poranną rozgrzewkę musiało starczyć. Po krótkiej chwili wziąłem się za staranne smarowanie kromek, dziewczynie się to jednak nie spodobało. Odkaszlnęła sugestywnie, topiąc widelec w klopsiku.
-To nie fair - rzuciłem w odpowiedzi, podnosząc do ust puszkę Coca-Coli. Desperacko potrzebowałem kofeiny, a kawa pachniała zdechłym kotem co najmniej - Ty o mnie coś wiesz a ja o tobie nic.
Podniosła spojrzenie, po czym westchnęła, odgarniając włosy z twarzy. Mimo wszystko, przez ułamek sekundy, w kącikach jej ust dało się dostrzec uśmiech zadowolenia.
-Graciana Adelina Cruciato, tyle ci wystarczy - odparła, akcentując starannie każdą literę imienia i nazwiska. Uścisnąłem jej dłoń, a ta wpatrzyła się we mnie i nie odrywała wzroku przez co najmniej najbliższe kilkanaście sekund. Rozbawiło mnie to niezwykle, była niemal zahipnotyzowana. Opamiętała się prawie tak nagle, jak straciła nad sobą kontrolę. Doprawdy urocze.
-Może tak, może nie - rzuciłem, po czym wgryzłem się w swoje mało wykwintne danie. Dziewczyna nie wyglądała już tyle na zakłopotaną, co przestraszoną. Zaśmiałem się lekko. 
-Co? - spytała, najwyraźniej zbita z tropu.
-Nie bój się, słońce, nie gryzę - rzuciłem lekko szyderczym tonem, a ona bez problemu to podłapała. Na jej  bladej twarzy wymalowała się złość.
-Nie zwracaj się tak do mnie - warknęła. - Proszę.
-Jak sobie życzysz - odparłem lekko. - Mimo wszystko uważam, że "słońce" brzmi o wiele lepiej niż Graciana. Bez obrazy oczywiście, na papierze to pewnie bardzo ładne imię - wziąłem łyk napoju, pozwalając moim słowom wchłonąć się w jej skórę. - Masz na to jakieś zdrobnienie?
Z początku nie wiedziała jak zareagować, po czym poddała się i westchnęła ze zrezygnowaniem
-Gracie - rzuciła, nie odrywając wzroku od talerza.
-No dobrze, więc Gracie - zacząłem. - Co powiesz na mały tour w okół ośrodka? Nie narzucałbym się, ale atmosfera w recepcji zdaje się być nieco sztywna, więc mam nadzieję, że zastąpisz mi czterdziestolatkę w ołówkowej spódnicy. Hmm? 
Odchyliłem się w tył na krześle, czekając na jej odpowiedź. Zamyśliła się, po czym podniosła podbródek i rzuciła stanowczo:
-Dostanę coś w zamian?
-Papierosa? - zaproponowałem, podsuwając jej paczkę.
-Nie palę - odpowiedziała chłodno, wykrzywiając lekko usta z wyraźnym niezadowoleniem.
-No cóż, twoja strata - westchnąłem, chowając paczkę spowrotem do kieszeni. - Co powiesz w takim razie na kolejną puszkę Coli?

Graciana?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz