wtorek, 20 czerwca 2017

Od Mayi do Matthew

Weszłam do stołówki z pewną dozą niepewności. W końcu było to pomieszczenie jadalniane, a miejsce, gdzie siedziałeś mówiło o tym z kim trzymasz i czy w ogóle masz jakichś znajomych. W moim przypadku - nie licząc osób, z którymi zamieniłam maksymalnie trzy zdania - nie znałam nikogo. Najwyraźniej czekało mnie niezbyt miłe doświadczenie siedzenia samemu. Cóż, ostatecznie włożę słuchawki i odpalę playlistę. Wyjdę na samotnika, ale nie wyrzutka.
Brawa dla Mayi, współczesnego Einsteina.
Kiedy sięgałam po miskę z kolorową sałatką z kurczakiem, omal nie wylałam swojej wody na stojącą obok mnie dziewczynę. Ta zmierzyła mnie spojrzeniem tak chłodnym, że nawet nie ośmieliłam się jej przeprosić za swoją niezdarność, tylko czym prędzej czmychnęłam z kolejki.  
Westchnęłam z ulgą, widząc samotnie siedzącego znajomego mi blondyna. Nie życzyłam mu braku znajomych, ale dzięki temu, że nikt się wokół niego nie kręcił, mogłam bez większego skrępowania klapnąć na sąsiednie krzesło. O ile mnie nie wyrzuci. Chociaż... to byłoby z jego strony bardzo nieuprzejme. 
- Mogę? - uśmiechnęłam się niemal firmowo, wskazując ruchem głowy na znajdujące się naprzeciw niego siedzisko. Ku mojemu zadowoleniu chłopak uniósł wzrok znad ekranu komórki i odpowiedział uśmiechem. Żałowałam, że nie mam aparatu, żeby zrobić mu zdjęcie. Byłoby urocze. I mówię to w pełni profesjonalnie jako, że jestem fotografką z długim stażem.
- Jasne.
Usiadłam na krzesełku, od razu zabierając się za pałaszowanie sałatki, która - tak nawiasem mówiąc - była naprawdę smaczna. Nie rozumiałam ludzi, którzy narzekali na tutejsze jedzenie. Może nie było najlepsze, ale to nie była restauracja.
- Zastanawiałam się, czy nie zakryć ci oczu, żebyś mógł zgadnąć, że to ja - zaczęłam, w międzyczasie grzebiąc widelcem w jedzeniu - Ale uznałam, że możesz gdzieś chować tę swoją bestię. Plus fakt, że pewnie ledwo zapamiętałeś moje imię.
Mimochodem odgarnęłam z twarzy niesforny kosmyk włosów.
- Maya - rzucił krótko, przyglądając mi się przez chwilę.
Niczym królowa dramatu przyłożyłam dłoń do serca, udając zachwyt nad jego słowami. Albo słowem. Cokolwiek. 
- Dzięki tobie właśnie przeżył jednorożec - puściłam mu oko, unosząc do ust widelec. 
Mimo iż moja mama nie miała już kontroli nad tym co jem, nadal jako tako trzymałam się wytyczonej przez nią diety, okazjonalnie urozmaicając ją o odrobinę słodyczy albo słodkiego picia. Trudno wyplenić stare nawyki i właśnie zastanawianie się nad tym, co jem było pewnego rodzaju przyzwyczajeniem. 
- Więc jestem bohaterem? - podjął grę, uśmiechając się szelmowsko.
- Magicznego konika? Z pewnością tak - odpowiedziałam, kończąc już sałatkę. Rozejrzałam się szybko po stołówce, a kiedy moje spojrzenie skrzyżowało się ze wzrokiem brązowych oczu należących do szatynki o niezbyt długich włosach, ta odwróciła się szybko. Siedziała przy stoliku z blondynem, najpewniej jej chłopakiem, brunetem i jeszcze jedną dziewczyną.
Matthew obrócił się przez ramię, ale po chwili znowu na mnie popatrzył.
- Charlotte, moja przyjaciółka - uprzedził swoimi słowami odpowiedź na moje niezadane jeszcze pytanie. - Niall, Harry i chyba Isabelle.
- Niall Horan? - upewniłam się, kiedy to imię wydało mi się znajome. Po chwili skojarzyłam je z piosenką i 5SOS.
- Ten sam.
- Myślisz, że da mi autograf? - zapytałam Matthew, na co ten uniósł brew w geście "kobieto-weź-na-wstrzymanie-bo-dostajesz-fangirlu". - Żartuję przecież.
Zanim wstałam od stołu, zwróciłam się do jasnowłosego.
- Miałbyś chwilę, bohaterze rogatych kucyków, na odprowadzenie niewiasty do komnaty?

Matthew? ;3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz