Dopiłam swoją kawę, dzięki której nie powinnam tak szybko odpłynąć w pociągu i pomogłam Megan odnieść naczynia. Zanim jednak zdążyłam wyjść, ktoś pociągnął mnie za rękę na bok, odciągając nieco od reszty. Henry, mistrz dyskrecji.
-Pilnuj tego idiotę. Jest jaki jest, ale... to dobry chłopak - mruknął, unosząc spojrzenie na drzwi wyjściowe za nami.
-Nie musisz się o co martwić. Będę miała na niego oko. Znam go od dziecka - uśmiechnęłam się szeroko, przy okazji, dziękując za miłe przyjęcie zwariowanej ekipy w swoje progi.
-To dobrze... - pokiwał głową - Może będzie czuł się pewniej - przytulił mnie. Opuściłam brwi. To było jedne z dziwniejszych pożegnań, ale... to Henry. On zawsze był tajemniczy w moim mniemaniu. Nie raz musiałam się zastanawiać o co tak naprawdę może mu chodzić. Wyszliśmy z domu przyszłych rodziców, machając na pożegnanie. Po jakimś czasie, Zain objął Lewisa wokół i wtulił w niego głowę.
-Chyba rzeczywiście zacznę być zazdrosna - mruknęłam, patrząc na bruneta.
-O to przez cały czas mi chodzi - odpowiedział mi szerokim uśmiechem, poruszając brwiami.
-Tak? - złapałam Brooke pod rękę i pocałowałam w policzek. Dziewczyna zachichotała, odgarniając włosy z twarzy i patrząc dumnie przed siebie. Wytknęłam język do Zaina.
-Ej, tylko bez odwetów - zmrużył oczy.
-Jesteście zdrowo popierdoleni - westchnął Dominic.
-Po raz kolejny odzywasz się w złej sytuacji - prychnęłam, przewracając oczami - I jako zła osoba.
-Masz coś konkretniejszego na myśli? - wyprostował się.
-Cisza dzieci, bo za chwilę powstanie tu kłótnia nie do opanowania - wtrącił James.
-Dobrze tato - wyszczerzył się Zain.
-Co ja ci mówiłem zaledwie dwie godziny temu? - brwi Lewisa nieznacznie się podniosły.
-Dobra no... to będę wołał kic kic...
-Dlaczego kic kic? - zamrugałam oczami.
-Bo kangury skaczą. To nie zające, ale... to i to odbija się od ziemi - wzruszył ramionami, chowając się za Lewisem. James posyłał mu akurat jedno ze swoich morderczych spojrzeń.
-Im szybciej dojdziemy na miejsce tym mniejsze prawdopodobieństwo, że ktoś kogoś zabije... - wymruczałam.
Rejs minął w spokoju, a mi dodatkowo w zadumie. Nastrój Irlandii mi się udzielił i poczułam ukłucie w sercu, że tak na prawdę zostawiam za sobą cudowne chwile. Co prawda, do Anglii nic nie miałam, wychowałam się tam, od dzieciństwa ją znałam. Tylko i wyłącznie, ale w przez jakiś moment poczułam smutek z powodu świadomości, że dla Lewisa musi to być trudne. I być może z próby poczucia tego samego, oddalające się zielone równiny, napełniały moją duszę łzami.
-I jak? - usłyszałam za sobą odprężony głos Lewisa.
-Dużo wody, nawet bardzo dużo... dosyć mocny wiatr, który totalnie psuje moją fryzurę - roześmiałam się - Widok Irlandii w dali, no i w końcu ty - oparłam się plecami o barierkę i uniosłam kąciki ust, gdy błękitne oczy z horyzontu przeniosły się na mnie.
-Będziesz tęsknić? - zapytał, opierając dłonie o moje biodra.
-Oczywiście, w końcu... nie każdy układa sobie życie w ciągu tygodnia za przyczyną jednego wyjazdu do jakiegoś państwa - wzruszyłam ramionami.
-Myślisz, że to ułożenie życia? - zmarszczył delikatnie czoło, ale jego wyraz twarzy nie wyglądał ani trochę surowo. Wzruszyłam ramionami.
-Cóż, od tylu lat wmawiałam sobie, że bycie z tobą jest niemożliwe - odwróciłam się z powrotem w stronę morza - Wyśmiewałam uwagi reszty i głupio się tego wypierałam... - uśmiechnęłam się, odchylając delikatnie na bok głowę gdy usta chłopaka musnęły moją szyję - Czyli, że to jednak było realne - dodałam - Więc jakaś część mnie jest spokojna. Chodź, wracamy do nich - chcąc zakończyć te zbytnie otwieranie się, złapałam go za rękę i pociągnęła w stronę schodów, prowadzących pod pokład. Do końca rejsu nic się nie działo. Tak samo jak w pociągu. Każdy obrał sobie miejsce, ja rozłożyłam wygodnie nogi na kolanach Lewisa i Dominica, który o dziwo nawet nie mruknął słowa sprzeciwu. Było spokojnie do czasu, gdy ze snu nie wyrwał mnie Zain.
-Wstajemy, pora wychodzić - uśmiechnął się i wystawił rękę po torbę Brooke.
Wyjrzałam zza okno pociągu i przeciągnęłam się. Chwyciłam za swoje rzeczy i ruszyłam za grupką, wychodząc ostatnia. Czekaj, czekaj... jeden, dwa... pięć... coś się nie zgadza.
-Gdzie Lewis? - przeniosłam pytające spojrzenie na Zaina. Spojrzał na mnie z nieschodzącym uśmiechem na twarzy.
-Musiał wcześniej wysiąść - odparł, rozglądając się po peronie.
-W celu...? - kontynuowałam, równając się z nim.
-Wiadomo przecież, że on co chwila gdzieś musi wyjść. Ile razy z imprezy uciekał i wracał po jakimś czasie - brunet wzruszył ramionami - Spokojnie, wróci. Jak kocha to wróci - wyszczerzył się. Wywróciłam oczami i nie wierciłam dalej dziury. Racja. Nie mogę go ograniczać, bo to nie byłoby fair. Jak do każdego. W sumie... rzeczywiście to było normalne zachowanie Lewisa. Znikanie niczym duch z towarzystwa i tak samo niezauważalne pojawianie się. No, jeszcze zależy dla kogo. Bo jakimś cudem, Zain wiedział zawsze gdzie ten łaził, a przynajmniej wydawał się bardziej doinformowany niż reszta.
-Ale nie poszedł do domu!? - wyrwało mi się. Poczułam uważne spojrzenie reszty na sobie.
-Nieee... - przeciągnął Zain, parskając śmiechem - Na prawdę myślisz, że by to zrobił? - pokiwałam głową z przyznaniem mu racji, wzdychając cicho. Mam taką nadzieję...
Lewis?
Naprawimy to. Mamy odpoczynek od dłuższych ♥
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz