niedziela, 18 czerwca 2017

Od Hailey cd. Lewisa

Wkrótce wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że pora się zbierać jeśli nie chcemy aby podróż do domu trwała całe dwa dni. Najgorzej byłoby ze statkiem, bo wbrew pozorom rejsy Irlandia-Anglia nie odbywają się często. Zawsze można iść pieszo, wykupić jakiś ponton... O nie, nie... takie pomysły zostawiamy Zainowi.
Dopiłam swoją kawę, dzięki której nie powinnam tak szybko odpłynąć w pociągu i pomogłam Megan odnieść naczynia. Zanim jednak zdążyłam wyjść, ktoś pociągnął mnie za rękę na bok, odciągając nieco od reszty. Henry, mistrz dyskrecji.
-Pilnuj tego idiotę. Jest jaki jest, ale... to dobry chłopak - mruknął, unosząc spojrzenie na drzwi wyjściowe za nami.
-Nie musisz się o co martwić. Będę miała na niego oko. Znam go od dziecka - uśmiechnęłam się szeroko, przy okazji, dziękując za miłe przyjęcie zwariowanej ekipy w swoje progi.
-To dobrze... - pokiwał głową - Może będzie czuł się pewniej - przytulił mnie. Opuściłam brwi. To było jedne z dziwniejszych pożegnań, ale... to Henry. On zawsze był tajemniczy w moim mniemaniu. Nie raz musiałam się zastanawiać o co tak naprawdę może mu chodzić. Wyszliśmy z domu przyszłych rodziców, machając na pożegnanie. Po jakimś czasie, Zain objął Lewisa wokół i wtulił w niego głowę.
-Chyba rzeczywiście zacznę być zazdrosna - mruknęłam, patrząc na bruneta.
-O to przez cały czas mi chodzi - odpowiedział mi szerokim uśmiechem, poruszając brwiami.
-Tak? - złapałam Brooke pod rękę i pocałowałam w policzek. Dziewczyna zachichotała, odgarniając włosy z twarzy i patrząc dumnie przed siebie. Wytknęłam język do Zaina.
-Ej, tylko bez odwetów - zmrużył oczy.
-Jesteście zdrowo popierdoleni - westchnął Dominic.
-Po raz kolejny odzywasz się w złej sytuacji - prychnęłam, przewracając oczami - I jako zła osoba.
-Masz coś konkretniejszego na myśli? - wyprostował się.
-Cisza dzieci, bo za chwilę powstanie tu kłótnia nie do opanowania - wtrącił James.
-Dobrze tato - wyszczerzył się Zain.
-Co ja ci mówiłem zaledwie dwie godziny temu? - brwi Lewisa nieznacznie się podniosły.
-Dobra no... to będę wołał kic kic...
-Dlaczego kic kic? - zamrugałam oczami.
-Bo kangury skaczą. To nie zające, ale... to i to odbija się od ziemi - wzruszył ramionami, chowając się za Lewisem. James posyłał mu akurat jedno ze swoich morderczych spojrzeń.
-Im szybciej dojdziemy na miejsce tym mniejsze prawdopodobieństwo, że ktoś kogoś zabije... - wymruczałam.
Rejs minął w spokoju, a mi dodatkowo w zadumie. Nastrój Irlandii mi się udzielił i poczułam ukłucie w sercu, że tak na prawdę zostawiam za sobą cudowne chwile. Co prawda, do Anglii nic nie miałam, wychowałam się tam, od dzieciństwa ją znałam. Tylko i wyłącznie, ale w przez jakiś moment poczułam smutek z powodu świadomości, że dla Lewisa musi to być trudne. I być może z próby poczucia tego samego, oddalające się zielone równiny, napełniały moją duszę łzami.
-I jak? - usłyszałam za sobą odprężony głos Lewisa.
-Dużo wody, nawet bardzo dużo... dosyć mocny wiatr, który totalnie psuje moją fryzurę - roześmiałam się - Widok Irlandii w dali, no i w końcu ty - oparłam się plecami o barierkę i uniosłam kąciki ust, gdy błękitne oczy z horyzontu przeniosły się na mnie.
-Będziesz tęsknić? - zapytał, opierając dłonie o moje biodra.
-Oczywiście, w końcu... nie każdy układa sobie życie w ciągu tygodnia za przyczyną jednego wyjazdu do jakiegoś państwa - wzruszyłam ramionami.
-Myślisz, że to ułożenie życia? - zmarszczył delikatnie czoło, ale jego wyraz twarzy nie wyglądał ani trochę surowo. Wzruszyłam ramionami.
-Cóż, od tylu lat wmawiałam sobie, że bycie z tobą jest niemożliwe - odwróciłam się z powrotem w stronę morza - Wyśmiewałam uwagi reszty i głupio się tego wypierałam... - uśmiechnęłam się, odchylając delikatnie na bok głowę gdy usta chłopaka musnęły moją szyję - Czyli, że to jednak było realne - dodałam - Więc jakaś część mnie jest spokojna. Chodź, wracamy do nich - chcąc zakończyć te zbytnie otwieranie się, złapałam go za rękę i pociągnęła w stronę schodów, prowadzących pod pokład. Do końca rejsu nic się nie działo. Tak samo jak w pociągu. Każdy obrał sobie miejsce, ja rozłożyłam wygodnie nogi na kolanach Lewisa i Dominica, który o dziwo nawet nie mruknął słowa sprzeciwu. Było spokojnie do czasu, gdy ze snu nie wyrwał mnie Zain.
-Wstajemy, pora wychodzić - uśmiechnął się i wystawił rękę po torbę Brooke.
Wyjrzałam zza okno pociągu i przeciągnęłam się. Chwyciłam za swoje rzeczy i ruszyłam za grupką, wychodząc ostatnia. Czekaj, czekaj... jeden, dwa... pięć... coś się nie zgadza.
-Gdzie Lewis? - przeniosłam pytające spojrzenie na Zaina. Spojrzał na mnie z nieschodzącym uśmiechem na twarzy.
-Musiał wcześniej wysiąść - odparł, rozglądając się po peronie.
-W celu...? - kontynuowałam, równając się z nim.
-Wiadomo przecież, że on co chwila gdzieś musi wyjść. Ile razy z imprezy uciekał i wracał po jakimś czasie - brunet wzruszył ramionami - Spokojnie, wróci. Jak kocha to wróci - wyszczerzył się. Wywróciłam oczami i nie wierciłam dalej dziury. Racja. Nie mogę go ograniczać, bo to nie byłoby fair. Jak do każdego. W sumie... rzeczywiście to było normalne zachowanie Lewisa. Znikanie niczym duch z towarzystwa i tak samo niezauważalne pojawianie się. No, jeszcze zależy dla kogo. Bo jakimś cudem, Zain wiedział zawsze gdzie ten łaził, a przynajmniej wydawał się bardziej doinformowany niż reszta.
-Ale nie poszedł do domu!? - wyrwało mi się. Poczułam uważne spojrzenie reszty na sobie.
-Nieee... - przeciągnął Zain, parskając śmiechem - Na prawdę myślisz, że by to zrobił? - pokiwałam głową z przyznaniem mu racji, wzdychając cicho. Mam taką nadzieję...

Lewis?
Naprawimy to. Mamy odpoczynek od dłuższych ♥

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz