wtorek, 23 maja 2017

Od Will'a (& Vicky) CD. Quinlan

OSTRZEŻENIE!
Poniższa treść zawiera mnóstwo przesłodzonych scen!
Przed przeczytaniem tego opka skonsultuj się z lekarzem lub dentystą, bo od tej słodyczy mogą powypadać Ci zęby.
Życzę miłej lektury,
~Ninja

„Dlaczego nie potrafię zrobić ze sobą niczego sensownego?” - ta myśl chodziła mi po głowie przez cały czas. Nie rozumiałem kompletnie nic… musiałem nieźle się upić, albo… przejrzeć na oczy. Czemu nagle wszystko się zmieniło? Cały świat przestał się liczyć i została tylko Ona. Mocno już pijana przyjaciółka. To jedno słowo tak rani… I czy nie powinienem tego wykorzystać? Nagłej przychylności spowodowanej tymczasowym upojeniem alkoholowym? Pewnie każdy normalny facet skorzystałby z takiej okazji, ale… to nie tak ma wyglądać… Wszystko potoczyło się nie tak, jak powinno. Dlaczego sobie z tym nie radzę? Jesteś idiotą Grant. Jesteś największym idiotą jakiego sam kiedykolwiek znałeś… A na dodatek masz w życiu ogromnego farta – twój najlepszy kumple i brat nie żyje; twoja pierwsza prawdziwa dziewczyna zdradziła cię z twoją dobrą przyjaciółką i w końcowym efekcie musiałeś iść na studniówkę z kuzynką, bo Vicky była wtedy małolatą (przynajmniej z twojej ówczesnej perspektywy i toku myślenia).
- Jak ja nienawidzę alkoholu… - mruknąłem cicho. Ale czy miałem inne wyjście? Przecież nie mogłem tak po prostu jej zostawić, prawda? Oczywiście! Jest opcja, że już nigdy jej nie zobaczysz, więc powinieneś teraz być przy Quinlan i wspierać ją! Co z tego, że po wyjeździe złamie ci serce, w końcu i to przestanie boleć! Jesteś pieprzonym optymistą bez uczuć… Pojawiam się tylko, gdy pijesz! Już wiem, czemu tak nienawidzę alkoholu… Oj, już nie przesadzaj! Jestem twoim najlepszym kumplem! Zawsze przy tobie będę, na dobre i… Weź już mnie zostaw. Ale, Will! Spierdalaj…
I odszedł, na całe szczęście odszedł. I znów zostałem sam z Quinn, kompletnie już pijaną. Cholera, może jednak powinien wrócić? Radź sobie sam! W takim razie zamknij się idioto i daj pomyśleć w spokoju! Ojojoj, jaki drażliwy się zrobiłeś… WON STĄD!
Tym razem chyba na dobre się go pozbyłem. Co tu zrobić? Co robić? Trzeba by skierować to spotkanie na nieco inne tory…
- Już ci lepiej? - rzuciłem siadając na chwilę na fotelu.
- Nie, chyba… jeszcze nie… - wymamrotała i pociągnęła mnie za sobą, przez co o mało nie wywróciłem się razem z dosyć ciężkim meblem.
- No, niech będzie… - mruknąłem i przestałem stawiać opór, nie chcąc wyjść z jakimś uszczerbkiem na zdrowiu z tego pokoju. Tańczyliśmy i wygłupialiśmy się, a Quinlan ciągle było mało zabawy i alkoholu.
- Może tak… odwiedzilibyśmy… kochaną panią Liliannę odwiedzili…- wybełkotała.
- Myślę, że nie byłaby zachwycona takimi odwiedzinami. Nie wytrzymam, jeśli znów usłyszę coś w stylu „GRANT! DO MNIE NATYCHMIAST!”. Chociaż jednocześnie chyba nie potrafiłbym bez tego żyć. - zaśmiałem się w duchu. Nie wypiłem już ani kropli procentów więcej. W końcu ktoś musi jej pilnować… O dziwo wyjątkowo dobrze szło mi sklejanie spójnych, zrozumiałych i sensownych zdań, czego nie można było powiedzieć o dziewczynie. Chyba nie do końca odbierała wszystkie informacje z zewnątrz. Prawdopodobnie chciała coś odpowiedzieć, ale zamiast tego zerwała się z miejsca i pognała w stronę innego pomieszczenia, jakim była łazienka. Dobrze, że pamiętała gdzie się ona znajduje. Nie zastanawiając się dłużej, po prostu ruszyłem za nią. Zdążyłem zebrać jej liliowe włosy, nim zaczęła wymiotować. Gdy wszystko wskazywało, że sytuacja zmierza ku końcowi, zostawiłem ją na chwilę i pobiegłem po wodę mineralną.
- Chyba już wystarczy. - mruknąłem podając jej butelkę.
- Taaak, chyba… chyba rację masz... rację. - mruknęła biorąc ją ode mnie. Pomimo tego, że właśnie pijana rzygała do kibla, wciąż była uśmiechnięta. Westchnąłem cicho i wyszedłem z łazienki, zostawiając ją na chwilę samą. Niewiarygodna dziewczyna… Ale chyba już jej wystarczy, chociaż zapewne nie będzie łatwo namówić ją na odpoczynek. Trzeba spróbować… Po chwili Quinn wróciła do pokoju.
- Eeee… Quinlan, może zdrzemniesz się nieco? - wypaliłem bez zastanowienia.
- Nieee chcę! - odpowiedziała jak dziecko. Czyli rzeczywiście nie będzie to takie proste…
- Dobra, to co chcesz robić? - spytałem. starając się opanować niemałą irytację tym zachowaniem. Ale jak mogę mieć do niej pretensje, gdy dziewczyna jest kompletnie pijana?
- Tańczyć! Tańczyć! Tańczyć! - krzyczała, obracając się z rozłożonymi szeroko rękami nad głową. Po czym tak po prostu ze śmiechem opadła na łóżko.
- Niech ci będzie… - westchnąłem i ponownie zacząłem się wydurniać, a dziewczyna natychmiast zerwała się z miejsca i dołączyła do mnie.
***
Tańczyliśmy jeszcze bardzo długo, nim w końcu zmęczona padła na kanapę.
- Wytańczyłaś się już? - spytałem, siadając obok niej. W odpowiedzi usłyszałem tylko głośny jęk, a głowa dziewczyny opadła na moje ramię. Na moment znieruchomiałem i znów nie miałem pojęcia, co ze sobą zrobić. Czułem, że w jakiś sposób powinienem działać, póki jest okazja, ale jak? Przecież i tak nic nie będzie jutro pamiętać… Może dla jednych byłoby to doskonałe rozwiązanie, ale nie dla mnie.
- Toooo… Może wyjdziemy na balkon? - rzuciłem trochę od niechcenia.
- Tu jest baklon? Czemu ty nie masz bekonu? - spytała zdziwiona, wciąż myląc słowa.
- Ponieważ ja mieszkam pod 2, a to jest na parterze. - odpowiedziałem cierpliwie i sięgnąłem po swoją gitarę. W tak zwanym międzyczasie, który nie został tu opisany zdążyłem po nią pobiec, unikając na szczęście ukochanej sekretarki. Wyszedłem na zewnątrz, a zmęczona już nieco dziewczyna poczłapała za mną. Oboje usiedliśmy na małej ławeczce, która zajmowała niemal całą przestrzeń owego „baklonu”. Może w ten sposób nareszcie uśnie… Widziałem, że już ledwo siedzi i niedługo uśnie, ale i tak postanowiłem to rozegrać, jak zamierzałem. Oparła delikatnie głowę o ławkę, a ja zwyczajnie zacząłem cicho grać. Niekoniecznie chciałem śpiewać, choć i tak nie odbierała już bodźców z zewnątrz, więc tekstu i tak nie dosłyszy. A to może lepiej... Brzdąkałem cicho i nuciłem, gdy dziewczyna zamknęła oczy.
- Głośniej... – mruknęła. Westchnąłem ciężko i dłużej z tym nie walczyłem. Zaśpiewałem jej piosenkę Elliota Smitha „Between the Bars”.
- Drink up, baby, stay up all night 
The things you could do, you won't but you might 
The potential you'll be, that you'll never see 
The promises you'll only make.

Drink up with me now and forget all about the pressure of days 
Do what I say and I'll make you okay and drive them away 
The images stuck in your head.

People you've been before that you don't want around anymore 
That push and shove and won't bend to your will 
I'll keep them still.

Drink up, baby, look at the stars 
I'll kiss you again between the bars where I'm seeing you 
There with your hands in the air, waiting to finally be caught.

Drink up one more time and I'll make you mine 
Keep you apart deep in my heart separate from the rest 
Where I like you the best and keep the things you forgot.

The people you've been before that you don't want around anymore 
That push and shove and won't bend to your will 
I'll keep them still... - skończyłem i dopiero wówczas zerknąłem na swoje lewe ramię, na którym spoczywała głowa dziewczyny. Uśmiechnąłem się mimowolnie i bardzo ostrożnie odstawiłem na bok gitarę. Okryłem jej ramię swetrem. Wstałem z ławki, podtrzymując jej głowę, a następnie delikatnie położyłem ją na poduszce. Schowałem gitarę do środka i wróciłem do Quinn.
 Wziąłem ją na ręce i przeniosłem do jej łóżka. Sam usiadłem z instrumentem na kanapie i wróciłem do brzdąkania i podśpiewywania. Patrzyłem na śpiącą liliowowłosą i wszystko tak jakoś samo mi się wyrywało. Najpierw „Stay with me” Sama Smitha (tylko Smithowie w tym opku xDD).
Popatrzyłem na zegarek, który wskazywał 21:43. Do 22 jeszcze trochę mi zostało… Więc na zakończenie koncertu John Legend i „All of me”.
A po tym znów nie wiedziałem, co ze sobą zrobić… Pojawiła się pustka i bezsilność…
- Nie będę dłużej przeciągał tego cierpienia… - szepnąłem do siebie i tak po prostu chciałem wyjść, ale… nie potrafiłem… Szybko podszedłem do łóżka i delikatnie pocałowałem dziewczynę w czoło, po czym niemal wybiegłem z jej pokoju. Wróciłem do siebie, nakarmiłem Homera i położyłem się na swoim łóżku. Kolejna cholerna i bezsenna noc…
***
Koło godziny 5 rano wyszedłem z budynku mieszkalnego, aby pojeździć trochę na quadzie. Wypuściłem Black’iego na padok i zaczęliśmy się ścigać, a przynajmniej taki był mój zamiar. Ale ogier stanął w miejscu i patrzył prosto na mnie.
- Masz rację stary, lepiej będzie, jak zniknę. - mruknąłem podjeżdżając do konia. Odprowadziłem go do boksu i czym prędzej pojechałem do warsztatu. Wyłączyłem telefon i zabrałem się do roboty. Całe szczęście, że miałem zapasowe klucze oraz mnóstwo rzeczy do zrobienia. Po kilku godzinach przyjechał Scott. Akurat majstrowałem przy jakiejś żółtej Hondzie. Rzucił mi krótkie spojrzenie i poszedł na zaplecze.
- Od której tu siedzisz? - odezwał się po kilku minutach.
- Od 6:30! - odkrzyknąłem i chwilę po tym usłyszałem jego kroki. - Tylko nie mów „a nie mówiłem”, bo dostanę szału. Już wystarczająco boli. - fuknąłem i wróciłem do pracy.
- Tylko nie zabij któregoś z chłopaków. - rzucił i sam zabrał się za robotę.
- Postaram się… - mruknąłem bardziej do siebie, niż Scott’a.
Panowie co prawda przeżyli, ale nie mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że byłem w porządku w stosunku do nich. Traktowałem ich podle, bo sam tak się czułem. Bardzo niechętnie wróciłem do Morgan o godzinie szóstej wieczorem, ale nie zastałem już liliowowłosej postaci o szarych oczach… Odeszła…
~Perspektywa Vicky~
I tak się wszystko zaczęło. To nieprawdopodobne, jak łatwo William daje się oswoić ludziom. Kiedyś taki nie był, kiedyś był nieufny i chłodny. Na jego przyjaźń trzeba było sobie zasłużyć, a dziś sam ją oferuje wszystkim wokoło. Znowu będzie tego żałował, a kto będzie musiał wyciągać go z tego dołka? Oczywiście ja! Nie, żeby było w tym coś złego, ale momentami bywa to irytujące. Przyjaciele przychodzą i dochodzą, ale siostrę ma tylko jedną i może na nią liczyć, zawsze i wszędzie. Po wyjeździe tej dziewczyny zrobił się okropny. Wyjątkowo opryskliwy, chamski i zirytowany. A w nocy… Nocami nie spał prawie w ogóle, więc musiałam zacząć wciskać mu jakieś tabletki nasenne w odpowiedniej dawce. To pomagało i przynajmniej czasem spał. Gorzej za dnia. Musiałam wymyślić mu bezpieczne zajęcie, które pomoże mu się w jakiś sposób wyładować. Osobiście liczyłam na jakiś boks czy sztuki walki, a on wybrał… muzykę! Choć muszę przyznać, w tej dziedzinie był świetny. Któregoś dnia miałam okazję podsłuchać jak gra i śpiewa…
Drzwi do jego pokoju były uchylone, a zza nich wydobywała się muzyka oraz głos mojego brata. Chyba kończył, więc tak po prostu wparowałam do środka. Natychmiast przerwał i prawie wyrzucił z rąk gitarę, jak oparzony.
- Co to było? I czy możesz zaśpiewać całość? - było to pytanie, ale oboje wiedzieliśmy, że i tak musi to zrobić bez względu na własne zdanie. I zaśpiewał Kodaline „All i want”.

~Wracamy do Will’a~
Na wsparcie mogłem liczyć nie tylko od siostry, ale także od kumpli z warsztatu. Coraz częściej zostawiałem tam gitarę i przyjeżdżałem wcześnie rano, żeby pograć bez publiczności. Aż któregoś razu publiczność sama mnie znalazła. Śpiewałem i grałem „One call away” Charliego Puth’a i po zakończeniu usłyszałem pojedyncze oklaski.

- Scott, no jasne… Mogłem się ciebie tu spodziewać. - mruknąłem odstawiając instrument na bok.
- Od pewnego czasu zastanawiam się, co robisz od tak wczesnej godziny, więc w końcu postanowiłem to sprawdzić i… nie żałuję. Tylko…
- Tak? - ponagliłem go nieco.
- Nie wiedziałem, że aż tak ci z tym ciężko. Po tamtej poprzedniej lasce, przed laty rozpaczałeś dosyć długo i wtedy nie potrafiłem tego zrozumieć i wręcz zaakceptować.
- Ale?
- Ale po tamtej nie śpiewałeś. Więc musi być z tobą cholernie źle!
- Jakoś przeżyję…
I rzeczywiście dawałem radę. Aż do tego przeklętego balu. To wydarzenie działało na mnie okropnie. Na samą myśl o balu, pojawiało się także wspomnienie… Quinn… I tego poprzedniego balu, który spędziliśmy razem… Niewyobrażalny ból. Nie przypuszczałem, że można kogoś tak kochać, że aż boli, ale w ostatnim czasie zmieniłem zdanie. To piękne i cholernie trudne do zniesienia uczucie. Ręce strasznie mi się trzęsły, ale jakimś cudem usiadłem do keyboardu. Znów grałem i śpiewałem, ale tym razem był to utwór zespołu Maroon 5 „Don’t wanna know”.
Po skończeniu omal nie zszedłem na zawał, ponieważ ktoś z okrzykiem przytulił mnie od tyłu.
- Kuźwa! Victoria! Nigdy więcej tak nie rób! - fuknąłem.
- Wyluzuj, brat! Przed koncertem nie powinieneś się tak spinać.
- Nadal nie uważam, żeby był to dobry pomysł…
- Od ostatnich tygodni twoje myśli i opinie są głównie pesymistyczne, więc nie biorę ich pod uwagę. Rusz tyłek i się przebierz, a ja cię pomaluję.
- Niby czym? - mruknąłem, wstając z krzesła i kierując się w stronę szafy.
- Nooo, neonową farbą uv, która świeci w świetle dyskotekowym.
- Niech będzie…
Jak powiedziała, tak zrobiła. Pomalowała mi cały lewy profil na trzy kolory: zielony, niebieski i w większości pomarańczowy. Efekt był naprawdę świetny. O ubiór zbytnio się nie postarałem, bo w ogóle nie miałem zamiaru iść na ten głupi bal, ale przekonała mnie ta ruda Wiewióra oraz Christiana Warrena. Dla przypomnienia Chris występował ze mną na poprzednim balu (postać do przejęcia! Głos Johannes Weber, wygląd dowolny!). Nie mogę stać się odludkiem, który opuszcza największe szkolne imprezy! I tak oto zgodziłem się. Kolejne wyzwanie, kolejna trudność do pokonania, ale poradzę sobie. Z gorszych sytuacji wychodziłem cało, więc bal to będzie „pikuś”. Nadszedł przeklęty dzień balu i już nie było odwrotu. Ja i Chris staliśmy na scenie, a cała szkoła uważnie się w nas wpatrywała. Na sali wciąż słychać było szmer spowodowany moją obecnością, ale nie specjalnie mnie to ruszało. Zaśpiewaliśmy mix dwóch piosenek: „Take Me To Church” Hoziera oraz „Crazy in Love” Beyonce. Wyszło o niebo lepiej, niż na próbie.
W trakcie piosenki do pomieszczenia weszła jeszcze jedna osoba. Dziewczyna w różowej, neonowej bluzce. Poczułem, jak moje serce zabiło mocniej na zapomniany już widok liliowych włosów. Po skończeniu szybko wymieniłem dwa zdania z przyjacielem i teraz przyszła pora na moje pięć minut. Najpierw „Say something” A Great Big World & Christina Aguilera.
Byłem ciekaw, czy zrozumie, że to do niej. Ale nie mogłem tego wymagać, w końcu nigdy nie dałem jej tego jasno do zrozumienia. Więc jako drugi utwór zaśpiewałem „Say you won’t let go” Jamesa Arthura.
Po zakończeniu szybko zbiegłem ze sceny i zacząłem rozglądać się za różową bluzką i liliowymi włosami. Aż nagle…
- Co zgubiłeś tym razem, Grant? - usłyszałem zza pleców TEN głos. Odwróciłem się i bez namysłu przytuliłem dziewczynę.
- Sens życia, nie widziałaś go może gdzieś po drodze? - zatrudniony DJ puścił jakąś piosenkę i zaczęliśmy delikatnie się kołysać.
- Taaak, to bardzo prawdopodobne.
- Czemu nie było cię tak cholernie długo?
- Eeee tam, wcale nie tak długo. - popatrzyła na mnie zdziwiona.
- No, wiesz dla mnie minęły całe wieki. - odparłem ze śmiechem i podniosłem rękę tak, aby dziewczyna się obróciła.
- Chyba przesadzasz.
- Chyba jednak nie… - ostrożnie schyliłem się i przysunąłem swoją twarz bliżej jej twarzy.
- A może jednak?
- Nawet sobie nie wyobrażasz, jak pusto tu bez ciebie było… - szepnąłem i zbliżyłem się jeszcze bliżej, starając się ją pocałować, a jednocześnie zostawiając jej miejsce, gdyby odmówiła.

Quinn?
(Zdążyłam! Wybacz, że tak muzycznie, ale nie mogłam się powstrzymać!)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz