wtorek, 27 czerwca 2017

Od Lewisa C.D. Hailey

Kiedy tutaj jechałem, myślałem, że wszystko będzie prostsze. Myliłem się. Codziennie chodziłem do szpitala, ponieważ nie mogli na raz odciągnąć całego płynu. Sophie nie pytała, ale doskonale wiedziałem, że wie, dokąd chodzę. Siedziałem albo cały dzień poza mieszkaniem, albo wychodziłem z pokoju, tylko do szpitala. Jednego wieczoru mnie dorwały i musiałem "wyspowiadać" się z całego mojego życia, które ominęło Sophie. Opowiedziałem im też o Hailey i o tym, że jej nie powiedziałem. Wybitnie zadowolone z tego powodu nie były. Zaczęło się kazanie, jednak argument, że chciałem, aby się martwiła, miałem przyjechać, wrócić i nigdy by się nie dowiedziała, delikatnie je wzruszył. So wiedziała, że potrafię kochać tylko na zabój i że wtedy czasem wyłącza mi się rozsądek. Włącza się za to co innego. Włączyło się po pierwszej samotnej nocy w innym kraju, ponad tysiąc kilometrów od osób, które tak bardzo kocham. Była to tęsknota. Nie miałem ochoty spotykać się z dawnymi przyjaciółmi, nie chciałem pojechać na obiad do babci, na który zaprosiła mnie przez pośrednictwo matki Sophie. Krążyłem po Berlinie, byle tylko nie siedzieć w czterech ścianach i nie myśleć jaki beznadziejny jestem. Tego dnia nie było inaczej. Zresztą nie myślałem nawet o tym, że coś się zmieni. Zjadłem cicho śniadanie, aby nie budzić dziewczyn. Może to śmieszne, ale ta jajecznica z bekonem naprawdę lepiej smakuje w Niemczech. Dlaczego? Ciężko powiedzieć, tak po prostu czułem. Wypiłem kawę i wymknąłem się z mieszkania. Do wizyty miałem kilka godzin, ale nie chciałem siedzieć w domu. Wyszedłem na ulicę i poczułem się troszkę lepiej, tonąc w tłumie przechodniów, niezauważany i o nic nie pytany. Nie musiałem się tłumaczyć, ani kłamać. Przytłaczała tylko jego ponurość oraz pośpiech, ale i tak nie miałem ochoty na zabawę. W sumie wtedy w Indiach też nie miałem, a stało się inaczej. Te nagłe impulsy są dziwne... Jednak pomagają. Najważniejsze to nie dać się zwariować, prawda? Skierowałem się więc w stronę parku. Na wejściu kupiłem sobie najzwyklejszą bułkę i usiadłem na pierwsze wolnej ławce. Co ja tam właściwie robiłem? Dawno nie czułem takiej beznadziei... Zain do mnie nie pisał. Pewnie walczył z Hailey. Mój kochany obrońca. W sumie chciałem aby jej wszystko powiedział. Tak byłoby najprościej, ale wiedziałem, że nawet jeśli się wygada, to nie powie sedna tej tajemnicy. Kiedy zjadłem część bułki, a częścią podzieliłem się z wszędobylskimi gołębiami, wstałem i polazłem przez park w stronę szpitala. Nienawidziłem tego budynku. Właściwie nie tyle budynku, co jego przeznaczenia. Samo słowo szpital budziło we mnie zarazem strach, obrzydzenie i wstręt.
Drzwi się przede mną otworzyły i wszedłem na oddział pomalowany szaro-błękitnym kolorem. Typowy szpitalny korytarz. Na czarnych krzesełkach pod ścianami siedział tłum ludzi. Byli oni różnorodni i różnorodnie reagowali na to, że czekali akurat na tym oddziale. Zwieszli głowy, łkali, wpatrywali się w jeden punkt, rozmawiali przed telefony łamiącymi się głosami. Kiedy byłem blisko recepcji, mignęła mi jakaś znajoma twarz. Brązowe włosy, ciemna karnacja, ale z przerażonym spojrzeniem, jakby pytała, co ty tutaj robisz? Niemożliwe... Podszedłem do recepcji, gdzie siedziała ubrana na biało kobieta w średnim wieku.
- Dzień dobry - nawet nie wiem dlaczego odparłem czystym angielskim...
- Słucham?
- Nazywam się Lewis Draxler, byłem umówiony do pani onkolog doktor Lisy Wolff - kobieta podniosła na mnie wzrok. Wzrok pełen współczucia, które nasiliło się, kiedy zobaczyła jak młody jestem. Nienawidziłem jej i jej wzroku.
- Zaraz powiem pani doktor - szybko wstała i weszła do jakiegoś gabinetu. Więc była uprzedzona o tym, że się pojawię i ma ją powiadomić. Wiedzieli kim jestem... To przerażające... Może i byłem tutaj na cito, ale żeby powiadamiać o tym pół personelu? Nienawidzę być w centrum uwagi. Nienawidzę, kiedy ktoś mi współczuje. Nienawidzę życia. Dlaczego, życie jest tak cholernie popieprzone? Nienawidzę go. Nienawidzę.
- Onkolog? - usłyszałem za sobą niemal szept. Odwróciłem się raptownie i miałem wrażenie, że moje serce się zatrzymało. Przede mną stała... Boże... Stała Hailey ze łzami w oczach. Nie proszę, nie płacz... Hailly tylko nie płacz, ja tego nie zniosę... Pęknie mi serce, proszę... Mogę upaść na kolana, chcesz? Zrobię wszystko, ale błagam nie płacz...
- Masz minutę, żeby się wytłumaczyć, albo już nigdy mnie nie zobaczysz - czułem jak ludzie odwracają się w naszą stronę. Brakowało mi tchu. Pierwsza łza spłynęła po jej piękny policzku, a ja miałem wrażenie, że zaraz umrę. - Powiedz coś...
Pokręciłem głową, nie wiedziałem co. Nie wiedziałem co!
- Co miałem powiedzieć? - wydusiłem w końcu z siebie. - Hailey, bardzo cię kocham, ale muszę pojechać sobie do Niemiec, aby zobaczyć, czy kiedy wreszcie poradziłem sobie z tymi żebrami, nie utopię się płynem we własnych płucach w nocy, kiedy będę sobie spokojnie spał obok ciebie? Co miałem ci powiedzieć? Nigdy nie chciałem zobaczyć twoich łez. Nigdy, a na pewno nie przeze mnie. A tak by się skończyło. Miałaś się nie dowiedzieć, wróciłbym i wszystko byłoby w normie, rozumiesz?
- Pani doktor prosi - usłyszałem z boku. Hailey pokiwała głową i odwróciła się aby wyjść. Złapałem ją za rękę, przyciągnąłem do siebie, pochyliłem się i pocałowałem. Pocałowałem wyrażając całą swoją, tęsknotę, ból, żal i przerażenie. Nie możesz teraz wyjść. Nie teraz! Ja tutaj umrę sam. Nie przeżyję tego, jak ta pani doktor będzie czytać moje wyniki. Zejdę na zawał, pogrzebią mnie w tych cholernych Niemczech i tak się skończy idealny rozdział, który trwał tylko kilka dni w Irlandii. To musi się skończyć. Musi i będzie wreszcie spokój. Są wakacje. Wynagrodzę ci wszystko, słyszysz? Wszystko wynagrodzę, tylko się ode mnie nie odzywaj. Odwzajemnij ten cholerny pocałunek! ODWZAJEMNIJ! Od tego zależy całe moje życie, rozumiesz? Jesteś jego władczynią. Od ciebie zależy, czy stoczę się w czarną otchłań, czy pozostanę na powierzchni. Błagam, Hailey... Moja Hailey... Moja jedyna, kochana, cudowna... Proszę, nie zostawiaj mnie tutaj. Ja chciałem cię tylko chronić, tylko ci tego zaoszczędzić. Chciałem, abyś martwiła się tajemnicą, a nie tym cholernym płynem i możliwe, że jakąś odmianą raka! Nie to nie może być rak. Nie może... Ja nie chcę! Rozumiesz? Chcę tylko ciebie, chcę ciebie przy moim boku, leżącej na plaży Malibu. Zabiorę cię tam, pięknie tam jest wiesz? Tylko odwzajemnij to! Zrobiła to. Odwzajemniła pocałunek, a mi spadł kamień z serca. Mój język subtelnie wsunął się między jej wargi, aby po chwili pieścić jej język. Pogłębiłem pocałunek, aby zaraz się oderwać od niej.
- Nigdzie nie idziesz, siadasz i czekasz, jasne? - wydyszałem. - Nigdzie beze mnie nie pójdziesz, nie teraz i już nigdy. Jak wyjdę i ciebie tutaj nie będzie, to i tak cię znajdę w kilka minut, w tym cholernym mieście, którego nienawidzę. Jasny przekaz?

Hailey?
Przepraszam, że tak krótko, ale kce znać reakcję...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz