środa, 31 maja 2017

Od Graciany (do Nicholasa)

Krótkie wyjaśnienie sytuacji. Do niedawna znałam jedynievito i to niekoniecznie z dobrym początkiem. Ale chcąc, nie chcąc musiałam poznać jeszcze inne osoby. Panna Heather Downriver okazała się duszą potocznie towarzyską (istnieje coś takiego?!). Calum Hood bardzo szybko zdobył moje zaufanie, swoim wiecznym rozbawieniem. Oczywiście ten chłopak wprowadził mnie, chociaż słabo, w towarzystwa Niall'a, Harry'ego, Louis'a, Andy'ego, Cary, Charlie, Isabelle i niejakiej Juliet. Niespecjalnie zdziwiło mnie także to iż Downriver zachciało się teatrzyku i musiała opowiedzieć mi o swoim dawnym przyjacielu. Kiedy przyjechał? Zaledwie wczoraj. Wszystko potoczyło się szybko, niekoniecznie gładko. Z powyżej wymienionymi zawsze można było popaść w kłopoty od których tak chciałam uciec, przyjeżdżając tutaj. Marco już wrócił do domu. Isabel obiecała mi że póki co z nim zostanie. Mogłam iść spać z czystym sumieniem.
Dryń, dryń. Dryń, dryń. Powali uniosłem powieki by wyłączyć drażniący mnie budzik w telefonie. Czas na trening z westernu. Coś czego ja i Shogetten nienawidzimy całym serduchem. Zwlekłam się z łóżka. Ścielenie go było w tym momencie moim najmniejszym problemem. Padme siedziała pod szafą i czekała aż dam jej jedzenie i picie. Kucnęłam i delikatnie podrapałam śnieżną sunię. Nalałam jej wody do czerwonej, plastikowej miseczki, a do drugiej nasypałam karmy. Przecież nie wypada zagłodzić psa na śmierć. Z szafy wyjęłam białe bryczesy i czarne oficerki. Do tego niebieską koszulkę, niemalże w kolorze morza. Na koniec przeczesałam szczotką swoje falowane włosy i spięłam je w niski, koński ogon. Teraz z czystym sumieniem byłam gotowa na spotkanie ze swoim cudnym rumakiem i ujeżdżeniem w grupie. Nie zabierałam telefonu. Podczas jazdy chciałam w pełni skupić się na płynności i zgraniu z koniem, a nie wszystkim innym. Zamknęłam drzwi i zbiegłam po schodach na sam dół. Pchnęłam ciężkie drzwi i szybkim krokiem udałam się do boksu Shogetten'a. Koń przyjaźnie zarżał na mój widok. Pogładziłam wierzchowca go jego złotych chrapach. Mimo gniadej maści, w odpowiednim świetle wydawał się być ze złota. Z kufra stojącego obok boksu konia, wyjęłam gumowe zgrzebło i zaczęłam pozbywać się błota z sierści rumaka. Znosił to ze
stoickim spokojem. Następnie miękkie zgrzebło. Kurz unosił się nad grzbietem Shog'a i opadał na mnie. Gniadosz tylko na początku nie chciał dać nogi przy czyszczeniu kopyt. Odłożyłam kopystkę do kufra i z ulgą spostrzegłam, że teraz wystarczy jedynie osiodłać konia i jak starczy czasu ro zapleść mu grzywę. To jedna z moich ulubionych prac przy koniu. Warkoczyki, koreczki i inne pierdoły jak chodzi o ich śliczne grzywy i ogony. Mój konik uwielbiał to tak samo jak ja. Zawsze wtedy wyciągał szyję i prezentował moje dzieła całemu światu. W siodlarni odnalazłam komplet Shogetten'a przeznaczony do ujeżdżenia. Biały czaprak, czarne siodło, czarne ogłowie i białe nauszniki. Tylko owijki były koloru zielonego. To Isabel je wybierała. Ponieważ po osiodłania został mi jeszcze czas, zaopatrzyłem swojego konika w prześliczne koreczki z grzywy i warkocz francuski z ogona. Parskał z zadowolenia na prawo i lewo.
-Tylko czasem nie przesadź Shog - zaśmiałam się gdy koń celowo wygiął szyję w łuk, jak stajenny przechodził tuż obok niego.
Tym razem nie odpowiedział parsknięciem a zignorował moje słowa. Przewróciłam oczami. Z
posadzki podniosłam toczek oraz rękawiczki. Jeszcze raz sprawdziłam wszystkie paski po czym wyprowadziłam gniadosza z boksu. Kiedy dotarliśmy na ujeżdżalnię, było tam już sporo osób. Jakaś dziewczyna robiła spirale wraz z kasztanowatym koniem. W innym koncie nieznany mi chłopak ćwiczył ósemki. Kilkoro osób postanowiło jednak z tym zaczekać i póki co kłusowali lub galopowali przy ścianie. Popędziłam Shogetten'a do kłusa. Ten ochoczo spełnił moje polecenie. Chciał się wybiegać. To chyba normalne. Gdy przeszliśmy do galopu, na ujeżdżalnię wkroczyła trenerka ujeżdżenia. Zmierzyła nas wzrokiem i poleciła kłusować pod ścianą. Oznajmiła też że dzisiaj poćwiczymy slalom. Ups.
***
Wykończona porannym treningiem, udałam się na lekcje. Matematyka nie należała do przedmiotów na mojej liście TOP 5. Zajęłam miejsce na końcu sali i wypakowałam zeszyty. Nauczyciel powiedział że możemy mieć kartkówkę. Chyba wypada trochę posiedzieć nad książkami. Następną mamy lekcję z panią Angeliną. Nie żebym jej nie lubiła... Ale potrafi dać w kość. Nikt na tej lekcji nie siedział
obok mnie więc mogłam rozkoszować się samotnością. Zadzwonił dzwonek, a do klasy wszedł nauczyciel wraz z jakimś brunetem. Nie chciałam się zbytnio przyglądać. Podobno to niewypada jak określiła to mama. Wszyscy wstali z krzeseł i z respektem popatrzyli na mężczyznę.
-Dzień dobry, dzieci - powiedział, i spotkał się z naszym oddzewem - Siadajcie. To jest nasz nowy uczeń, Nicholas Dyer. Zajmij miejsce obok panny Cruciato.
Wskazał na moją ławkę. Cóż. Mus to mus. Chłopak bez protestów zajął miejsce obok mnie. Oczywiście że nie byłam zadowolona. Cała lekcja upłynęła mi na gapienie się w okno. Nie chciałam odwracać głowy w stronę tego Nicholasa. Na przerwie obiadowej ponownie usiadłam sama. Mimo widocznych zaprzeczeń Heather. Naprawdę nie chcę jej się wpinkalać do życia. No i przecież przyjechał jej przyjaciel. Ma prawo do odpoczynku ode mnie. Zaczęłam delektować się smakiem jednego z dzisiejszych dań. Klopsiki. Upiłam łyk Coca-Coli. Na stołówkę wszedł ten nowy chłopak. Nicholas Dyer. Nawet nie spostrzegłam kiedy znalazł się obok mnie. Bez słowa się przysiadł. To chyba oznacza brak manier i bezczelność.
-Samotniczka? - zapytał z sarkazmem.
-Nie powinno cię to  obchodzić - mruknęłam - Więc idź sobie.
Jednak on wcale nie ruszał się z miejsca. Nie dałam się łatwo wyprowadzić z równowagi. To może dać mu satysfakcję.
-To nie fair - upił łyk swojego napoju - Ty o mnie coś wiesz a ja o tobie nic.
Westchnęłam.
-Graciana Adelina Cruciato, tyle ci wystarczy - odparłam.
W duchu modliłam się teraz o to by podszedł tu Calum, Heather lub jeden z kolegów wcześniej wspomnianego Australijczyka. Pan Dyer nie wyglądał na takiego co szybko odchodzi gdy uzyska potrzebne informacje od drugiej osoby. Niech to  się skończy... Czemu mnie przyjęli do Motgan University? Zbieg okoliczności? Ślepy traf? Mniejsza z tym. Przyłapałam się na tym że bacznie obserwuje Nicholasa. Dałam sobie niewidzialną dłonią w twarz.
-Może tak, może nie - powiedział brunet.
Westchnęłam zrezygnowana i przeczesałam dłonią włosy. Samą irytuje mnie ten gest, ale nie jestem w stanie go powstrzymywać długi czas. To naturalny odruch.

Nicholas? 
Obleci? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz