czwartek, 22 czerwca 2017

Od Lewisa C.D. Hailey

Czemu zawsze wszystko jest nie tak, jak powinno? Musiałem ich zostawić. Samych. Beze mnie i daleko ode mnie.
- Ja też będę bardzo tęsknił - pogładziłem Zaina po plecach. - Pilnuj ich tutaj i siebie przy okazji, dobrze?
- Postaram się - odparł.
Tak oto pozostawiłem wszystko pod opieką tego wariata, następnie szybciutko pożegnałem się z James'em i wyruszyłem w podróż. Motocykl to może nie najwygodniejszy środek transportu, kiedy podróżuje się z całkiem sporą torbą, ale tak było najprościej. Nienawidziłem wykorzystać ludzi do czegokolwiek. Przemieszczenie się do Londynu zajęło mi trochę podnad półtorej godziny. Miałem jechać do domu, aby tam zostawić motocykl, jednak zdecydowałem, że oddanie go Dominicowi na przechowanie, będzie rozsądniejsze. Na szczęście trafiłem na czas, kiedy nie było go w domu. Tak więc porozmawiałem chwilę z jego ojcem, aby za chwilę pobiec na przystanek i zdążyć na tramwaj.
Na lotnisku panował jak zwykle chaos. Biegnący tłum, przeciskał się i uderzał we mnie. Kompletny brak kultury innych to nie mój problem, więc dlaczego mam z jego powodu cierpieć? Dopiero przy odprawie znalazł się element cywilizacji, czyli ogromna kolejka. Kiedy odchodziłem od zmysłów nudząc się staniem w niej, zawibrował mi telefon.
Mój pan i władca: Zgaduj co się dzieje
Ja: Hailey wypytuje wszystkich skąd poleciałem?
Mpiw: A jakżeby inaczej. Na szczęście zdążyłem uciec, jednak niedługo pewnie mnie znajdzie
Ja: Poukrywaj się najdłużej, jak będziesz w stanie <3
Mpiw: Czasem przyjaźń z tobą jest cholernie uciążliwa
Ja: A co ja mam powiedzieć? XD
Mpiw: Cichaj tam...
Nawet kilku godzin nie mogą beze mnie wytrzymać, a co dopiero pięć dni? Więcej nie... Na pewno nie, nie powinienem tak myśleć. Właściwie musiałem się przed sobą przyznać, że bardzo się bałem. Przede wszystkim nie wiedziałem tak naprawdę ile mi się tam zejdzie. Dodatkowo czy aby na pewno będą w stanie mi pomóc? A jeśli okaże się, że płynu jest zbyt wiele? Mogą dać mi listę ograniczeń, których będę musiał przestrzegać aby w miarę normalnie żyć. Mogą nie puścić mnie i kazać mi zostać pod ich stałą opieką i kontrolą. Przecież prawdopodobństwo, że wszystko potoczy się po mojej myśli, było właściwie mininalne. Pokazałem jakieś młodej kobiecie bilet, powiedziała coś. Nie bardzo słuchałem, za dobrze już znałem to lotnisko. Kiedyś dużo lataliśmy do Niemiec, ale ja tego nie lubiłem. Podobnie jak rodziny ojca. Byli tacy jak on, zimni, perszywi i okropni. Tylko najmłodsza z rodzeństwa, ciocia Hanna wzbudziła we mnie sympatię i miała do tego śliczną, inteligentną córkę, z którą świetnie się dogadywałem. Właściwie to nie pamiętałem jak doszedłem do samolotu i usiadłem na właściwym miejscu, ale po chwili doszedłem do wniosku, że najważniejsze jest to, że trafiłem. Wracając do mojej kuzynki, Sophie była do mnie podobna, przez co byliśmy brani za bliższe rodzeństwo. Niska i dobra dziewczyna o czarnych długich włosach, prostą grzywką osłaniającą jej oczy, kiedy jest za długa oraz z niebieskimi oczami. Nawet rysy twarzy mieliśmy podobne, co było już troszeczkę podejrzane.
Podczas lotu w mojej głowie mnożyły się czarne scenariusze. Im bliżej Niemiec tym bardziej wzrastał we mnie niepokój związany również z moją rodziną. Jeśli ktoś by mnie spotkał, zadzwoniłby do ojca, a ojciec by mnie znalazł. To chyba był najczarniejszy z moich pomysłów. Myślałem też o Aleksandrze, którego wypadałoby powiadomić i ogólnie do niego zadzwonić... i do dziadków. Starałem się odsuwać moje myśli od Hailey, ponieważ to bolało. Przez najbliższy czas nie będę mógł usłyszeć jej głosu, poczuć ciepła jej ciała, zobaczyć uśmiechu i szepnąć jej, jak bardzo ją kocham. Będę pałętał się przez kilka przecznic i myślał jak wielkim jestem idiotą, że jej nie zabrałem ze sobą. Zostało mi jeszcze trochę czasu, więc postanowiłem wykorzystać to, aby się przespać. Ku mojemu największemu zdziwieniu w środkach transportu spało mi się wręcz idealnie.
Obudziła mnie średniej urody dziewczyna, która w pierwszym momencie do złudzenia przypominała Amalie, mówiąc, że zaraz będziemy lądować. Doskonale... albo i nie. Kiedy nareszcie wysiadłem z samolotu, od razu zauważyłem różnicę. Inny język, inni ludzie, inna organizacja i kultura. Wszystko tutaj było logiczne i znajdowało się na swoim miejscu. Uwielbiałam to w Niemcach i niemieckiej cząsteczce mnie. Bez większych problemów przedostałem się przez całą długość lotniska, aby wyjść niedaleko przystanku. Poczekałem tam na autobus, który miał mnie zawieść prosto pod kamienicę kuzynki. Jechałem dosyć znaną mi trasą i rozglądałem się. Przypomniałem sobie niektóre miejsca, w których byłem i historie z nimi związane. Zaskoczyło mnie jak wiele moich wspomnień stąd pochodziło. Im bliżej centrum tym więcej pamiętałem. W końcu przyszedł czas, aby wysiąść. Wyskoczyłem na chodnik i zręcznie ominąłem dziewczynę, na którą niemal wpadłem. Wsiadła do autobusu, jednak zdążyliśmy się oboje odwrócić i uśmiechnąć do siebie. Drax przestań, masz miłość swojego życia w Anglii, zganiłem się w myślach. Ruszyłem w prawo główną drogą, jednak po kilkudziesięciu metrach skręciłem na boczną ulicę. Na niej znajdowało się ogrodzone, dosyć zielone i pełne budowanych w starym stylu kamieniczek. Po znalezieniu budynku z numerem osiem i wdrapaniu się na trzeciej piętro wyjątkowo stromych schodów, zapukałem do drzwi. Kiedy już miałem to ponowić, ktoś wyjrzał zza nich.
- Słucham? - usłyszałem głos Sophie.
- Posłuchasz jak mnie wpuścić - odparłem czystym niemieckim. Jaki to cudowny język...
- Lewis! - krzyknęła, szarpnęła drzwiami i po chwili wisiała mi na szyi. - Ale ja cię dawno nie widziałam braciszku!
- Widzę podrosłaś trochę, siostrzyczko - zaśmiałem się.
- Ale tylko troszeczkę, a nie jak ty, za dużo stałeś w kolejce po rozum...
- A ty za dużo w kolejce po cięty język - przerwałem jej, a twarz dziewczyny rozpromieniła się w szerokim uśmiechu. Może to nie to samo co Hail, ale zawsze trochę uśmierzy ból.
- Chodź, muszę ci kogoś przedstawić - złapała mnie za rękę i wciągnęła do mieszkania. Dopiero teraz zauważyłem, że była boso i miała na sobie piżamę skłdającą się z krótkiego topu i spodenek. Cała ona, która nigdy nie miała kompleksów.
- Mam się bać? - zapytałem starając się zachować powagę.
- Przestań głupi - prychnęła i wepchnęła mnie do kuchni, gdzie znowu mało na kogoś nie wpadłem.
- Sophie nie popychaj go - odezwała się miłym głosem dziewczyna o brązowych włosach do ramion, dosyć ciemnawej karnacji i brązowych oczach. Uśmiechnęła się do mnie. - Jestem Mia.
- L...
- A to Lewis, mój kuzyn - wtrącił się ten krasnal.
- Mam język krasnalu - burknąłem.
- Znowu zaczynasz? - wydęła śmiesznie usta.
- Zachowujecie się jak...
- Rodzeństwo, wiemy - odparliśmy na raz.
- Powiedziała bym nawet, że bliźnięta - wybuchła śmiechem.
- A ty jesteś?
- Jej dziewczyną - odparła po chwili.
- Co?! To pewnie babka cię wyklęła Sophie?
- Oczywiście...
- No to witaj w klubie wyklętych - zaśmiałem się.
- A ty za co? - spytała Mia.
- Za to, że się urodziłem - przewróciłem oczami. - Stara wariatka nigdy za mną nie przepadała.
Dziewczyny od razu zajęły się mną, jakbym był bardzo ważnym gościem. Podejrzewałem, że oprócz matki Sophie byłem ich jedynym gościem. No przynajmniej z mojej rodziny, ponieważ nic o relacjach Mii z jej bliskimi nie wiedziałem. Jedno było pewne, przynajmniej poza szpitalem będzie zabawnie.

Hailey?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz