niedziela, 18 czerwca 2017

Od Lewisa do Maxim

Godzina, jedna, dwie... Właściwie to już dawno powinno mi przejść, ale nie. On nadal nawiedzał mnie we snach. Nie myśl o tym Lewis. Spojrzałem z uśmiechem, na miejsce obok. Było puste. No tak... Hailey tej nocy spała u siebie. Cholera. Nagle na moje łóżko wskoczyła Aisha i zaczęła piszczeć. Dobrze, że ją miałem, inaczej bym się nie ruszył z tego pokoju. Stałem, ogarnąłem się troszeczkę, po czym złapałem za smycz. Zaczepiłem psa, aby po chwili wyjść na korytarz. Było dosyć pusto, w końcu to poranna godzina. Czytaj idealna dla ludzi, którzy cierpią na bezsenność jak ja. Bezsenność, przerywaną pojedynczymi nocami, kiedy najczęściej jestem zbyt zmęczony, żeby nie spać. 
Zresztą nigdy wybitnie długo nie gniłem w jednym miejscu, w dzieciństwie bałem się zatrzymać, a później stwierdziłem, że lepsze jest robić cokolwiek, niż pozostać tam, gdzie się stoi i się zapaść w otchłań szarości i rutyny. Stach nie istnieje. Starałem się tym kierować, od kiedy mogłem się postawić ojcu i zacząć robić to co chciałem. Pomysłów dostarczał mi Zain. A to paralotnia, a to wspinaczka, nurkowanie, ucieczki, głupie zakłady, bieganie w samych spodenkach przy temperaturze -30 stopni Celsjusza. Nie mogłem się nudzić i nie chciałem. Tutaj było inaczej.
Wyszliśmy na zewnątrz, popuściłem smycz suni i zaczęliśmy bieg w stronę lasu. W lesie jest wystarczająco miejsca, nawet dla mnie. Zresztą kondycja nie ta. Za szybko się zacząłem męczyć.
Tutaj miałem Zaina, Hail, Dżemika, Marie, Brooke, Emmę i tego jej Eliota... Miałem ludzi, którzy ze mną porozmawiają. Miałem przygody, wypadek (drugi niestety, ale to już nieważne, nie warto drążyć), ale wszystko było w zwolnionym tempie. Los pozostawiał mi czas na myślenie, a myślenie bolało, bo wtedy jeśli nie myślałem o bracie, którego ukryłem przed ojcem w Iralndii, to myślałem o mojej chorobie. Czułem, jak się do mnie zbliża. Zresztą czekałem na wyniki. Oni tego nie udźwigną. Nie udźwigną, ponieważ za bardzo mnie kochają, jestem ważny, będą cierpieć, to logiczne i normalne. To bardzo komplikowało moją sytuację. Zresztą nawrót choroby do szczęścia nie był mi potrzebny. Nie miałem płynu w płucach od kilkunastu lat i było mi z tym dobrze.
Złapałem zadyszkę. Właściwie to nie wiedziałem, co to jest. Wiedziałem tyle, że bolało. Pochyliłem się i oparłem dłonie o kolana, ciężko oddychałem. Piekł mnie przełyk, jakbym biegł za szybko, albo za długo. Nie sądziłem, że aż tak straciłem kondycję. Właściwie to miałem nadzieję, że to tylko słaba kondycja. Rozejrzałem się. Kiedy ja właściwie puściłem smycz? Wyprostowałem się. Cholera. To nie jest mały pies, żeby go sobie zostawiać, aż się sam znajdzie. Usłyszałem krzyk. Cholera! Pobiegłem w tamtą stronę. Na niewielkiej polance, za krzewami akacji pasł się koń, a kilkanaście metrów od niego ktoś leżał, a na tym kimś opierała się Aisha.
- Aisha! - krzyknąłem. - Zostaw!
Pies odwrócił się na chwilę, ale powrócił do lizania po twarzy swojej ofiary.
- Zostaw mówię - złapałem ją za obrożę i ściągnąłem, jak się okazało z całkiem ładnej dziewczyny. Kogoś mi przypominała. - Przepraszam za nią.
- Nic się nie stało, po prostu strasznie mnie przestraszyła - odparła dziewczyna, wyciągnąłem do niej rękę i pomogłem wstać.
- Naprawdę nie wiem, co w nią wstąpiło, może jej kogoś przypominasz...
- Tak? - uśmiechnęła się. Nie mogłem sobie jej przypomnieć. - Kogo?
- Nie wiem, ale świetnie ją rozumiem - odparłem. - Trenujesz o tej porze?
- Co? - zdziwiła się, ale po chwili spojrzała na swojego konia. - Aaa, tak. Rano jest chłodniej i koniom się to bardziej podoba.
- Nie tylko, ten potwór nie wyjdzie z pokoju w środek dnia, bo jej za gorąco - mruknąłem, a dziewczyna się zaśmiała. Miły śmiech. Znajomy śmiech. Cholera. Mam pamięć do twarzy i osób, a jej kompletnie nie pamiętałem. - Jestem, Lewis, a ty?
- Maxim - wyciągnęła do mnie rękę, uścisnąłem ją. Maxim... Maxim... Maxim... Cholera. Przecież znam to imię! Nie, Lewis. Wmawiasz sobie. Uspokój się. Musiałem sobie to wmówić.

Maxim?
He he, niech zacznie się gra...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz