- Fajny jest, ja jednak nie potrafiłbym z takim śpiochem wytrzymać. Stawiam na ostry trening, koń musi być najlepszy w swojej dziedzinie. - idąc z Matyldą do stołówki, próbowałem przekonać dziewczynę o mojej racji co do ostrego treningu dla konia. Dziewczyna jednak, była zdania, że miłość i czułość jest ważniejsza.
- Eh, typowe babskie gadanie. - powiedziałem, po czym zabrałem swoją porcję spagetti i poszedłem usiąść przy znajomych.
****
Resztę dnia spędziłem sam, siedziałem w pokoju w towarzystwie gitary. Uwielbiałem dźwięk gitary akustycznej w niczym nie zmąconej ciszy. Byłem wtedy sobą, kimś, kto nie musiał zawsze być dobrym dzieckiem, ani nikim, kto musi słuchać się kogokolwiek, oprócz siebie samego.
To śmieszne. Jako dziecko, nie chciałem dorastać, teraz jednak, tak bardzo cieszyłem się. Czasem jednak wracały do mnie wspomnienia, te dobre, jak to, kiedy mój ojciec poszedł ze mną na festiwal kolorów. Mama prawie dostała zawału, jak zobaczyła, że czapka którą mi kupiła z niebieskiej zmieniła się w żółto-czerwono-fioletową. Jednak, bawiłem się przednio. Miałem zaledwie osie lat, wiec każda chwila spędzona z ojcem mi wystarczała. Graliśmy w piłkę i kosza gdy już byłem w stanie tam dorzucić, woził mnie na imprezy kiedy nie miałem jeszcze prawka. A potem... wszystko się zjebało.
Ojciec zachorował, matka natomiast zajęła się pracą. Nie chodziłem do szkoły, bo nie mieli czasu chodzić na wywiadówki, uczyłem się w domu, pod okiem Lily, młodej kobiety po studiach. Miałem z nią naprawdę dobry kontakt, ona jedyna wiedziała co czuję, bo tylko z nią mogłem rozmawiać.
Kiedy skończyłem dziewiętnaście lat, całkowicie przestałem się liczyć. Nawet mi cholernych życzeń nie złożyli. Nie mogąc grać dalej w takim stanie, odłożyłem gitarę. Wtedy, ktoś zapukał do moich drzwi.
Matylda?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz