Wszyscy widzą jak jest z alkoholem... to zło. Najgorzej jest jednak wtedy, kiedy dwóch facetów się zakłda kto więcej wypije. To zły pomysł. To okropny pomysł, jeśli jest się tym trzeźwym, a cholera mam mocną głowę. Mnie się praktycznie nie da upić do momentu "urwania filmu". Wielu próbowało. Na początku szło jak zwykle, paplaniny, gadki Mike'a, od których aż bolały uszy, liczenie. Jednak po którejś szklance wódki, człowiekowi wyłącza się zdolność liczenia, a zaczyna się część artystyczna. Wszyscy byli już nieźle podpici, kiedy nagle Zain się zerwał na proste nogi.
- Lewis, co ty tu właściwie robisz? - zapytał.
- No jak to co? Piję... sam mnie zaprosiłeś tutaj.
- Więc to twoja sprawka! - wydarł się Mike.
- Przestań krzyczeć idioto! - krzyknąłem. - Przy kobietach się nie krzyczy.
- Ale skąd ty tu się wziąłeś?
- No z uniwerku... - przekręcił głowę. - No mordo, razem tam chodzimy.
- Tak?
- Nie, żartuję... a wyglądam na żartownisia?
- Czekaj niech się przyjrzę - zaczął iść w moim kierunku, ale potknął się o coś i musiałem go łapać.
- Żyjesz Zainuś? - zapytał Mike.
- Chyba jeszcze żyje - mruknąłem.
- A czemu, my wcześniej nie gadaliśmy? - zapytał chłopak.
- Zajęty byłem - przyznałem.
- Tą ładną dziewczyną?
- Uważaj, tutaj nadal jest Brooke - szepnąłem.
- Panuję nad sytuacją - uspokoił mnie. - To z tą ładną czy nie?
- Ale co masz na myśli? - zapytałem, dopijając wódkę.
- No jak to co?
- No i co? Znowu chcesz się bić? - zapytałem, a on zaczął się śmiać jak psychol.
- To wy się kiedyś pobiliście? - zapytała Brooke.
- To przypadek był - odpowiedzieliśmy na raz.
- A pamiętasz zakład o żabę? - zaśmiał się Malik.
- Nie zaczynaj znowu, bo tutaj blisko są łąki.
- Chodźmy! - krzyknął.
- A pamiętasz jak ostatnio pięć osób wyciągało cię z bagna? Ja dziękuję za takie atrakcje!
- No Lewis - zaczął mnie szarpać za ramię. - Lewy, nie rób mi tego. Proszę, proszę, proszę...
- Oj zamknij się - warknąłem. - Co za uparty gówniarz.
- No chodź - usiadł mi na kolanach. - Fajnie będzie.
- Ale nie bawimy się w pływanie, omijamy kałuże tak? - upewniłem się. - Ja nie zamierzam uczyć cię pływać w kałuży...
- To nie była kałuża! - wydarł się Nick.
- Jak to?
- To była sadzawka u mojego wuja na działce - odparł i poszedł dalej spać.
- Sadzawka? - zdziwiłem się. - Niemożliwe.
- Niemożliwe - powtórzył Zain.
- No niemożliwe - otworzyłem znowu.
- To idziemy na żaby? - zapytał.
- Idziemy - zdecydowałem, wstał z moich kolan a ja za nim. - Cicho. Ogłoszenie. Idziemy polować na żaby! Kto idzie.
- Ja - odpowiedzili wszyscy oprócz Nick'a, który spał w najlepsze.
- Na taką wyprawę, nie można iść na pusto - zauważył Mike.
- Popieram wniosek - odparłem biorąc w dłoń, butelkę wódki. Reszta poszła za moim przykładem. Tak oto przygotowani, wyszliśmy za zewnątrz. Chyba tylko dziewczyny pomyślały, że na dworze jest cholernie zimno, reszta wyszła w krótkich rękawkach.
- To gdzie te łąki? - zapytał Mike.
- No za drogą - odparł Zain. Najgorsze były schody, na których łapałem ze trzy osoby na raz.
- Jak ty chodzisz Lewis. Pijany jesteś - mruknął Zain, kiedy uchroniłem jego twarz przed bliskim spotkaniem z chodnikiem.
Wreszcie wyszliśmy na łąki, pokonując nie zbyt głęboki rów, który okazał się jeszcze większym wyzwaniem od schodów. Wreszcie cali, ale nie do końca zdrowi, wylegliśmy na bezkresne łąki. Tak przynajmniej niektórym się wydawało. Zaczęło się polowanie.
- Ej jak się właściwie woła żaby? - zapytał ktoś. Spojrzałem na Zain, obaj wzruszyliśmy ramionami.
- A kto je tam wie - odparłem.
Trawa była gęsta, mokra od rosy, a w niektórych miejscach sięgała mi powyżej kolan. Wszyscy się tak darli, że nawet gdyby były tu żaby, to zagłuszyliby je tym krzykiem.
- Lewis! - wydarł się Zain. Kurde szedł obok mnie i nagle zniknął.
- Zain?
- Tu jestem! Pomóż! - zacząłem iść za jego głosem. Jak zwykle to samo. Jak z dzieckiem. Nagle potknąłem się o coś... a raczej o kogoś. Wyrżnąłem twarzą w trawę.
- Zain, ty idioto - rzucił się na mnie i zaczęliśmy się turlać. Zatrzymaliśmy się przy nogach jakieś dziewczyny, bo było tak ciemno, że nie mogłem jej rozpoznać. Spojrzeliśmy z Zainem na siebie. Chwilę nam zajęło podniesienie się do przysiadu, a później ją przestraszyliśmy. Dopiero kiedy płakaliśmy ze śmiechu, po jej pisku, dotarło do mnie, że to była Brooke. Komuś się jutro za to oberwie... Brnęliśmy dalej w to morze trawy, kompletnie bez sensu, zaczynało mi się powoli rozjaśniać w głowie. Cholera, czy ja wyprowadziłem ich na łąki, na żaby? Idący obok mnie Zain uporczywie mi coś tłumaczył, jednak mówił tak niewyraźnie, że nie miałem pojęcia co. Brooke co jakiś czas odwracała się, aby sprawdzić czy jesteśmy wystarczająco daleko od niej, na co ten mały pijak odpowiadał jej machaniem. Starałem się policzyć ile nas tutaj jest, lecz było za ciemno i jeszcze jaby było samo, biegali po tych łąkach jak wariaci. Nagłe idąc przed nami dziewczyna zniknęła nam z pola widzenia, popatrzyliśmy na siebie z Zainem.
- Wróżka? - zapytał.
- A ty co, wampir?
- Zawsze, mój przyjacielu - przytulił mnie.
- Bez gniecenia żeber, cholera jasna.
- Nie, żeber nie - poluźnił uścisk. - Uwielbiam polować z tobą na żaby.
- Chodź ją lepiej ratować - odparłem śmiejąc się. Podeszliśmy do leżącej Brooke, trzymała się za kostkę. - Bardzo boli?
- Tak - odparła, czyli nie za bardzo. Jutro będzie gorzej.
- No dobra, Romeo zostań przy swojej Julii, a ja zawijam resztę.
- Już? - zapytał.
- Inaczej wszyscy mi się tu połamiecie - zaczął krzyczeć do reszty, do niektórych musiałem podejść i ich zawrócić. Wszyscy wracali już, więc została mi tylko nasza kochana parka. Po krótkiej kłótni wziąłem dziewczynę na ręce, ponieważ właściwie to nie miałem pojęcia, czy mogła sobie coś z tą kostką zrobić, czy nie. Był tylko jeden, dość wysoki i stary problem... Zain. On postanowił, jak zwykle, że nie wraca. Co za uparte stworzenie.
- Zain, dwóch osób nieść nie mogę, chodź tutaj.
- Ale ja chcę wreszcie znaleźć żabę! - darł się.
- Jutro znajdziesz żabę, chodź tutaj ku*wa bo marznę!
- Było się ubrać, mi tam jest ciepło - skrzyżował ręce na piersi i rzucił się tyłem na trawę, jakby to była woda.
- No okey stary, ale wtedy już będzie po nagrodzie - nagle podniósł się do siadu.
- Jakiej nagrodzie?
- A kto wygrał taniec z Brooke? - zapytałem.
- Nie pamiętam...
- A ja owszem, ale musisz z nami wrócić, żeby się dowiedzieć.
- To jest szantaż!
- Tak - zacząłem się śmiać. - Ważne, by był skuteczny. Chodź tutaj, ty pijaku.
- Tylko nie pijaku - odparł idąc w naszą stronę.
- Tylko się znowu nie przewróć.
- Ja jestem całkowicie trzeźwy, panuje nad sytuacją.
- Tak, tak - zaśmiałem się. - Już to dziś słyszałem.
- Niemożliwe.
- Możliwe, możliwe. Chodź tu - złapałem go za rękaw i przyciągnąłem bliżej, żeby się znowu nie zgubił.
Kiedy udało mi się ich wepchnąć wszystkich do środka, okazało się, że spacerek ich zmęczył i wszyscy zaczęli przysypiać. Trzeba było ich po kolei prowadzić do pokoju i ogarniać. No to na początek najbardziej uchlany Mike, później dziewczyny, które darły się, że sobie poradzą. Spokojna Brooke, która wcale nie protestowała, a właściwie to cały czas przysypiała, no i na koniec Zain. Położył się na łóżku i już zaczął uraczać mnie fascynującym wywodem, kiedy przypomniałem sobie o Nick'u. Polazłem po niego, położyłem spać do łóżka, żeby nie siedział dalej w salonie i wróciłem do Malika... tyle że jego nie było. Wszedłem do pokoju naprzeciw. Nie ma go, dwa inne pokoje, też nie ma. W końcu wpadłem na niego w pokoju Brooke, skąd go zabrałem, nie powiem, że pokojowo. Ponownie wylądował na łóżku, już miałem odchodzić kiedy złapał mnie za rękę tuż nad nadgarstekiem i pociągnął w dół. Upadłem na łóżko, a to od razu oplotło łapy wokół mnie, jak wokół jakiegoś miśka.
- Ale ty mnie nie zostawisz, prawda.
- No nie, nie zostawię, ale puść mnie.
- Nie.
- Dlaczego? -zapytałem.
- Bo mi cię zabiorą.
- Ale wszyscy śpią, nikt mnie nie zabierze.
- Nie wierzę. Miałeś mi powiedzieć kto wygrał.
- Jutro ci powiem.
- Jak to?! - wydarł się.
- Ciszej. Po prostu boję się, że jak ci powiem, to zrobisz coś głupiego, czego jutro będziesz żałować. A teraz spać.
- Tak jest. Kocham cię przyjacielu - podniósł się i pocałował mnie w policzek. Na szczęście tylko w policzek.
- Bez ślinienia, cholera jasna. Spać.
- Już się robi - wygodnie się ułożył i wtulił mi w tors twarz. - Jesteś strasznie kościsty.
- Masz poduszki - mruknąłem.
- Ale ja wolę ciebie - wybuchnąłem śmiechem. Co za świr. Miałem jednak nadzieję, że nie będzie lunatykował...
Nadzieja matką głupich, nie? Musiałem do ściągać z okna, przyprowadzać z kilku innych pokoi, słuchać jak udaje osła, barana, konia, kurczaka, aż wreszcie się przebudził.
- Co ty robisz w moim łóżku? - zapytał.
- Nie chcesz wiedzieć. Idź spać.
- Okey - położył się obok mnie i zasnął w pare minut. Nareszcie. Przeszedłem się jeszcze raz po wszystkich pokojach. Wszyscy śpią. Mogłem wreszcie wrócić do siebie, ale polazłem do Zaina jakby znowu zaczął bawić się w Supermana i chciał skakać z okna.
- Lewis, co ty tu właściwie robisz? - zapytał.
- No jak to co? Piję... sam mnie zaprosiłeś tutaj.
- Więc to twoja sprawka! - wydarł się Mike.
- Przestań krzyczeć idioto! - krzyknąłem. - Przy kobietach się nie krzyczy.
- Ale skąd ty tu się wziąłeś?
- No z uniwerku... - przekręcił głowę. - No mordo, razem tam chodzimy.
- Tak?
- Nie, żartuję... a wyglądam na żartownisia?
- Czekaj niech się przyjrzę - zaczął iść w moim kierunku, ale potknął się o coś i musiałem go łapać.
- Żyjesz Zainuś? - zapytał Mike.
- Chyba jeszcze żyje - mruknąłem.
- A czemu, my wcześniej nie gadaliśmy? - zapytał chłopak.
- Zajęty byłem - przyznałem.
- Tą ładną dziewczyną?
- Uważaj, tutaj nadal jest Brooke - szepnąłem.
- Panuję nad sytuacją - uspokoił mnie. - To z tą ładną czy nie?
- Ale co masz na myśli? - zapytałem, dopijając wódkę.
- No jak to co?
- No i co? Znowu chcesz się bić? - zapytałem, a on zaczął się śmiać jak psychol.
- To wy się kiedyś pobiliście? - zapytała Brooke.
- To przypadek był - odpowiedzieliśmy na raz.
- A pamiętasz zakład o żabę? - zaśmiał się Malik.
- Nie zaczynaj znowu, bo tutaj blisko są łąki.
- Chodźmy! - krzyknął.
- A pamiętasz jak ostatnio pięć osób wyciągało cię z bagna? Ja dziękuję za takie atrakcje!
- No Lewis - zaczął mnie szarpać za ramię. - Lewy, nie rób mi tego. Proszę, proszę, proszę...
- Oj zamknij się - warknąłem. - Co za uparty gówniarz.
- No chodź - usiadł mi na kolanach. - Fajnie będzie.
- Ale nie bawimy się w pływanie, omijamy kałuże tak? - upewniłem się. - Ja nie zamierzam uczyć cię pływać w kałuży...
- To nie była kałuża! - wydarł się Nick.
- Jak to?
- To była sadzawka u mojego wuja na działce - odparł i poszedł dalej spać.
- Sadzawka? - zdziwiłem się. - Niemożliwe.
- Niemożliwe - powtórzył Zain.
- No niemożliwe - otworzyłem znowu.
- To idziemy na żaby? - zapytał.
- Idziemy - zdecydowałem, wstał z moich kolan a ja za nim. - Cicho. Ogłoszenie. Idziemy polować na żaby! Kto idzie.
- Ja - odpowiedzili wszyscy oprócz Nick'a, który spał w najlepsze.
- Na taką wyprawę, nie można iść na pusto - zauważył Mike.
- Popieram wniosek - odparłem biorąc w dłoń, butelkę wódki. Reszta poszła za moim przykładem. Tak oto przygotowani, wyszliśmy za zewnątrz. Chyba tylko dziewczyny pomyślały, że na dworze jest cholernie zimno, reszta wyszła w krótkich rękawkach.
- To gdzie te łąki? - zapytał Mike.
- No za drogą - odparł Zain. Najgorsze były schody, na których łapałem ze trzy osoby na raz.
- Jak ty chodzisz Lewis. Pijany jesteś - mruknął Zain, kiedy uchroniłem jego twarz przed bliskim spotkaniem z chodnikiem.
Wreszcie wyszliśmy na łąki, pokonując nie zbyt głęboki rów, który okazał się jeszcze większym wyzwaniem od schodów. Wreszcie cali, ale nie do końca zdrowi, wylegliśmy na bezkresne łąki. Tak przynajmniej niektórym się wydawało. Zaczęło się polowanie.
- Ej jak się właściwie woła żaby? - zapytał ktoś. Spojrzałem na Zain, obaj wzruszyliśmy ramionami.
- A kto je tam wie - odparłem.
Trawa była gęsta, mokra od rosy, a w niektórych miejscach sięgała mi powyżej kolan. Wszyscy się tak darli, że nawet gdyby były tu żaby, to zagłuszyliby je tym krzykiem.
- Lewis! - wydarł się Zain. Kurde szedł obok mnie i nagle zniknął.
- Zain?
- Tu jestem! Pomóż! - zacząłem iść za jego głosem. Jak zwykle to samo. Jak z dzieckiem. Nagle potknąłem się o coś... a raczej o kogoś. Wyrżnąłem twarzą w trawę.
- Zain, ty idioto - rzucił się na mnie i zaczęliśmy się turlać. Zatrzymaliśmy się przy nogach jakieś dziewczyny, bo było tak ciemno, że nie mogłem jej rozpoznać. Spojrzeliśmy z Zainem na siebie. Chwilę nam zajęło podniesienie się do przysiadu, a później ją przestraszyliśmy. Dopiero kiedy płakaliśmy ze śmiechu, po jej pisku, dotarło do mnie, że to była Brooke. Komuś się jutro za to oberwie... Brnęliśmy dalej w to morze trawy, kompletnie bez sensu, zaczynało mi się powoli rozjaśniać w głowie. Cholera, czy ja wyprowadziłem ich na łąki, na żaby? Idący obok mnie Zain uporczywie mi coś tłumaczył, jednak mówił tak niewyraźnie, że nie miałem pojęcia co. Brooke co jakiś czas odwracała się, aby sprawdzić czy jesteśmy wystarczająco daleko od niej, na co ten mały pijak odpowiadał jej machaniem. Starałem się policzyć ile nas tutaj jest, lecz było za ciemno i jeszcze jaby było samo, biegali po tych łąkach jak wariaci. Nagłe idąc przed nami dziewczyna zniknęła nam z pola widzenia, popatrzyliśmy na siebie z Zainem.
- Wróżka? - zapytał.
- A ty co, wampir?
- Zawsze, mój przyjacielu - przytulił mnie.
- Bez gniecenia żeber, cholera jasna.
- Nie, żeber nie - poluźnił uścisk. - Uwielbiam polować z tobą na żaby.
- Chodź ją lepiej ratować - odparłem śmiejąc się. Podeszliśmy do leżącej Brooke, trzymała się za kostkę. - Bardzo boli?
- Tak - odparła, czyli nie za bardzo. Jutro będzie gorzej.
- No dobra, Romeo zostań przy swojej Julii, a ja zawijam resztę.
- Już? - zapytał.
- Inaczej wszyscy mi się tu połamiecie - zaczął krzyczeć do reszty, do niektórych musiałem podejść i ich zawrócić. Wszyscy wracali już, więc została mi tylko nasza kochana parka. Po krótkiej kłótni wziąłem dziewczynę na ręce, ponieważ właściwie to nie miałem pojęcia, czy mogła sobie coś z tą kostką zrobić, czy nie. Był tylko jeden, dość wysoki i stary problem... Zain. On postanowił, jak zwykle, że nie wraca. Co za uparte stworzenie.
- Zain, dwóch osób nieść nie mogę, chodź tutaj.
- Ale ja chcę wreszcie znaleźć żabę! - darł się.
- Jutro znajdziesz żabę, chodź tutaj ku*wa bo marznę!
- Było się ubrać, mi tam jest ciepło - skrzyżował ręce na piersi i rzucił się tyłem na trawę, jakby to była woda.
- No okey stary, ale wtedy już będzie po nagrodzie - nagle podniósł się do siadu.
- Jakiej nagrodzie?
- A kto wygrał taniec z Brooke? - zapytałem.
- Nie pamiętam...
- A ja owszem, ale musisz z nami wrócić, żeby się dowiedzieć.
- To jest szantaż!
- Tak - zacząłem się śmiać. - Ważne, by był skuteczny. Chodź tutaj, ty pijaku.
- Tylko nie pijaku - odparł idąc w naszą stronę.
- Tylko się znowu nie przewróć.
- Ja jestem całkowicie trzeźwy, panuje nad sytuacją.
- Tak, tak - zaśmiałem się. - Już to dziś słyszałem.
- Niemożliwe.
- Możliwe, możliwe. Chodź tu - złapałem go za rękaw i przyciągnąłem bliżej, żeby się znowu nie zgubił.
Kiedy udało mi się ich wepchnąć wszystkich do środka, okazało się, że spacerek ich zmęczył i wszyscy zaczęli przysypiać. Trzeba było ich po kolei prowadzić do pokoju i ogarniać. No to na początek najbardziej uchlany Mike, później dziewczyny, które darły się, że sobie poradzą. Spokojna Brooke, która wcale nie protestowała, a właściwie to cały czas przysypiała, no i na koniec Zain. Położył się na łóżku i już zaczął uraczać mnie fascynującym wywodem, kiedy przypomniałem sobie o Nick'u. Polazłem po niego, położyłem spać do łóżka, żeby nie siedział dalej w salonie i wróciłem do Malika... tyle że jego nie było. Wszedłem do pokoju naprzeciw. Nie ma go, dwa inne pokoje, też nie ma. W końcu wpadłem na niego w pokoju Brooke, skąd go zabrałem, nie powiem, że pokojowo. Ponownie wylądował na łóżku, już miałem odchodzić kiedy złapał mnie za rękę tuż nad nadgarstekiem i pociągnął w dół. Upadłem na łóżko, a to od razu oplotło łapy wokół mnie, jak wokół jakiegoś miśka.
- Ale ty mnie nie zostawisz, prawda.
- No nie, nie zostawię, ale puść mnie.
- Nie.
- Dlaczego? -zapytałem.
- Bo mi cię zabiorą.
- Ale wszyscy śpią, nikt mnie nie zabierze.
- Nie wierzę. Miałeś mi powiedzieć kto wygrał.
- Jutro ci powiem.
- Jak to?! - wydarł się.
- Ciszej. Po prostu boję się, że jak ci powiem, to zrobisz coś głupiego, czego jutro będziesz żałować. A teraz spać.
- Tak jest. Kocham cię przyjacielu - podniósł się i pocałował mnie w policzek. Na szczęście tylko w policzek.
- Bez ślinienia, cholera jasna. Spać.
- Już się robi - wygodnie się ułożył i wtulił mi w tors twarz. - Jesteś strasznie kościsty.
- Masz poduszki - mruknąłem.
- Ale ja wolę ciebie - wybuchnąłem śmiechem. Co za świr. Miałem jednak nadzieję, że nie będzie lunatykował...
Nadzieja matką głupich, nie? Musiałem do ściągać z okna, przyprowadzać z kilku innych pokoi, słuchać jak udaje osła, barana, konia, kurczaka, aż wreszcie się przebudził.
- Co ty robisz w moim łóżku? - zapytał.
- Nie chcesz wiedzieć. Idź spać.
- Okey - położył się obok mnie i zasnął w pare minut. Nareszcie. Przeszedłem się jeszcze raz po wszystkich pokojach. Wszyscy śpią. Mogłem wreszcie wrócić do siebie, ale polazłem do Zaina jakby znowu zaczął bawić się w Supermana i chciał skakać z okna.
Brooke?
Jak wrażenia po imprezie xD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz