niedziela, 18 czerwca 2017

Od Jamesa C.D. Marie

- Powrót do domu mówisz? - rozmyślałem.
- A co, nie chciałbyś?
- Wiesz, kiedyś taki banał słyszałem... - zacząłem.
- Jaki? - dopytywała się. Jak zwykle.
- Że dom jest tam, gdzie jest twoja miłość, kociaku - cmoknąłem ją. - Australia...
- James...
- Cicho, ja mówię.
- Sam bądź cicho - pacnęła mnie, a ja wtuliłem twarz w jej włosy. - Ej to łaskocze!
- Masz łaskotki? - zainteresowałem się. Nigdy tego nie sprawdzałem.
- Nie - mruknęła.
- Okey - w głowie już miałem plan na wieczór, zrobi wszystko, co będę chciał. Zawsze się tak kończyło, jeśli tego chciałem, jednak nie przepadałem za wykorzystywaniem mojej siły i naturalnej przewagi. Zresztą trzeba rozegrać ten iście fascynujący konkurs, który Marie na pewno przegra. Nie da rady, nie jęczeć. Już ja się o to postaram... a przede wszystkim moje ręce.
- Podejrzane to twoje okey, James'ie Loss - warknęła.
- Nie warcz, bo się z kociaka na suczkę zmienisz.
- Uważaj sobie - pacnęła mnie ponownie. Złapałem ją za biodra i usadziłem sobie na kolanach. Nie miała jeszcze bluzki, więc polizałem jej skórę tuż nad zapięciem jej stanika.
- To mogłoby być bardzo ciekawe doświadczenie.
- Ja ci oświadczam... - moje dłonie zaczęły sunąć w dół i górę jej ud, oparłem czoło o jej plecy i delikatnie dyszałem, aby mój oddech pieścił jej skórę.
- Przestań - jęknęła. Dopiero po chwili wyrwała się i wstała. - James!
- No dobrze. To co, Australia?
- Tak - wróciła na miejsce obok mnie.
- W sumie dawno rodziny nie widziałem... na pewno by się ucieszyli. W końcu obie rodziny nas zaakceptowały...
- To mało powiedziane, jeśli chodzi o twoich rodziców - zaśmiała się.
- Co poradzisz, że spełniasz wszystkie ich warunki co do idealnej dziewczyny dla mnie?
- Podoba mi się to zdanie - uśmiechnęła się uroczo.
- Mi także - zamruczałem.
- I co, do naszego mieszkanka?
- Którego? - zapytałem.
- A ile ich mamy? - prychnęła.
- Tak formalnie, to trzy - odparłem, przymykając oczy. Jak ja kochałem słońce i opalanie się.
- Jak to? - zdziwiła się.
- Mamy moje mieszkanie ze studiów, mieszkanie po mojej ciotce i twoje mieszkanie. Mieszkaliśmy po kilka miesięcy w każdym.
- A w którym był ten cudowny basen?
- Apartamentowiec cioci - odparłem. - I to dwupoziomowe mieszkanie.
- James? - szepnęła.
- Hmm?
- A stać nas na nie?
- Jest to spadek, bo ciocia mnie kochała jak syna, a jeśli chodzi o utrzymanie, to wciąż mam stypendium - otworzyłem jedno oko i spojrzałem na nią.
- Czyli, to nasze, tylko nasze, mieszkanie?
- Logicznie patrząc, tak.
- Jem! - rzuciła mi się na szyję i zaczęła całować
- Ej! Bo pomyślę, że jesteś ze mną dla kasy! - od razu się ode mnie odsunęła, a po chwili dostałem w twarz. - Za co?!
- Dobrze wiesz, za co! - krzyknęła, dziwnym głosem. James, ty idioto...
- Marie - chciałem wziąć ją za rękę, ale ją odsunęła. - Mariiiś...
- Dla pieniędzy?
- Przecież ja tak nie myślę kociaku...
- Wcale - pociągnęła nosem. Nie byłem pewny, czy udaje.
- Słońce moje... - wstała i ruszyła w stronę konia, zerwałem się za nią. Po chwili złpałem ją za rękę i odwróciłem, aby uklęknąć przed nią, przycisnąć do siebie i zacząć całować jej brzuch. - Mój kwiatuszku najdroższy, no nie chciałem, przecież to był żart, ty wiesz... no proszę... Ja umrę bez ciebie. Nie obrażaj się, bo będę musiał cię przepraszać tutaj, a tutaj nas ktoś zobaczy, a ja wolę, to zachować tylko dla nas - wymruczałem.

Marie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz