wtorek, 30 maja 2017

Od Maureen CD. Ruth

NO, POWIEDZMY, ŻE TAK POŁOWICZNIE +18

Myślałam, że jedynym, czego na tamten moment potrzebowałam była samotność. Tylko ja i moje przemyślenia. Okazało się jednak, że faktycznie to, czego chcemy nie zawsze okazuje się być tym, czego tak naprawdę nam potrzeba. I nie odkryłam tego samodzielnie. Wręcz przeciwnie. Gdyby nie Ruth Fitz, wciąż tkwiłabym w dołku emocjonalnym, ślepo wierząc w to, że teraz jedynie odcięcie od całego świata zewnętrznego przyniesie ukojenie mojej udręczonej duszy. Jakże się myliłam.
Prawdziwa ulga nastąpiła, kiedy jej obecność na dobre dała mi się we znaki. Nakarmiła mnie, pozwoliła odpocząć, podarowała mi czułość i zrozumienie - po prostu zajęła się mną tak, jak to robiła mama w dzieciństwie. Czy to właśnie tego brakowało w moim życiu? Osoby, która dałaby radę ocieplić zimny mrok w moim wnętrzu, który tak skrzętnie ukrywałam przed ludzkością, przyklejając do twarzy maskę radosnej persony bez trosk, zawsze służącej dobrą radą? Wniosek generował się sam. A ja czułam, że najzwyczajniej w świecie odnalazłam bratnią duszę.
Nie czułam oporów, gdy przyszło mi paradować po pokoju, zakrywając ciało jedynie milutkim w dotyku ręcznikiem. Może to niemiłe, jednak chciałam przekonać się, czy mam rację w pewnych kwestiach. I być może zyskałam wyczekiwaną odpowiedź, bo gdy Ruth prawdopodobnie myślała, że niczego nie spostrzegam, ja wciąż czułam na sobie jej wzrok. Od czasu do czasu zerkałam ukradkiem w jej stronę, aby upewnić się, że wlepia we mnie spojrzenie, które zdecydowanie nie wyrażało jedynie przyjacielskich intencji.
Ktoś powiedziałby: spacer jak spacer, żadna nowość. Nie mogłam się z tym jednak zgodzić. Wbrew pozorom zwyczajna przechadzka znaczyła dla mnie więcej niż ktokolwiek miałby okazję pomyśleć. Po raz pierwszy od dłuższego czasu odważyłam się wyjść ze swoich pozornie bezpiecznych czterech ścian. I to wszystko dzięki jednej osobie. Podobało mi się. Otoczyły nas drzewa, było wprost cudownie. Zapach soczystej trawki, świergot ptaków, podmuch świeżego powietrza we włosach. Wszystko, czego potrzeba przepełnionej stresem duszyczce mojego pokroju. A do kompletu - cudne jezioro z niewielką kładką. Błyszcząca tafla dodawała lokacji uroku. Zdziwiłam się, że w powietrzu nie krąży całe stado wygłodniałych komarów. Długo jednak nie nacieszyłam się spokojem, bo nie minęła chwila, a Fitz już rzuciła swoim tobołkiem w bliżej nieokreślonym kierunku, schwytała moją dłoń i ruszyła prędko w stronę wody, nie dając mi szansy na jakikolwiek protest. Zdążyłam jedynie ściągnąć z siebie przewiązaną przez pas bluzę i pozostawić ją na brzegu. Niewinne ochlapywanie siebie nawzajem wkrótce przeistoczyło się w istną wojnę na śmierć i życie, którą oczywiście wygrałam ja. No dobra, był remis. Ale utrzymajmy, że to wciąż ja triumfowałam.
Śmiałam się po raz pierwszy od dawna, w dodatku szczerze jak nigdy dotąd. Ale nieco ucichłam, kiedy spostrzegłam ciasno przylegającą koszulkę do ciała Ruth, które okazało się jeszcze bardziej kuszące niż mogłam się spodziewać. Gdy ta zauważyła moje spojrzenie, objęła się ramionami, zakrywając doskonale widoczny stanik. Czy ja dostrzegłam tam koronkę? O cholera.
Ognisko, Maureen. Ognisko. Jej jest zimno, pomyślałam, gdy zauważyłam potocznie nazywaną gęsią skórkę na ramionach Ruth. Niedługo po tym zaproponowałam stworzenie niewielkiego płomienia, który dostarczy nam ciepła. I wysuszy przemoknięte do suchej nitki ubrania. Zaczęłyśmy więc zbierać drewno na opał, a że wciąż trzymał się mnie dobry humor, zaczęłam nucić pod nosem:
- Kilku kumpli i patyk albo dwa, powstanie dom, w którym mieszkać się da, kumpli weź, patyk w garść, potrafisz to, wyrośnie dom, choć nie było tu gooo.
Nie spodziewałam się, że zarażę tym moją towarzyszkę, bo - ku mojemu zaskoczeniu - i ona zaczęła po chwili nucić piosenkę z Kubusia Puchatka. Śpiewałyśmy, śmiejąc się z siebie nawzajem, aż uzbierałyśmy wystarczającą ilość patyków, by rozpalić średniej wielkości ognisko, przy którym zasiadłyśmy niemal natychmiast, uprzednio rozkładając w bezpiecznej odległości od płomienia mokre ubrania. Spojrzałam na Ruth, która mocno naciągnęła na siebie swój sweter. Otaksowałam wzrokiem otoczenie w poszukiwaniu bluzy, którą błyskawicznie wypatrzyłam i pochwyciłam, by finalnie usiąść blisko panienki Fitz i założyć ją na jej ramiona.
- Żebyś nie zmarzła - szepnęłam jej do ucha, a kąciki moich ust delikatnie się uniosły. Spojrzała na mnie z wdzięcznością i odwzajemniła nieznaczny uśmiech. Niebo zdążyły zasnuć wieczorne chmury. Gwiazdy pojawiły się niewiele później. Odbijały się w oczach Ruth, dlatego zawiesiłam nań spojrzenie na dłuższą chwilę. - Jesteś... piękna - mruknęłam rozczulonym głosem, kładąc dłoń na jej nagim udzie i delikatnie pocierając jej skórę. Ku mojemu zadowoleniu, nie odsunęła się. Ba, nawet chyba usłyszałam cichutki, zadowolony pomruk.
- Tak sądzisz? - zapytała. Drżenie jej głosu sprawiło, że natychmiast wyczułam w tonie nutkę niepewności. Czyżby tak urokliwej dziewczynie rzadko mówiono, jak cudowna jest jej uroda? I jak cudne ma wnętrze?
- Mhm - odparłam niemal niesłyszalnie. Powędrowałam wzrokiem wzdłuż jej twarzy. Zawiesiłam spojrzenie na jej kuszących, pełnych ustach, które jak na zawołanie delikatnie zwilżyła językiem. Nie potrafiłam dłużej wytrzymać, więc ostrożnie ujęłam jej uroczą mordkę w dłonie, gładząc kciukami gładkie policzki i na powrót wpatrzyłam się w jej oczy. - Nie zabij mnie. - Z tymi słowy zamknęłam oczy i sprawiłam, że nasze wargi stały się jednością w trakcie krótkiego, ale pełnego namiętności pocałunku. Znaczy, takie było założenie - miał być krótki, jednak mruknięcie Ruthie i fakt, że odwzajemniła ten czuły gest sprawiły, że sam pocałunek nie tylko zyskał na sile, ale i przedłużył się o kilka cudownych chwil.
- Reenie - szepnęła, kiedy nasze usta z powrotem stały się dwiema osobnymi jednostkami. Uśmiechnęłam się promiennie i przyłożyłam palec wskazujący do jej warg, by zamilkła. Tak też się stało. Wówczas i jej mordkę rozjaśnił uśmiech. Niewinny i słodki. Jak ona cała. W blasku trzaskających nieopodal płomieni zdołałam dostrzec szerokie rumieńce na jej policzkach.
Mocnym, ale ostrożnym ruchem pchnęłam jej ciało. Tak, że wylądowała plecami na piaszczystym gruncie. Pochyliłam się nad nią, wsuwając kolano pomiędzy jej uda i ponownie stałyśmy się jednością poprzez pocałunek. Każdy kolejny stawał się coraz bardziej zachłanny. Z pasją wgryzałam się w jej dolną wargę, zachwycając jednocześnie jej pojękiwaniem, które dało mi jasny znak, że ewidentnie podoba jej się moja gierka. Przeszłam więc do kolejnego etapu, przemykając wilgotnymi wargami wzdłuż linii jej żuchwy, zatrzymując się na moment dopiero pod jej uchem, by pozostawić tam niewielką malinkę. Wróciłam jednak do swojej migracji, podążając tym razem po jej szyi. Tam również nie zapomniałam o pozostawieniu po sobie pamiątki. W międzyczasie jedna z moich dłoni krążyła po jej dekolcie. Nie śmiałam zapomnieć o schwytaniu jej piersi. Ściskałam i rozluźniałam rękę, która wkrótce pomknęła również ku idealnemu brzuchowi. Stopniowo zdobywałam się na coraz odważniejsze posunięcia, aż finalnie wsunęłam dłoń w dolną część bielizny Ruth, co najwidoczniej doprowadziło ją do zachwytu, bo wydała z siebie donośny jęk. W międzyczasie moje usta odwiedziły kilka zakątków jej ciała. Podobnie z językiem, który przemknął nieznośnie wolno wzdłuż linii jej mostka. Nie było to trudne, biorąc pod uwagę fakt, że wówczas plecy dziewczyny stworzyły idealny łuk. To dało mi również szansę na wsunięcie łapska pod nią i rozprawienie się z zapięciem jej stanika, który faktycznie okazał się koronkowy, ku mojej uciesze...
Zbudziłam się rano, obolała jak skurwysyn. Początkowo poczułam skurcz w żołądku, kiedy pierwszym, co ujrzałam były gałęzie drzew nad moją głową i błękit nieba. Czułam na sobie delikatny ciężar, dlatego skierowałam spojrzenie w stronę jego źródła. Natychmiast moją twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. Fitz spała z głową na mojej piersi, wtulona jak w pluszowego misia. Odgarnęłam z jej twarzy pojedynczy kosmyk włosów, co wystarczyło, by w pierwszej kolejności mocno zacisnęła powieki i zmarszczyła uroczy nosek, a potem powoli uchyliła zaspane ślepka i wlepiła je we mnie.
- Dzień dobry. Mam nadzieję, że byłam dobrą poduszką i nie boli cię grzbiet tak, jak mnie - rzuciłam z rozbawieniem. Doskonale wiedziałam, co wydarzyło się ubiegłej nocy. Nie czułam się z tym jednak źle. Przecież to nic strasznego. Bynajmniej nie dla mnie.

Ruthie? ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz