- Cóż... - uśmiechnął się Henry. - Jęczy, męczy, a ja muszę sobie radzić.
- Ej! - capnęła go Megan.
- A tak właściwie to wyszliśmy na prostą, jakoś ustatkowaliśmy i czekamy na to małe cudeńko - pogładził bruch żony.
- Mam nadzieję, że nie odziedziczy wyglądu po tobie, skoro ma to być cudeńko - prychnąłem, a Meg wybuchła śmiechem.
- Dzięki Lewis - mruknął. - Zawsze chciałem mieć takiego brata jak ty.
- I nawzajem, bo na dzieci Aleksandra to mam nadzieję sobie poczekam jeszcze i dzięki tobie mam się z czego cieszyć.
- Myślę, że niedługo się odwdzięczysz, co? - wymownie przeniósł wzrok na Hailey i wrócił nim do mnie. Wyszczerzył się, był cholernie podobny do mnie, dlatego w dzieciństwie byliśmy brani za rodzonych braci.
- Tego, się nie dowiesz.
- Hmm, czyli już po wszystkim - skrzywił się.
- Możecie... nie wiem, przestać przykładowo? - zapytał James. - Bo z wami tak zawsze, a podobno to Megan teraz tutaj najważniejsza jest.
- Choć jeden inteligentny w tej rodzinie - uśmiechnęła się Meg. - A nie jak wy, trutnie jedne.
- Tylko nie trutnie - mruknęliśmy na raz z Henry'm.
- I wy się dziwicie, że byliście brani za rodzeństwo? - zapytała.
- Co? - zdziwiła się Hailey.
- Toż my bracie bliźniacy jesteśmy - wyszczerzył się Henry i wstając capnął mnie.
- Bo oddam! - warknąłem.
- Już to widzę - prychnął.
Rozejrzałem się po reszcie i zobaczyłem rzadki obrazek zbiorowego szoku. Dosłownie. Moje kochane, miłe stadko siedziało sobie na kanapie, zakochana para Australijczyków stała przy oknie, wszyscy patrzyli się na mnie. Ich wlepione we mnie ślepia, zaczynały mnie delikatnie irytować. Czy ja się jakoś dziwnie zachowywałem? Coś źle powiedziałem? Megan opowiadała o kłótni, kiedy wybierali imię, dla brzdąca, ale wydawało mi się, że słuchaliśmy tego tylko ja i Henry.
- Dobra, koniec tego, bo mi go zjecie - odparł z końcu mój kuzyn. Kiwnął na mnie głową i obaj wyszliśmy. Wyprowadził mnie tylnym wyjściem, które było w kuchni. Ja usiadłem na schodach, a on stał przede mną paląc papierosa. Trochę się pokręcił, podreptał w miejscu.
- No mów - rzuciłem w końcu.
- Jak twoje wyniki? - Ups, nawet o nich zapomniałem...
- Całkiem dobrze - skłamałem.
- Kompletnie nie potrafisz kłamać, wiesz? - zapytał.
- Nie wiem... dawno się nie badałem... bo... bo boję się, co zobaczę na wynikach - przyznałem spuszczając głowę.
- Posłuchaj mnie - zaczął, ale po chwili zaciągnął się kilka razy. - Moje dziecko, potrzebuje wujka, Aleksander potrzebuje brata, który wszystko poświęci dla niego, Zain potrzebuje przyjaciela, który nigdy z niego nie zrezygnuje, Hailey mężczyzny, który kocha ją całym sercem, z pełną wzajemnością. Jesteś potrzebny. Jesteś cholera jasna ważny. Więc zrób mi tą przysługę i jak wrócicie to zatrzymaj się w Londynie, zrób te badania.
- Henry... - jęknąłem.
- Nie denerwuj mnie, Lewis! Masz się zbadać i już!
- Nie krzycz, nikt nie musi wiedzieć - syknąłem.
- Czyli oni nie wiedzą?
- Zain wie... - szepnąłem. - A teraz wracamy i cisza, tak?
- Lewis...
- Nie. Nie powiem jej, jeśli to nic groźnego. Po co mam ją straszyć? No po nic. Po nic. Koniec tematu. Tak będę musiał wtedy jej powiem.
- Możesz tego żałować, ale podobno każdy musi popełniać własne błędy - mruknął. - Kocham cię, idioto.
- Ej, spokojnie. Nie żegnaj się ze mną jeszcze. Ja tu wrócę - wybuchliśmy śmiechem.
- No ja mam taką nadzieję - wyciągnął do mnie dłoń i pomógł stać. Razem wróciliśmy do reszty. Tutaj zastał nas kolejny dziwny obrazek. Megan coś opowiadała o mnie i Henry'm, a Zain siedział obok niej jak mała trusia i wpatrywał się w nią tymi swoimi czekoladowymi oczętami z nabożną uwagą.
- Malik, odsuń się od mojej żony - odparł Henry a ja prychnąłem.
- Boisz się, że coś mi zrobi?
- Nie - pokręcił głową. - On najwyżej może cię zaczarować tymi ślepiami. Ja mam zostać ojcem, nie zamierzam ryzykować!
- Ale... - zaczął brunet.
- No chodź do mnie - wyciągnąłem do niego ręce, a on po chwili znalazł się w moich ramionach.
- Przecież byłem grzeczny.
- Ja wiem - zamruczałem, a on ale wskoczył na mnie i objął nogami w pasie. Wisiał na mnie, jak małe dziecko. - Taki smutny Zain?
- Tak - mruknął tonem małego dziecka. - Bo tylko ty mnie kochasz.
- Nie no, Brooke chyba trochę też, w końcu przystojniak z ciebie - odparłem i zatknąłem się z zabójczym wzrokiem dziewczyny.
- Ale Brooke to co innego... - mruknął.
- Miłość to miłość - uśmiechnąłem się wrednie w jej stronę.
- No już spokój, bo się Zain zawstydzi i go żadna siła z ciebie nie zdejmie - odparł James. - A masz kogo nosić, zamiast niego.
- Potrafię chodzić - mruknęła Hailey.
- To nie zmienia faktu, że będę cię nosić na rękach - puściłem jej oczko.
- Ja podziękuję, twoje żebra są ważniejsze.
- Jakie żebra?! Przecież on ich nie ma - prychnął Henry.
- To tylko mały szczegół - zachichotała Marie.
- Zostaniecie na obiad, prawda? - zapytała nagle Megan. Uwielbiałem jak zmieniała temat.
- Niestety bilety i tak dalej. Nie możemy - odparłem smutno.
- Szkoda... ale macie wrócić, jak tylko do ciebie zadzwonię, jasne? - zapytał Henry.
- Tak jest, szę pana - odparłem tonem małego dziecka, a Zain zaczął tak energicznie kiwać głową, że bałem się, że dostanę zaraz od niego z główki. Lubiłem mój nos, wolałem aby mi go nie złamał. Dlatego odchyliłem go trochę do tyłu, z trudem łapiąc równowagę.
- Ej! - capnęła go Megan.
- A tak właściwie to wyszliśmy na prostą, jakoś ustatkowaliśmy i czekamy na to małe cudeńko - pogładził bruch żony.
- Mam nadzieję, że nie odziedziczy wyglądu po tobie, skoro ma to być cudeńko - prychnąłem, a Meg wybuchła śmiechem.
- Dzięki Lewis - mruknął. - Zawsze chciałem mieć takiego brata jak ty.
- I nawzajem, bo na dzieci Aleksandra to mam nadzieję sobie poczekam jeszcze i dzięki tobie mam się z czego cieszyć.
- Myślę, że niedługo się odwdzięczysz, co? - wymownie przeniósł wzrok na Hailey i wrócił nim do mnie. Wyszczerzył się, był cholernie podobny do mnie, dlatego w dzieciństwie byliśmy brani za rodzonych braci.
- Tego, się nie dowiesz.
- Hmm, czyli już po wszystkim - skrzywił się.
- Możecie... nie wiem, przestać przykładowo? - zapytał James. - Bo z wami tak zawsze, a podobno to Megan teraz tutaj najważniejsza jest.
- Choć jeden inteligentny w tej rodzinie - uśmiechnęła się Meg. - A nie jak wy, trutnie jedne.
- Tylko nie trutnie - mruknęliśmy na raz z Henry'm.
- I wy się dziwicie, że byliście brani za rodzeństwo? - zapytała.
- Co? - zdziwiła się Hailey.
- Toż my bracie bliźniacy jesteśmy - wyszczerzył się Henry i wstając capnął mnie.
- Bo oddam! - warknąłem.
- Już to widzę - prychnął.
Rozejrzałem się po reszcie i zobaczyłem rzadki obrazek zbiorowego szoku. Dosłownie. Moje kochane, miłe stadko siedziało sobie na kanapie, zakochana para Australijczyków stała przy oknie, wszyscy patrzyli się na mnie. Ich wlepione we mnie ślepia, zaczynały mnie delikatnie irytować. Czy ja się jakoś dziwnie zachowywałem? Coś źle powiedziałem? Megan opowiadała o kłótni, kiedy wybierali imię, dla brzdąca, ale wydawało mi się, że słuchaliśmy tego tylko ja i Henry.
- Dobra, koniec tego, bo mi go zjecie - odparł z końcu mój kuzyn. Kiwnął na mnie głową i obaj wyszliśmy. Wyprowadził mnie tylnym wyjściem, które było w kuchni. Ja usiadłem na schodach, a on stał przede mną paląc papierosa. Trochę się pokręcił, podreptał w miejscu.
- No mów - rzuciłem w końcu.
- Jak twoje wyniki? - Ups, nawet o nich zapomniałem...
- Całkiem dobrze - skłamałem.
- Kompletnie nie potrafisz kłamać, wiesz? - zapytał.
- Nie wiem... dawno się nie badałem... bo... bo boję się, co zobaczę na wynikach - przyznałem spuszczając głowę.
- Posłuchaj mnie - zaczął, ale po chwili zaciągnął się kilka razy. - Moje dziecko, potrzebuje wujka, Aleksander potrzebuje brata, który wszystko poświęci dla niego, Zain potrzebuje przyjaciela, który nigdy z niego nie zrezygnuje, Hailey mężczyzny, który kocha ją całym sercem, z pełną wzajemnością. Jesteś potrzebny. Jesteś cholera jasna ważny. Więc zrób mi tą przysługę i jak wrócicie to zatrzymaj się w Londynie, zrób te badania.
- Henry... - jęknąłem.
- Nie denerwuj mnie, Lewis! Masz się zbadać i już!
- Nie krzycz, nikt nie musi wiedzieć - syknąłem.
- Czyli oni nie wiedzą?
- Zain wie... - szepnąłem. - A teraz wracamy i cisza, tak?
- Lewis...
- Nie. Nie powiem jej, jeśli to nic groźnego. Po co mam ją straszyć? No po nic. Po nic. Koniec tematu. Tak będę musiał wtedy jej powiem.
- Możesz tego żałować, ale podobno każdy musi popełniać własne błędy - mruknął. - Kocham cię, idioto.
- Ej, spokojnie. Nie żegnaj się ze mną jeszcze. Ja tu wrócę - wybuchliśmy śmiechem.
- No ja mam taką nadzieję - wyciągnął do mnie dłoń i pomógł stać. Razem wróciliśmy do reszty. Tutaj zastał nas kolejny dziwny obrazek. Megan coś opowiadała o mnie i Henry'm, a Zain siedział obok niej jak mała trusia i wpatrywał się w nią tymi swoimi czekoladowymi oczętami z nabożną uwagą.
- Malik, odsuń się od mojej żony - odparł Henry a ja prychnąłem.
- Boisz się, że coś mi zrobi?
- Nie - pokręcił głową. - On najwyżej może cię zaczarować tymi ślepiami. Ja mam zostać ojcem, nie zamierzam ryzykować!
- Ale... - zaczął brunet.
- No chodź do mnie - wyciągnąłem do niego ręce, a on po chwili znalazł się w moich ramionach.
- Przecież byłem grzeczny.
- Ja wiem - zamruczałem, a on ale wskoczył na mnie i objął nogami w pasie. Wisiał na mnie, jak małe dziecko. - Taki smutny Zain?
- Tak - mruknął tonem małego dziecka. - Bo tylko ty mnie kochasz.
- Nie no, Brooke chyba trochę też, w końcu przystojniak z ciebie - odparłem i zatknąłem się z zabójczym wzrokiem dziewczyny.
- Ale Brooke to co innego... - mruknął.
- Miłość to miłość - uśmiechnąłem się wrednie w jej stronę.
- No już spokój, bo się Zain zawstydzi i go żadna siła z ciebie nie zdejmie - odparł James. - A masz kogo nosić, zamiast niego.
- Potrafię chodzić - mruknęła Hailey.
- To nie zmienia faktu, że będę cię nosić na rękach - puściłem jej oczko.
- Ja podziękuję, twoje żebra są ważniejsze.
- Jakie żebra?! Przecież on ich nie ma - prychnął Henry.
- To tylko mały szczegół - zachichotała Marie.
- Zostaniecie na obiad, prawda? - zapytała nagle Megan. Uwielbiałem jak zmieniała temat.
- Niestety bilety i tak dalej. Nie możemy - odparłem smutno.
- Szkoda... ale macie wrócić, jak tylko do ciebie zadzwonię, jasne? - zapytał Henry.
- Tak jest, szę pana - odparłem tonem małego dziecka, a Zain zaczął tak energicznie kiwać głową, że bałem się, że dostanę zaraz od niego z główki. Lubiłem mój nos, wolałem aby mi go nie złamał. Dlatego odchyliłem go trochę do tyłu, z trudem łapiąc równowagę.
Hailey?
Przepraszam kociaku, że takie krótkie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz