środa, 21 czerwca 2017

Od James'a C.D. Edrawda

Zdziwiło mnie to, jak się wydarł. Normalnie tego tak nie słychać przez drzwi. A zresztą to nie moja sprawa, ja się do kultury osobistej obcych ludzi nie mieszam. W końcu raczył otworzyć... przejechałem wzrokiem po jego ciele i pomyślałem, że to dość marna imitacja mężczyzny. Taki trochę koleś to potwierdzania stereotypów. Kiedy to ja ostatnio paradowałem w samych bokserkach po pokoju? Niech no pomyślę... To chyba był ten wieczór, kiedy byliśmy delikatnie za głośno z Marie i musiałem ratować się ucieczką, przez co latałem w samych gaciach, próbując pozbierać moje rzeczy... Zabawne czasy.
- Co jest do cholery? - powtórzył.
- Jakiś... problem? - zapytałem.
- Nie... ale mógłbyś nie stresować biednych ludzi - mruknął.
- Przepraszam, nie wiedziałem, że nietykalni są wśród nas - przewróciłem oczami. - To co z tym zakładem?
- Wyjdziesz? - zapytał otwierając szerzej drzwi.
- No okey - westchnąłem. Nie przepadałem za wchodzeniem do cudzych pokoi lub mieszkań. Czułem się jak intruz. Chłopak zamknął za mną drzwi, po czym wskazał mi fotel, na którym usiadłem.
- Może piwko? - rzucił.
- Nie dzięki...
- Nie pijesz? - zdziwił się, po czym dodał uszczypliwym tonem - Może nie lubisz?
- To nie dotyczy mnie.
- A kogo? - zainteresował się.
- Mojej kobiety. Nie przepada za zapachem piwa, a ja nie zwykłem uprzykrzać jej życia.
- Już ma cię w garści - prychnął.
- No, ale widzę, że ty nie masz problemów z kobietami, ponieważ żadnej nie masz...
- A skąd ten wniosek? - zmarszczył brwi.
- No nie wiem, przecież widziałem tylko milion razy jak moi kumple nagle z takich żuli stali się dżentelmenami - uśmiechnąłem się z wyrazem litości.
- Z takich... żuli?! - zamierzasz mnie jeszcze obrażać.
- Zakładem jest z tego co zrozumiałem boks, a do walki jakiś powód by się przypadł, aby mieć motywację - wyruszyłem ramionami.
- Jeśli tak masz zamiar do mnie mówić, to od razu możesz wyjść - wskazał na drzwi, a ja nic nie mówiąc wstałem i to nich podszedłem. Od razu je przede mną otworzył, mało mnie nimi przy okazji nie uderzając. Wyszedłem na korytarz, a on wyłonił się częściowo ze swojego pokoju.
- Będziemy musieli przełożyć ten zakład, ponieważ z burakami się nie zakładam - warknął, a jego słowa spłynęły po mnie jak po kaczce.
- James! - słyszałem z drugiego końca korytarza, spojrzałem w tamtą stronę. Stała tam Marie. - Mówiłam, że cię znajdę!
- Bardzo to się przed tobą nie chowałem - odparłem.
- Kto to? - zapytał Ed mierząc ją wzrokiem. Marie spojrzała na niego i się skrzywiła. Ma gust.
- Moja kobieta - odparłem podkreślając pierwsze słowo.
- Idziesz Jem? Oni pewnie już czekają - mruknęła.
- Jasne, już idę. Do zobaczenia, Ed.

Ed?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz