poniedziałek, 19 czerwca 2017

Od Lewisa C.D. Hailey

Znowu nie spałem. Cholera chyba czas pójść po jakieś leki na to, bo przecież mózg potrzebuje odpoczynku, tak? A mój organizm zachowuje się, jakby o tym zapomniał. To była raczej bolesna apatia. Czemu Henry zawsze musi mieć rację? Dawno tyle razy nie tłumiłem płaczu. Czułem, widziałem, słyszałem Hailey. Była tak blisko, a moja perspektywa stanowiła raczej wąski korytarz, w który oboje nie damy rady wejść. Zresztą nie chciałem, aby w niego wchodziła. To bolsne, bo nie daje dużego wyboru. Już za pierwszym razem lekarz powiedział, że to będzie powracać. Miałem się cieszyć, że butla tlenowa jest niepotrzebna. Piękne pocieszenie...
Kiedy dojechaliśmy do Londynu wstałem najdelikatniej, jak potrafiłem. Zabrałem wszystkie moje rzeczy. Nikt nawet się nie ruszył. W czym jak w czym, ale w ucieczkach jestem mistrzem. Podszedłem do Zaina i lekko go pacnąłem. Otworzył niechętnie oczy i już chciał coś krzyknąć, ale dłonią zakryłem mu usta. Wstaliśmy i wyszliśmy z przedziału.
- Co się dzieje? - zapytał śmiertelnie poważny. Wiedział. Zawsze wiedział.
- Spokojnie, muszę wcześniej wysiąść...
- Na zachodnim?
- Tak...
- Lewis ja nie chcę, żebyś szedł sam - uwiesił mi się na szyi, cały trzesący.
- Zain, ale inaczej zauważą, a tak im coś wciśniesz i po sprawie. A zresztą skąd wiesz, że ja na dziwki nie idę?
- Bo kochasz Hailey, robisz podchody i wysiadasz na dworcu, od którego dwie przecznice jest szpital, gdzie ci to badali.
- Nie to badali, tylko płuca badali i płyn odciągali. Tak? - energicznie pokiwał głową. - Poradzisz sobie?
- Chyba muszę - znowu był poważny.
- Wrócę. Nie bój się, samego z Dom'em cię nie zostawię. Już dobrze? - nadal był we mnie wtulony. Znowu musiałem powstrzymywać płacz. Nie chcę tego robić. Już nigdy. - To po prostu kontrola.
- Wtedy też tak mówiłeś i mało mi się nie udusiłeś... - jęknął. Ludzie zbierali się wokół nas do wyjścia. Pogładziłem go po plecach.
- Tylko nie płacz Zain, tak? - widziałem jak na dźwięk tego imienia jakiejś dwójce dziewczyn zaświeciły się oczy. Cholera. - Jak kocha to wróci, tak?
- Więc musisz wrócić - odsunął się. - Czekam na ciebie.
- I tak ma być - uniosłem jego twarz i cmoknąłem w policzek. - Ale jak im powiesz, to urwę ci język.
- Nie bój się najdroższy będę milczał jak grób - uśmiechnął się. - Idę się zająć twoją laską.
- Swoją się lepiej zajmij - jeszcze raz się do mnie przytulił i wrócił do przedziału. Praktycznie wszyscy młodzi ludzie się na mnie patrzyli. Tak jestem najlepszym przyjacielem Zaina Malika i się pieprzcie. Wyszedłem do dworcu i od razu skierowałem się do kliniki.
- Wiesz jak to się robi - odparła miła pani doktor.  Prowadziła moją terapię odkąd początku.
- Mhm - mruknąłem.
- Co się dzieje Lewis? - pamiętała moje imię. To miłe.
- Nic, ja... ja się zakochałem...
- O mój Boże... - obeszła biurko, usiadła na jego skraju, gładziła moje ramię. - Może nie będzie tak źle...
- Taki wyjątek dla mnie? - prychnąłem. Jak ja nienawidzę lekarzy.
- Nie. Cud raczej - odparła.
- Ja nie wierzę...
- Może czas zacząć?
- Ale ja skończyłem. Skończyłem kiedy trafiłem z połamanymi rękoma i wstrząśnieniem mózgu, bo tak dotkliwe pobił mnie ojciec.
- Ojciec? Ale...
- Niemożliwe? Niemożliwe jest to, że przyszedłem tutaj sam. Boję się tego szpitala i tych wyników - spojrzałem na kopertę obok niej.
- Nie musimy tego otwierać teraz...
- I co? Otworzę sobie jak prezent ślubny z ukochaną? Niech pani to otwiera. Już.
- Lewis - odparła błagalnie.
- Przepraszam... ale niech pani już to otworzy - zrobiła to. Papier zaszeleścił po jej palcami. Nienawidziłem tego, że wyniki były od razu. To było okropne, bo od razu wiedziałem. Wolałem nie wiedzieć.  Czytała. Długo czytała. Nie podobało mi się to.
- Jest płyn. Nie poradzimy sobie z nim tutaj. Będziesz musiał... - wstałem i wyszedłem trzaskając drzwiami. Wszyscy czekający na mnie spojrzeli. Chciałem krzyczeć, ale tylko łzy nachodziły mi do oczu. - Lewis!
Z gabinetu wypadła pani doktor.
- Ale... ja nie chcę, rozumie pani?
- Utopisz się w tym płynie. Zrób to dla niej, jak tak ją kochasz! - łza spłynęła mi po policzku. Boże. Ja płakałem. Ja nie chcę... nie chcę... nie chcę. Spojrzałem na matkę siedzącą z dzieckiem. Dziewczyna patrzyła przerażona na mnie.
- Ja już nie mam na to siły...
- Nikt jej ci nie da. Jesteś w części Niemcem, tak? W Niemczech sobie z tym poradzą.
- W Niemczech?
- Tak, chodź. Dam ci namiar do kliniki - nawet nie drgnąłem. - Nie, poczekaj tutaj. Tylko nigdzie nie idź! Słyszysz?!
- Chyba tak - mruknąłem. Ja minutę zniknęła w gabinecie. Dlaczego panowała tutaj taka cisza? Patrzyli, współczuli. Nie chcę... Dostałem kartkę i skierowanie. Dostałem instrukcje i porady. Dlaczego nie dostałem najważniejszego? Nie dostałem leku. Ta dziewczynka nadal się na mnie patrzyła... aż w pewnym momencie stała i się przytuliła do mnie. Schyliłem się i podniosłem. Miała najwyżej siedem lat. Za młoda. Ja jestem za młody. Jak oni... oni wszyscy.
- Spokojnie mała, oni ci pomogą.
- A tobie? - zapytała.
- Mi też, tylko widzisz jak nie brałem leków i tak wyszło - kłamałem. Jej matka to widziała. Matki wszystko widzą. - A jak ty będziesz brać leki i stosować się do tego, co mówi pani doktor, to wszystko będzie dobrze. Musi być.
Kolejna apatia. Tylko nie płacz. Tylko nie płacz. Nie płacz. NIE PŁACZ. Mężczyźnie nie wypada, a oni nie mogli się dowiedzieć.
- Tęskniliście? - znalazłem ich przed dworcem. Odwrócili się. Nie płacz.
- Gdzie ty znikasz?! - krzyknęła Hailey.
- Znikam tylko na dziwki. A co?
- Ja ci dam dziwki - podeszła do mnie i objęła w pasie. - Gdzie byłeś?
- Ale... Już powiedziałem.
- Co?! - popchnęła mnie.
- Uspokój się - zacząłem się śmiać.
- Zostaw go - odciągnął ją James.
- Dziękuję Jem. Idziemy czy nie?
- Idziemy - odparła Marie. Ruszyli, tylko Zain na mnie spojrzał. Opuściłem wzrok. Podszedł do mnie i wcisnął się pod moje ramię. Wiedzieliśmy, jednak  nie chcieliśmy wierzyć... Teraz trzeba będzie się z tym zmierzyć i wygrać. Muszę wygrać dla Hailey. Muszę.

Hailey?
Łapaj te smuty...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz