sobota, 27 maja 2017

Od Alice CD Matyldy



Pogłaskałam łagodnie grubaska po łbie. Matylda patrzyła na mnie tak… Jakoś tak nieludzko. Jakbym była jakimś bóstwem. Głupio się tak czułam a tym bardziej, że zdecydowanie ta rola mi nie odpowiadała choć przyznam miała coś w sobie wręcz ciekawego.
- No co się tak gapisz? – nie wytrzymałam w końcu.
- Wybacz. – chrząknęła.
- O Boże! Już 8:15 – zerknęłam na zegarek na korytarzu. – Musimy się pospieszyć jeśli chcemy jeszcze coś zjeść przed lekcjami.
Dziewczyna jeszcze raz przeczesała palcami grzywę ogiera i razem pobiegłyśmy na stołówkę. Ostatni uczniowie już wychodzili z jadalni. Matylda przełknęła dwie kanapki z pasztetem gdy ja tymczasem popijałam sobie najspokojniej w świecie herbatę z cytryną. Nie byłam przyzwyczajona do pożerania czegokolwiek gdy nie mogłam rozkoszować się smakiem i żuć powoli w ustach. Wolałam już czekać do następnej przerwy.
Nowo poznana kiwnęła w końcu głową na znak, że skończyła i możemy lecieć do sali w której z pewnością rozpoczęła się już lekcja. Nie ma to jak się spóźnić na pierwszą lekcję w tym uniwersytecie. Ostrożnie wychyliłam głowę za drzwi a zaraz za nią powędrowały nogi.
- Dzień dobry… - zaczęłam spokojnie. – Przepraszam za spóźnienie. Miałyśmy mały problem z naszymi konikami.
Matylda spojrzała na nauczyciela a jej wzrok potwierdzał moje „zeznania”.
- To moja wina. – dodałam z krzywym uśmiechem.
- To 5 minut spóźnienia – oznajmił z francusko – portugalskim akcentem nauczyciel. – Nie lubię kiedy moi uczniowie się spóźniają… Jesteście widzę nowe. Usiądźcie zatem i skupcie się na lekcji.
Przeleciałam wzrokiem po klasie w poszukiwaniu wolnego miejsca. Ostatnia ławka pod oknem. Chrząknęłam do dziewczyny i pod nadzorem ciekawskich spojrzeń klasy ruszyłyśmy do ławki. Rozpoczęliśmy lekcję. Temat był stosunkowo prosty ale mega nudny. Dzwonek na przerwę wydał mi się zbawienny. Lekcje zleciały bardzo wolno. Jedne co mnie dziś zainteresowało to lekcja żywienia i opieki nad końmi prowadzonej przez Panią Laylę, która była cudownym nauczycielem.
Od 16:00 zaczynały się treningi. Jęknęłam na myśl o tym, że nie będę mogła galopować na moim Demensie ale na zupełnie mi obcym, wyjeżdżonym koniu stajennym. Instruktor polecił mi wziąć Arystokratkę. Ze zrezygnowaniem wyczyściłam klacz, która stała spokojnie, raz za czas machając ogonem. Demo zawsze kręci się niespokojnie w kółko, ciągnie zębami za koszulkę lub wyrywa pyskiem mi z dłoni szczotki. Podobnie z siodłaniem. Podczas zapinania popręgu Arystokratka jedynie zrobiła jeden krok w lewo, nic poza tym.
Gdy wsiadłam i nakazałam jej kłusować ta ledwo co przeszła do stępa. Czułam się jak dziecko. Jechałam akurat przed jakąś kasztanką. Arystokratka wlokła się powoli podskakując tylko przy wyższych przeszkodach. Te najmniejsze po prostu „przechodziła”. Już przy samej końcówce toru klacz galopując, przed samą przeszkodą przeszła do kłusa. Kasztance za nami puściły w końcu nerwy (to musiało się wreszcie stać) i ugryzła Arystokratkę w zad. Ta zaś rzuciła się w prawo i miażdżąc moją nogę odbiła się bokiem od wysokiej topoli. Przeklęłam z bólu ale pojechałam dalej tym razem bijąc klacz z całej siły bacikiem zmusiłam ją do pracy.
W końcu przeszliśmy na „wyższy poziom”. Matylda wraz z Teofilem zatrzymała się na niewielkiej polanie gdzie luźno sobie ćwiczyli. Nagle wierzchowiec dziewczyny zaczął podskakiwać, wierzgać i rżeć w niebogłosy.
- Pomooooccyyy! – wykrzyknęła powoli tracąc równowagę.
Skrzywiłam usta i mimo zakazów instruktora zagalopowałam w stronę ogiera ściskając kolanami boki Arystokratki. Nagle poczułam okropne pieczenie na ramieniu. Spojrzałam w dół. Pod kopytami naszych koni bzyczały ze strachem pszczoły, którym właśnie KTOŚ zgniótł dom. (~inspiracja przygodą przyjaciółki xd)
Zobaczyłam jak Matyldzie wypadają wodze z rąk. Złapałam je szybko i chwyciwszy rękę spadającej dziewczyny wycofałam się w stronę grupy. Arystokratka nerwowo rzucała łbem.
Trening wreszcie się skończył a ja mogłam wysmarować się maścią na ugryzienia od stóp do głów lecz wcześniej zajęłam się klaczą, która też nie była lepsza ode mnie. Pan Liam pochwalił mnie za ładną akcję ale przyrzekł mi, że jeszcze raz to się powtórzy to udusi mnie własnoręcznie.
Kierując się do pokoju zobaczyłam jak Matylda łapiąc co jakiś czas za kolano kulała na górę.
- Czekaj! No pomogę ci! – krzyknęłam za nią i wzięłam ją pod ramie.
- Chyba coś sobie zrobiłam… - powiedziała blada.
Błyskawicznie odgadłam jej myśli. Kolano?
- Chodźmy do mnie ale spokojnie, przejedziemy się windą. – powiedziałam.
Dziewczyna kiwnęła głową.
Wchodząc do pokoju omal nie zdeptałyśmy Blacka i Gingera.
- Usiądź w fotelu – nakazałam i przysunęłam krzesło do kanapy.
Fioleto włosa położyła ostrożnie na krześle nogę a ja zmoczyłam lodowatą głową ręcznik i przyłożyłam do opuchniętego kolana. Matylda syknęła cicho z bólu. Nagle ktoś zapukał do drzwi.
- Proszę – warknęłam. – Ooo…
Zza drzwi wychyliła się głowa Cole’go.
- Mogę wejść? – spytał.
- Oczywiście. – chrząknęłam.
Chłopak wszedł po woli do pokoju zamykając cicho drzwi. Oparł się o ścianę i przyglądał się nam nieco dziwnie co mnie trochę irytowało.
- Nie… Chyba wszystko w porządku z kolanem – stwierdziłam.
Matylda popatrzyła na mnie jakby w to bardzo wątpiła. Przewróciłam oczami.
- Moja matka była chirurgiem a ja również miałam iść na medycynę – dodałam ciszej.
- Więc co się stało? – spytał Cole.
- Nie wiem. Raczej to nie jest złamanie a więc… Masz uczulenie na pszczoły?
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Jedziemy do szpitala. – oznajmił Cole i wyszedł z pokoju.
- A co z Teofilem?! – naburmuszyła się poszkodowana.

Matylda? Brak pomysłu :/ 
(I nie, coś Ty! xdd)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz