sobota, 27 maja 2017

Od Lewisa C.D. Hailey

Człowiek kulturalnie się budzi i co? Czuje jak wyciągają z niego te wszystkie obrzydlistwa i wtedy przypomina sobie, co się stało... Miałem wypadek. ZNOWU. To mi i Aleksandrowi nie pomaga.... Boże, Aleksander! Usłyszałem głos lekarza, którego już znałem, zajmował się mną ostatnim razem. Przypadek?
- Wstajemy Lewis, patrz kto do ciebie przyszedł - ostrożnie otworzyłem oczy, upewniając się, że w sali nie było żadnej pielęgniarki. Chciałem odetchnąć z ulgą, ale złapał mnie taki ból, że tylko jęknąłem. - Mój drogi, będziesz musiał delikatnie... wszystko radykalnie zmienić. Wiem, że boli, ale przestanie - dopiero teraz poczułem, że ktoś trzyma mnie za dłoń.
Najwolniej jak potrafiłem przekręciłem głowę w lewo. Wtedy zobaczyłem Hailey. Zmęczoną, usypiającą, ale siedzącą przy mnie i delikatnie się uśmiechającą. Jednak w pewnej chwili jakby się przestraszyła, puściła moją rękę i chciała wstać, ale teraz to ja złapałem ją za nadgarstek, czemu towarzyszyło, małe cierpienie. Tak małe, że łzy zaczęły mi płynąc po policzkach i brakowało mi powietrza.
- Boże, Lewis - usiadła raptownie przy mnie.
- Cóż, to nie było inteligentniejsze, ale mogę to zrozumieć - uśmiechnął się lekarz. - A teraz słuchać mnie oboje. Po pierwsze żadnych gwałtownych ruchów, po drugie staraj się mówić mało, albo chociaż cicho i wolno. Żadnego uciekania, jesz to co ci dadzą i robisz to co ci każą. Życzenie twoich rodziców o te super mocne żebra to była głupota. Gdyby były zrobione z tworzywa o kruchości kości, to nie niszczyłyby wszystkiego na swojej drodze. Zatamowaliśmy krwotoki, jednak przeszedłeś dwie operacje. DLATEGO tyle się zeszło - powiedział to do Hail. - Masz nowe żebra, takie które cię nie zabiją. Rehabilitacja trochę potrwa, ale myślę, że znajdzie się ktoś, to cię przypilnuję, prawda?
- Prawda - odparła cicho dziewczyna. Lekarz po jakimś czasie wyszedł. - Powinnam już iść.
- Hailey... proszę - miał cholernik rację, ale kurwa mówienie bolało.
- Ja nie chcę do tego wracać - odparła ze łzami w oczach.
- U ciebie w domu jest Aleksander - zdziwiła się. - Jechałem po... po niego... Wtedy zastąpiło... mi... drogę jakieś zwierzę.
- Czemu u mnie?
- Pobił go - nagle jakby coś się we mnie złamało. Po raz pierwszy od kilkunastu lat, zacząłem płakać. Urywany oddech sprawiał mi ból, ale nie mogłem się powstrzymać.
- Lewis - usiadła na skraju łóżka i zaczęła mnie głaskać po włosach.
- Ja już nie mam siły... Nie wiem co mam robić... - wzięła mnie za rękę.
- Co ci się stało w dłonie?
- Lustro mnie zdenerwowało - odparłem cicho. - Nie tylko ono...
- Aha...
- Dlaczego, ty nigdy nie chcesz mnie cholera jasna, posłuchać?! - krzyknąłem i zacząłem się na chwilę dusić. Trochę mi się zeszło, zanim się uspokoiłem. - Co mam ci powiedzieć? Kocham cię? Ja... ja dopiero na balu... tak naprawdę... zo... zobaczyłem... w tobie kobietę... Boże, Hailey... to takie dziwne uczucie, kiedy nagle podoba ci się osoba, którą miałem za siostrę.
- I dlatego...
- Co dlatego? Tak, dlatego Olivia mnie pocałowała. To wszystko nie jest takie proste...
- Aleksander jest najważniejszy - odparła. Ona się nim martwi... czyli on coś dla niej znaczy. Jej rodzice przyjęli go, obronili. - Gdzie mam go zabrać?
- Do Dominica, najlepiej zadzwoń, żeby on sam go zabrał... Wiesz jaki... jest mój ojciec.
- Dobrze - odwróciła się, aby wyjść.
- Hailey.
- Co?
- Proszę mi tutaj wrócić - odparłem cicho, ale stanowczym tonem.
- Lewis - wskazałem na miejsce gdzie przed chwilą siedziała. - Przestań.
- Do mnie - niechętnie wróciła. - Ja nie chciałem by to wszystko się stało, nie chciałem tego wszystkiego powiedzieć, ale...
- Wiem. Porównanie do twojego ojca to był cios poniżej pasa... Przepraszam - szepnęła.
- Nie... - pogładziłem ją po włosach prawą ręką, tylko ruszanie nią mnie nie bolało. - Nie mów tak. To moja wina, że jestem ślepy i głupi.
- Cóż, wszechwiedzący też nie, a ja... - nie skończyła.
- A ty jesteś piękna - odwróciła twarz.
- Przestań.
- Hailey...
- Ja nie zapomnę wczorajszego wieczoru. Rozumiesz? - odtrąciła moją dłoń, wstała i szybko wyszła, w drzwiach prawie wpadła na niosącego kawę Zaina.
- Cześć pięknooki - odparł w uśmiechem.
- Jak to możliwe, że ty tutaj jesteś? - zapytałem bardzo cicho.
- Bo cię bardzo kocham, pysiu - odstawił jeden z kubków, drugi wziął w obie łapki, usiadł na krzesełku obok mnie i zaczął się we mnie wpatrywać tymi pięknymi czekoladowymi oczami.
- A nie mówiłem?
- Oj przestań - odparł od razu. - To, że kilka spraw poszło nie za dobrze, nie oznacza, że pójście na ten bal, było złym pomysłem.
- Zain...
- No dobrze, proszę bardzo, wymień mi, co niby poszło źle.
- Straciłem je obie... groziłem dwójce przyjaciół... wydarłem się na ich dziewczyny... rozbiłem dłońmi lustro w łazience... dostałem w twarz... miałem wypadek, kiedy jechałem uratować brata... i to chyba tyle.
- Co z nim?! - przestraszył się.
- Spokojnie, Dominic się tym zajmie.
- Dominic...
- On...
- Był tutaj, dzwoniłem do niego, tak samo do Jamesa... Olivi... ale... Ja nie chcę się wtrącać - odparł Zain. Jasne, że chciał się wtrącić. - Ale to Hail siedziała tutaj jak wierny pies, a Babii nie przyjechała jeszcze.
- Zain...
- Tak? - zapytał z wielką troską.
- Nie mam siły - odparłem. Obszedł moje łóżko z prawej strony, a po chwili na nie wskoczył i oparł mnie o siebie. - Nie tylko w tym sensie.
- To co byś chciał, kochanie?
- Pojedziemy do Irlandii?
- Oczywiście, weźmiemy Brooke, Dżemika z Marie, Dominisia...
- Hail - dodałem.
- Więc jednak?
- To nie tak... ja nie wiem. Czasem mam wrażenie, że obie kocham, a czasem... że obie nienawidzę - zamknąłem oczu. - Ale wiem też, że nic nie poczułem, kiedy pocałowała mnie Olivia... może oprócz złości. A jak spojrzałem na Hail, to miałem ochotę paść jej do stóp... i... i błagać o litość... Ja nie chcę, żeby to tak się skończyło... mi... chyba mi... na niej zależy... - uchyliłem ciężkie powieki, w drzwiach stała Hailey. Przynajmniej nie Olivia. Może to był jakiś subtelny znak od losu?

Hailey?
To co, trzeba wrócić do normalnej długi, żeby ludzi nie załamywać...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz