poniedziałek, 1 maja 2017

Od Brooke CD Lewisa

Lekko się uśmiechnęła i skierowałam na parking gdzie stało moje auto. Włożyłam kluczyki do stacyjki i ruszyłam w drogę powrotną do akademii.
~***~
Popołudniowy trening skokowy. Gdyby nie fakt, że trenerka akurat dzisiaj wymyśliła sobie jakieś kombinacje zakończone murem, trening byłby zaliczony do tych pozytywnych. W Tikani gotowała się chęć do współpracy i masa energii. Jednak zobaczywszy mur na swojej drodze postanowiła, że takie coś mogę pokonać tylko ja. Bez jej wkładu, bez pomocy. Plecy bolały mnie niemiłosiernie. Muszę kiedyś pokonać u niej lęk przed przeszkodą jaką jest mur. Prowadziłam siwkę do stajni. Jak na razie mam dosyć treningów. Marzyłam aby wziąć prysznic i położyć się w łożku po długim dniu. Rozsiodłałam klacz i odłożyłam jej sprzęt do siodlarni. Na dworze zaczął zrywać się coraz mocniejszy i chłodniejszy wiatr. Jak najszybciej, aby uciec przed tą jakże cudowną pogodą, udałam się do budynku akademickiego, a stamtąd do swojego pokoju. Po przekroczeniu progu pokoju powitała mnie Everina. Zupełnie zapomniałam, że trzeba z nią wyjść po treningu. Wypuściłem sunię z pokoju i wrociłam tą samą drogą, którą szłam kilkanaście sekund temu. Everina jak strzała wybiegła na dwór. Biegała raz w tą stronę, a potem znów wracała tą samą jakby o czymś zapomniała. Spacer nie trwał długo. Po około dziesięciu minutach z nieba powoli zaczęły spadać krople wody. Mamy początek maja, a tu taka pogoda. Świetnie. Wołając swoja podopieczną wrociłam do pokoju. Oczywiście Everina po wejściu do pokoju zostawiła na mojej pościeli ślady swoich ubloconych łap. Czemu ja tego nie przewidziałam?

*Następny dzień*

Jak nie zginę śmiercią naturalną to prędzeń umrę z powodu wczesnych pór treningów i denerwującego odgłosu budzika, dzwoniącego każdego ranka. Dzisiaj, na całe szczęście, był czwartek. Co równało się z tym, że nie ma treningów. I bardzo dobrze. Od wczorajszego bliskiego spotkania z ziemią, bolał mnie tyłek. Poszłam się odświeżyć do łazienki. Ubrałam jakieś luźne ciuchy i chwyciłam smycz suni. Everina od razu poderwała się ze swojego posłania i stanęła przy drzwiach. Otworzyłam je przed nią i zaraz po niej sama wyszłam, zakluczając drzwi. Everina stała i miała postawione uszy. Wpatrywała się w jeden punkt i co jakiś czas mruknęła coś cicho. Zapewne ujrzała coś ciekawego. Ruszyła się dopiero wtedy kiedy ja i szła blisko przy mojej nodze. Wychodząc zza rogu ujrzałam dużego psa. Dopiero potem dostrzegłam w nim podopieczną Lewisa. Chłopaka, którego poznałam wczoraj. Everina niepewnie stała na nogach i trzymała się z daleka od nowej towarzyszki. Rozejrzałam się dookoła. Nigdzie nie ujrzałam właściciela psa.

Lewis?
Mowilam ci, że to będzie istna masakra >.<

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz