wtorek, 27 czerwca 2017

Od James'a C.D. Marie

- Ty się nie bój, bo ja mam wszystko pod kontrolą - zaśmiałem się.
- Kto by się spodziewał, że taki dominator mi się trafił? - uniosła brew, po czym się wyszczerzyła. Mała irytująca istotka... Właściwie... To dlaczego ona tak na mnie działa? Kara Boska za grzechy, tylko nie przypominam sobie, żebym popełnił aż tak ciężkie.
- Przepraszam bardzo, ale jestem prawie trzy lata starszy od ciebie i powinnaś się mnie słuchać.
- Co?! - odwróciła się do mnie zdziwiona.
- To. I jakbym nie nosił tych głupich chusteczek, to byś się na tym przystanku zasmarkała na śmierć - wybuchnąłem śmiechem.
- To nie jest miłe - mruknęła.
- Ale prawdziwe. Byłem niedojrzałym gówniarzem i w pierwszej chwili pomyślałem, że wyglądasz jak trochę ładniejsza zmokła kura - dalej się śmiałem, a ona zaczęła się szarpać.
- James - syknęła. A co to za niezadowolone dzieciątko?
- Dopiero w autobusie, jak się przyjrzałem, to stwierdziłem, że mogłabyś być nawet ładna...
- A ja dopiero kiedy wysiadłam z autobusu z tobą dowiedziałam się, że jechałam całą drogę ze słynnym na całą szkołę podrywaczem - wyszarpnęła się, ale szybko przyciągnąłem ją z powrotem do siebie.
- Tak mi możesz mówić - wymruczałem.
- A później byłam obiektem takich plotek, że cię znienawidziłam - mruknęła.
- Jednak wszystko się ładnie wyprostowało...
- Tak i wtedy byłam obiektem śmiechów, że jestem w friendzonie.
- A później, że dałaś się złapać na lep jak pierwsza lepsza? - zapytałem niepewnie.
- Tak mniej więcej - nagle spoważniała patrząc na kogoś. Szybkim krokiem zbliżała się do nas wysoka, chuda brunetka... Sylvia... To chyba największy szkolny wróg Marie, jaki kiedykolwiek istniał.
- Cześć - uśmiechnęła się podchodząc do nas. - A wy nadal się przyjaźnicie?
- Chyba masz nieaktualne informacje Sylvia - prychnąłem. - Jesteśmy od dawna w szczęśliwym związku.
- Z kim?
- Mogę już ją udusić? - zapytała słodkim głosikiem Marie,
- Podobno nie wypada przy takim tłumie - zaśmiałem się.
- Chodź kociaku - pociągnęła mnie za rękę.
- Naprawdę? Marnujesz się przy tej idiotce - prychnęła Sylvia. O dziewczyna, przesadziłaś. Odwróciłem się.
- Spójrz na siebie, ty chuda szkapo bez grama rozumu. Jesteś zerem, dlatego nigdy nawet na ciebie na spojrzałem. Obrzydzasz mnie, a Marie to cudowna dziewczyna, którą kocham i jak na razie przez najbliższe kilkadziesiąt lat nie zamierzam przestać - wypowiedziałem jednym tchem, po czym uśmiechnąłem się krzywo, odwróciłem i pociągnąłem obejmowaną w pasie dziewczynę w stronę wyjścia.
- Uwielbiam jak wybuchasz - wymruczała.
- A ja nie... jestem na to za spokojnym człowiekiem - mruknąłem.
- Ty? Spokojnym człowiekiem? - chichotała.
- Tak...
- James, nawet ja w to nie wierzę - przewróciła oczami.
- Ale to prawda - burknąłem spuszczając głowę. - To ty masz na mnie zły wpływ.
- Ja się chyba przesłyszałam - szepnęła kręcą głową.
- No przepraszam, ale wcześniej byłem prawie przykładnym pierworodnym synem, zajmującym się rodzeństwem, doskonale się uczącym i planującym zostać prawnikiem, jak moi rodzice. A gdzie skończyłem? Na drugim końcu świata zajmując się tylko twoim tyłkiem - ostatnie słowa wypowiedziałem śmiejąc się.
- Nie podoba ci się to?
- Jakby mi się to nie podobało, to by mnie dawno już w Anglii nie było. Za zimny kraj jak na mnie - odparłem całkowicie poważnie. - Wiesz, cieszę się, że tutaj wróciliśmy. Wszystko... tak jakby zaczyna się od początku. No i wreszcie zobaczę Rose!
- Mówisz, jakby to ona była celem naszego powrotu...
- No nie, ale wiesz, że ją uwielbiam... To moja najmłodsza siostra, musisz się z nią trochę mną podzielić.
- Nie lubię się dzielić - zatrzymała się i przyciągnęła mnie tak, że staliśmy twarzą w twarz.
- Ja z Chesterem też nie lubię się dzielić i co?
- Oj przestań...
- Ty też lepiej przestań, bo zacznę gryźć.
- Lubię jak gryziesz.
- Lubię jak ci się podoba.
- Czy wszystko musi się do tego sprowadzać?
- To ty szukasz dwuznaczności w moich słowach.
- A ty w moich to nie?
- Zazwyczaj zatrzymuję je dla siebie.
- Jesteś nie do zniesienia.
- A jednak nadal tutaj stoisz.
- Bo... bo... - bardzo rzadko nie wiedziała co powiedzieć, patrzyłem jej w oczy, powstrzymując chęć uśmiechnięcia się.
- Bo?
- Oj James....
- No mów, chyba że się WSTYDZISZ - odparłem, a ona zacisnęła usta.
- Bo chcę cię znosić mimo wszystko - odparła cicho.
- I to chciałem usłyszeć - pochyliłem się i ją pocałowałem. - A teraz chodź do twojego taty, bo zaraz zacznie, przez doświadczenie z naszą dwójką, nas szukać.

Marie?
Mam nadzieję, że nie jest najgorzej...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz